sobota, 4 lutego 2012

Córka gen Jana Henryka Dąbrowskiego, Bogusława

Bogusława Dąbrowska Mańkowska 18 III 1814 Paryż, 1891 Winna Góra, żona Teodora Mańkowskiego, opiekunka emigrantów w Dreźnie w 1832 roku, pisarka, pamiętnikarka.
Pochowana została w Winnej Górze.
Pułkownik Ludwik Sczaniecki, ur 1789r. Boguszyn, adiutant gen. Dąbrowskiego, Przyjaźnił się z Dąbrowskimi. Generał uczynił go opiekunem małoletnich swych dzieci Bronisława i Bogusławy.

Napisała ; ''O Legii Nadwiślańskiej w Hiszpanii : z powodu zdań Przyborowskiego oraz W obronie Legionów polskich'' Mańkowska Bogusława, Pamiętniki. T. 1, z. 1-2 : (w wyjątkach) Mańkowska Bogusława, Siostra, nie siostra : obrazek dramatyczny w 1 akcie Mańkowska Bogusława, Tadeusz Kościuszko, czyli cztery chwile z życia tego bohatera Mańkowska Bogusława.

Oto co pisze córka generała Jana Henryka Dąbrowskiego;
Pamiętnik;

Mańkowska Bogusława

POŚWIĘCONE CIENIOM TYCH CO POLEGLI ZA OJCZYZNĘ.

"Szał obywatela marzącego o szczęściu swej Ojczyzny ma coś co wzbudza poszanowanie. "

J. Henryk Dąbrowski.

"Litwo! Ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie!"

Mickiewicz

"Święta miłości kochanej Ojczyzny, Czują cię tylko umysły poczciwe! Dla ciebie zjadłe smakują trucizny, Dla ciebie więzy, pęta nie zelżywe! Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny, Gnieździsz w umyśle rozkoszy prawdziwe! Byle cię można wspomódz, byle wspierać, Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać " — J. Krasicki.

Wy chytrych zdrad sąsiedzkich służalce nikczemni Błędu,

dumy, prywaty krzykacze najemni!

Wy wszyscy, coście różne larwy przybierali

I zgubą Matki waszej ręce powalali,

Niech ta krew na was spadnie i na wasze dzieci,

I piętnem matkobójczem na czole wam świeci.

A przekleństwa zgubionych milionów ludzi

I tych, których potomność z ich wnuków obudzi,

Niechaj was obłąkanych po puszczach ścigają

I nory wasze wyciem strasznem napełniają. "

BiskupWoronicz.

"Wolno wam mówić, żem dziwak, żem dumny.

Prawda! Są we mnie dziwne jakieś smaki;

Od słońca z wami — wolę wieko trumny, —

Od twarzy waszych — szkieletów robaki.

Jest iskra we mnie, której nikt nie zdusi,

Jest duma we mnie, której nikt nie skusi,

By pokłon panom widomym oddała.

Gdybym was zdusić mógł w jednem objęciu,

I strącić wszystkich do jednej otchłani, —

Chciałbym po waszem zostać wpiekłowzięciu

I żyć na ziemi dla mej drogiej Pani,

........Bo z mlekiem wyssałem

Że was niecierpieć — jest święcie i pięknie

I ta nienawiść — moim ideałem.

Krasiński.


Przedmowa

Z powodu pięćdziesiątej rocznicy Listopadowej, obchodzonej w Poznaniu w roku 1880tym, wydaliśmy naówczas z pożyczonych nam łaskawie a drogocennych Pamiętników Pani Bogusławy z Dąbrowskich Mańkowskiej tę część, która tyczyła się wiekopomnej karty dziejów roku trzydziestego, a która zawierała zdarzenia tej epoki, tak gorąco uczute i żywo odmalowane przez Autorkę.

Dzisiaj chcąc wydać całość tych obszernych Pamiętników, zaczynamy je od samego początku, a idąc coraz dalej, zwiążemy ten rozdział i późniejsze, po nim następujące, z rokiem dwudziestym piątym i trzydziestym drugim, już wydanym w 1880tym roku.Początek dzisiejszej pracy zawiera Rodowód rodziny Dąbrowskich, urodzenie, wychowanie Jana Henryka Dąbrowskiego, jego saską służbę, po niej kampanią Kościuszkowską, Insurrekcyą wielkopolską, upadek wojny 1794go roku, trzeci podział Polski i zajęcie Warszawy przez Prusaków, z obszernym opisem ówczesnych obyczajów.

Tu Autorka doszła do chwili, gdzie olbrzymi prąd, wywołany przez jej Ojca, ciągnął najgorliwszych synów Ojczyzny do "Legionów Włoskich", które, jak wiśmy, miały być jądrem walecznych rycerzy, gotowych w każdej chwili biedz na oswobodzenie braci. Pani Mańkowska, niezmordowana w pracy i pełna świętego ognia miłości Ojczyzny, zamierza wydać dalej szczegóły o Legijonach włoskich jako i Kampaniji 1806go, 1809go i 1812go roku. Mając zapas manuskryptów, listów, a w pamięci zasób szczegółów z ustnych opowiadań naocznych świadków, łatwo wykonać może tek użyteczne dla przyszłych historyków dzieło. Dążąc dalej, doszedszy do roku 1814go, czyli wzięcia Paryża i powrotu naszego wojska do Królestwa Polskiego pod panowaniem Aleksandra I, doszedszy do ciężkiej wojskowej służby, pełnionej aż do śmierci przez Jene

rała Henryka Dąbrowskiego, doszedszy do jego śmierci w r. 1818tym i do swego osierocenia, w którem zacna wdowa po wielkim bohaterze zajmowała się wychowaniem syna Bronisława i córki Bogusławy w Warszawie, zwiąże dzieje aż do roku 25go, które prowadzą nas aż do emigracyi 1831go r.

Wtenczas bezwątpienia, jak już nasi najznakomitsi historycy, powieściopisarze i poeci wyrzekli, będą to najciekawsze i najcenniejsze Pamiętniki, jakie w ostatnich czasach literatura nasza wydała.

Aby potwierdzić to zdanie, przyłączamy w końcu tego Oddziału piękny i wzniosły wiersz naszego mazowieckiego Lirnika, Teofila Lenartowicza, który natchniony temi Pamiętnikami, przysłał Szanownej ich Autorce te rymy. Przyłączamy również rozbiór, czyli raczej zdanie kilku rozpowszechnionych Czasopism, nadmieniając, że choć pisma reakcyjne usiłowały milczeć o tem dziele, chcąc je przytłumić, by nie wspominać o pochodni, co blask miłości Ojczyzny rozrzuca, jednakże wszystkie niemal gazety warszawskie oddały cześć tej pracy, gdy Nestor naszych pisarzy obecnych, J. I. Kraszewski poświęcił jej chlubny artykuł w "Kronice Rodzinnej", przysełając Autorce własnoręczny list ze słusznem uznaniem i namową do dalszego pisania. Z wielką też przyjemnością i chlubą widzieliśmy, że nie tytko Europa oceniła Pamiętniki pisane wielkopolskiem piórem; Gazeta bowiem Polska wychodząca w Chicago przedrukowała długi szereg najważniejszych ustępów z Pamiętników Pani Mańkowskiej. Wyznajemy także, iż na przekór prądowi, który nie lubi blasku świetnych naszych historycznych czynów, że z zapałem żądają od nas ze wszystkich stron Polski tego dzieła, tak do Galicyi, jak na Litwę i Ukrainę. Z Angliji, Włoch i Paryża dostajemy liczne listy, pragnące całkowitej drugiej edycyi.

Nam dziś nic innego nie pozostaje, jak dziękując Dostojnej Autorce za to co już wydał;:, prosić jej, aby nie ustawała w tak użytecznej i narodowej pracy, która przyszłemu pokoleniu wyświeca prawdę, opisując rzeczywiste zasługi i poświęcenie naszych zgasłych bohaterów.
Wstęp

Mocno dziś żałuję, że nigdy w mych młodszych latach, żyjąc między znakomitymi ludźmi i ważnemi epokami, które mnie nieraz wciągnęły w ten wir politycznonarodowy, nie przyszło mi na myśl, by opisać co widzę, co słyszę, co czuję, i jak często znalazłam się szczelnie wplecioną w tę tkankę, do której cała Polska wezwaną była, ku dostarczeniu nici, wełny, srebra, złota., a więcej jeszcze poświęceń, zapału, gotowości, serca i krwi własnej!

Dzisiaj żyjąc, że tak powiem, na moralnej pustyni, między ludźmi a w pustyni, mówię, bo między ludźmi nie takimi, jakimi byli dawniejsi, nie takimi, którzy zrozumieją, co to jest iść ręka w rękę z promieniem łaski, pogodną twarzą, pędzeni miłością Ojczyzny, z ogniem w sercu w ogień nieprzyjacielski, aby odebrać co przemoc wzięła, aby ratować co swoje, co święte: — w tej więc pustyni, gdzie brak dziś wszelkich wznioślejszych uczuć, gdzie chciwość, egoizm i suchość serca wysuszyły najświętsze źródła naszych pragnień; gdzie ludzie, którzy co innego nad zysk i pieniądze przekładają, uważani są za śmiesznych i waryatów; gdzie mało doświadczeni chcą rządzić i radzić, wszyscy chcą mówić, a nikt nie chce słuchać, bo każdy już doskonały: dziś cóż jeszcze zostało? co począć? — Oto patrzeć, słuchać i milczeć z wewnętrznem zgorszeniom, a nie mając co naśladować, nie mając co podziwiać, ani być czem zbudowanym, często w milczeniu przychodzi oskarżać i pogardzać, powtarzając wiersz naszego nieśmiertelnego wieszcza, który mówi:

"Patrzała na świat, nie mściwie, nie hardo,

Lecz z przebaczeniem, z anielską, pogardą."

Otóż kiedy to anielskie, nadludzkie przebaczenie całkiem się zużyje, kiedy człowiek, przejęty dreszczem, wychodzącym z chłodu tych żywych automatów, kiedy się czuje, że to co dziś jest, do duszy nigdy przylgnąć nie może: wtenczas, wtenczas przychodzi ochota odwrócić się z rozpaczą, porzucić obojętną teraźniejszość, by pomarzyć i pomówić z tymi. co nie umieli rachować, ale to co posiadali nieśli w ofierze na ołtarz Ojczyzny!

W takiej to chwili, pod takiem to wrażeniem, kiedy duszę w koło owionęła ta niezdrowa zaraza, chwyciłam za pióro, aby z sobą samą zagłębić się w przeszłość i dzisiejszych karłów porównać z dawnymi olbrzymami.

Nie chcę bynajmniej w smutnym opisie naszej teraźniejszości twierdzić, że ten naganny i rozpaczliwy prąd moralny ogarnął wszystkie zakątki Polski, ani żeby nie było wyjątków i jednostek, które jak te maszty i kotwice zbawienne ratują wielki nasz narodowy okręt od straszliwego rozbicia; owszem, cześć i pokłon tej garstce, która porywa za sobą to co nigdy nie przesiąkło zgnilizną i mgłą, jaka ich otacza; co jeszcze święte i nieskalane egoizmem i chciwością, a kupiąc się koło siebie, pracuje bez ustanku podczas uśpienia Ojczyzny, jak ci Apostołowie, którzy rozsiewali ziarno po śmierci Chrystusa Pana, aby przyszłe pokolenia zbierały owoc światła, wiary i nadzieji!

Zasiew ich, święty jak pragnienia nasze, po dziś dzień daje siłę i odwagę tym walecznym męczennikom, którzy giną za naszę wiarę i Ojczyznę!

Zaczynając moje Pamiętniki, nie mam zamiaru ani zarozumiałości nadania im charakteru polityczno - dyplomatycznego, ani też historyczno - strategicznego; chcę korzystać z papierów i dokumentów pozostałych po Śp. moim Ojcu, chcę korzystać z tego co sama w opowiadaniach słyszałam od tak zacnej Matki, od towarzyszów broni, adjutantów, legionistów i zasłużonych ludzi, którzy nieustannie byli na usługach swego wodza.

Z powodu więc położenia towarzyskiego, które mnie wtrąciło pomiędzy te wszystkie żywioły, a mianowicie z powodu stanowiska, które Ojciec w środkowej Europie w końcu ostatniego a początku tego wieku zajmował, mam zamiar rozwinąć kategorycznie, ale w krótkości, wszystkie fakta historyczne, z któremi najprzód życie mego Ojca, a później moję własne było związane.

Nie chcąc się różnic od tych autorów, którzy rozpoczynają swoje Pamiętniki rodowodem własnej rodziny, podam tu na czele krótki spis tych Dąbrowskich, którzy się najwięcej krajowi zasłużyli. Zwięzłość i niecierpliwość moja heraldyczna nie może zadowolnię prawdziwych badaczy, ale da wyobrażenie czytelnikom o odwiecznem rycerskiem usposobieniu tej rodziny, która od tak dawna walczyła nieustannie z mieczem w ręku.

Nigdy nie byłam tem co ludzie zwykle nazywają: "arystokrata lufo demokrata. " Czułam się zawsze dzieckiem całej Polski, córką tych starszych posiwiałych i zasłużonych synów Ojczyzny, którzy dla niej całe swe długie poświęcili życie; siostrą tych rówienników, co z zapałem i namaszczeniem męczeństwa biegli poświęcić swe mienie i życie na ołtarz Ojczyzny, matką zaś tych drobnych gałązek, na których trzeba było zaszczepiać miłość Ojczyzny i poświęcenie, co im po praojcach w spadku zostało. Nie można się dziwić, że z powyższem usposobieniem nie czułam w sobie nienawiści do żadnej narodowej partyji, wierzyłam w czystość uczuć i w miłość Ojczyzny wszystkich, jak wierzyłam w swoję własną; wszyscy byli dziećmi tej samej Matki, wszyscy braćmi, dopóki kraj namiętnie kochali, i ztąd pochodziło to uczucie, że zkądkolwiek wiatr rozdął żagle, które pędziły ku oswobodzeniu Ojczyzny, gdziekolwiek tęcza nadziei zabłysła, gdziekolwiek na naszej ziemi działa zagrzmiały, tam ku tej stronie rwało się serce i wszędzie siostrzana ma ręka podawała pomoc tej dziarskiej, szlachetnej i pełnej świętego ognia młodzieży, co wśród fal niepewności rzucała się ratować w okowach jęczącą Matkę z tem pięknem na ustach hasłem: "Choć zginiemy, próbujmy jeszcze uwolnić z więzów Ojczyznę. "

Długo szukałam przyczyny tego wewnętrznego a wojennego usposobienia w mojem sercu, aż wreszcie, czytając kroniki dawnych rodzin, spostrzegłam niezmienną nić, która się często ciągnie przez kilkanaście pokoleń. I tak niektóre z tychże zdają się być przeznaczonemi dla otaczania tronów i rządzenia krajem, kiedy drugie z pochodnią oświaty w ręku nauczają ludy, zaszczepiają nauki i wiarę, inne zaś na ten czas przeznaczone, żeby ciężką dźwigając zbroję, żyły wśród marsowych trudów i znojów, aby nieustannie z mieczem w rę

ku, brocząc w krwi własnej, broniły do ostatniej chwili życia praw i granic własnej Ojczyzny. Należąc więc do tych ostatnich, znalazłam wytłómaczenie tego usposobienia serca, które ku tej się zwracało stronie, gdzie zabłysły walka i nadzieja.

Przystępując do heraldycznych szczegółów, zaczynam od opisu legendy herbu Dąbrowskich. Ta bitna i waleczna rodzina posiada od pięciu wieków charakterystyczny swój własny herb, nie należący do nikogo więcej. Herb ten wyobraża na czerwonem polu, jak mówią heraldycy, pannę z dwoma złotemi trąbami, które to trąby mają, głosić sławę tej dziewicy, co po długich i krwawych bojach sama na czele swoich hufców oswobodziła Prusy Zachodnie od srogich najezdników. Ta polska Johanna d'Arc należała od dawna do bojującej rycerzów rodziny, ale od tej wybitnej ery podaje nam historyja nieprzerwany szereg dwunastu Janów Dąbrowskich, a pomiędzy wymienionemi Janami i im pokrewnionemi widzimy kilku Wojewodów, Kasztelanów, Starostów, Opatów, Jezuitę, Kawalera Maltańskiego, Wodzów, Jenerałów i rozmaitych innych dostojników narodu.

Już w roku 1402 gim w archiwach toruńskich występują jako dygnitarze kraju Jan Mikołaj i Hektor Dąbrowscy, podpisując się zawsze panami na Demerau, czyli Dąbrówka w Prusach Zachodnich.

Jan II Mikołaj w roku 1470 tym był starostą, Gołubskim kasztelanem, a później wojewodą Chełmińskim.

Jan III również wojewodą Chełmińskim, ożeniony ze Zofią ze Smolenga 1483.

Jan IV, starosta Radzyński, ożeniony z wojewodzianką Chełmińską, Działyński 1509.

Jan V, pan na Smolengu po matce, ożeniony z Jabłonowską, z rodu książąt, 1550.

Jan VI Hugon w roku 1580 tym, starosta Radzyński, ożeniony z Zofiją Działyńską.

Pominąwszy kilku jeszcze kasztelanów i rycerzy, wspomnę zaraz o Ojcu Jezuicie, ukochanym spowiedniku Stefana Czarnieckiego, który go nigdy w licznych bitwach nie opuszczał i sam na śmierć przygotował.

Potem mamy, jeźli mnie moja heraldyczna nieudolność nie myli,

Jana X Stanisława, znakomitego rycerza, o którym tak czule i zaszczytnie wspomina Jan Sobieski w listach pisanych z pod Wiednia, mówiąc o odważnym, ukochanym mu, młodym chorążym Dąbrowskim. Temu to właśnie Stanisławowi za waleczność wojskową przeznaczył król później dobra w Królestwie Polskiem, i wtenczas Dąbrowscy opuścili Prusy Zachodnie. Ożeniony Stanisław ze Szymanowską, herbu Ślepowron, był ojcem Michała, mego dziada.

Jan XI Michał, powyżej wymieniony, urodził się r. 1725, i jak piszą w heraldykach, był utalentowanym i cenionym wojskowym, odznaczał się świetnie swoją odwagą we wszystkich bitwach, a mianowicie w wojnach tureckich jako i w siedmioletniej wojnie; z tego powodu stał się ulubieńcem Augusta II. Ożenił się z Maryą Lettow, córką znakomitego jenerała gwardyji królewskiej, którą tenże król z wielkim blaskiem i kosztem utworzył w Warszawie, ów Michał odziedziczył znaczny majątek po dwóch stryjach, Opacie Oliwy i Mistrzu kawalerów Maltańskich, i był on ojcem mego ojca Jana XII, Henryka Dąbrowskiego, wodza "Legionów. "

Otóż jest tylko pobieżnie napisany szereg tych rycerzy i obywateli, którzy wszyscy naznaczeni, jako gorąco miłujący swój kraj i pełni zawsze gotowości do poświęcenia się w obronie Ojczyzny. Spisując dzisiaj ten szereg Dąbrowskich, którzy już są zatwierdzeni przez heraldyków, przypominam so

bie jeden szczegół, a nie wiem, jakby go uczeni tłómaczyli, choć się zdaje w samej rzeczy autentycznym.

W roku 1829tym czy 1830tym mój brat Bronisław odbywał w górach Czeskich pieszą wycieczkę z kolegami Drezdeńskiego gimnazyum, a zwiedzając stare zamczysko i rozwaliny, natrafili wśród gór i zarośli ruinę fortecznego basztu. Mieszkający obok niej podeszły starzec, rodzaj "cicerone", rozgadawszy się o dawnych posiedzicielach, twierdził, że ten zamek należał kiedyś do " Raubritter Dambrowski. " Wiadoma, że zwykle ludzie gminu nazywali tak pierwotnych rycerzy, którzy należeli do walczącej i zdobywającej szlachty; aby zatwierdzić co mówił, okazał istotnie na kamiennej tarczy częścią mchem obrosłej, herb, na którym była niewiasta z dwiema trąbami, które w pośrodku miały liczbę 1300 nego roku. — Słowem, nie można było się wyprzeć, i mój brat do ukończenia szkół w instytucie Blochmana otrzymał od kolegów tytuł "Raubritter. "

Gdyby przypadkiem jaki podróżujący heraldyk poznał się z tą sędziwą panną z trąbami na Czeskich górach, nie wiem doprawdy, jakieby wynalazł pokrewieństwo z tą, która w Prusiech walczyła z Krzyżakami.

Jakkolwiek te Pamiętniki nazwane są mojemi Pamiętnikami i powinny być opisem moich własnych wrażeń i uczuć, to zanim przystąpię do burzliwego dnia, gdzie w roku 14 tym wśród grzmotu dział i kłębów wojennego dymu ujrzałam na Paryzkiem niebie po raz pierwszy marsowe słońce, mam zamiar zatrzymać się na opisie prywatnego życia mojego Ojca; nie chcę się zagłębiać w czysto historyczne fakta, o których już tak wiele pisano i pisać jeszcze będą; dla tego wolę powiedzieć to co wiem, co słyszałam i co jest mniej znane, niż chwałą okryte czyny, co już wielokrotnie historya Powtarzała. Zapewne, że nie obędzie się bez tego, aby tu

i owdzie nie zaczepić poważnych szczegółów dziejów tej epoki, nie obędzie się bez tego, żeby nie zrobić wycieczki między bitwami i oblężeniem miast, mianowicie z tej przyczyny, że Matka moja od roku 12 go do 14 go była nieodstępną od całej armii polskiej i przytomną tak klęsce Berezyny, jako i szturmowi Lipska i wzięciu Paryża, o czem z całą bystrością umysłu i ciepłem młodzieńczego serca lubiła zawsze rozmawiać.

Przystępując do wspomnień o moim ojcu, muszę poświęcić słów kilka jego bliższej rodzinie i młodości. Ojciec mojego ojca, Jan Michał Dąbrowski, po stracie swego ojca, owego dzielnego rycerza z pod Wiednia, miał dwóch stryjów, którzy byli jego opiekunami. Pierwszym był świątobliwy Opat z Oliwy pod Gdańskiem, drugi Jan, kawaler Maltański, który założył mały klasztorek pod Poznaniem, zwany po dziś dzień "Kawalerszczyzną", czyli kościół św. Jana. Ci dwaj stryjowie zapisali na mego dziada obszerne dobra i znaczne kapitały, a synowca od najmłodszych lat poświecili karyerze wojskowej; już więc pełen nauk militarnych i hartu żołnierskiego wstąpił w szeregi wojsk saskich pod panowaniem Augusta IIgo, odznaczył się zaraz bystrością, inteligencyą i nader piękną postawą. Z powyżej wymienionych powodów powziął dla niego wielką przyjaźń Maurycy, kawaler saski (Chevalier de Saxe), naturalny syn Augusta IIgo, i wciągnął go zaraz do swojego sławnego pułku, zwanego podówczas Garde du Corps. Niedługo tam jednakże służył, bo wezwany przez samego króla do Warszawy, umieszczony był zaraz w ulubionym pułku tego monarchy, znanym pod nazwiskiem Chevaux legers. W tej świetnie rozpoczętej karyerze poznał słynną z piękności i uroku Maryą Lettow, córkę jenerała gwardyi królewskiej, z którą zawarł związek małżeński.

Z miłą i dystyngowaną tą rodziną jesteśmy w ciągłej korespondencyi, widujemy się mało, ale widząc się, serca nasze wielkiej doznają radości. Ile razy byłam w Grochwitz, przykrego doznawałam wrażenia, słysząc wnuków Jenerała Dąbrowskiego, mówiących płynnie po francuzku, włosku i niemiecku, a nie znających wcale języka polskiego; mimo tego w ich pałacu są drogocenne pamiątki i piękne portrety po znakomitym Dziadku, którego zasługi wnuki gorąco uznają i żywą dla niego cześć w sercach zachowują.

Ta starożytna i rycerska, pochodząca z Litwy rodzina Lettowów posiadała jednocześnie kilku jenerałów. Brat powyższego, mając znaczne dobra w Pomeranii, od młodych lat służył w wojsku pruskiem i był jenerałem - komendantem miasta Berlina, a blizki ich krewny był jenerałem za króla Stanisława Poniatowskiego. Cała ta rodzina była wyznania protestanckiego, ztąd zapewne niektórzy historycy mylnie mniemali, że mój ojciec był tego samego wyznania co matka, gdy tymczasem tylko jego siostra Ludwika była, jak matka, protestantką, jednakże wychowana w katolicko - polskim pensyonacie w Warszawie. Ta sama, wiele później, poszła za wielce szanowanego barona jenerała w saskiem wojsku, Barnera. Znałam tę zacną matronę już w bardzo podeszłym wieka; z namiętnem przywiązaniem wspominała zawsze o jedynym i ukochanym bracie, a zapomniawszy zupełnie po polsku, wyrażając się o nim z wybitnym niemieckim akcentem, mówiła zawsze "Jaschu." Mieszkała ona do śmierci w pięknym pałacu między Dreznem a Berlinem, dzisiaj położonym przy samej kolei; dobra te, zwane Grochwitz, zapisała mojej przyrodniej siostrze, Karolinie, a córce ojca z pierwszego małżeństwa; ta straciwszy matkę, była podczas całych Legionów nieodstępną od ojca i poszła za jenerała włoskiego, barona Palombini, który po upadku Napoleona wstąpił do

wojska austryjackiego, później został feld - marszałkiem i dostał donacyą pułku, który do dziś dnia nosi jego nazwisko. Z tego małżeństwa pozostało dwóch synów: starszy, Scipio, niedawno umarł jenerałem austryjackim, a młodszy, Kamillo, odziedziczył piękną majętność powyżej wspomnianą, Grochwitz; posiada powszechny szacunek i znaczenie pomiędzy obywatelami okolicy Merseburga; obydwaj ci synowie jenerała Palombiniego zachowali tak piękny typ dawnych Rzymian, taką kolosalną wielkość, tak klasyczne rysy, że każdy malarz mógłby ich wziąść za model do średniowiecznych rycerzy.

Po powyższej wycieczce powracam do wspomnień o moim Ojcu.

Urodził on się 29 go Sierpnia 1755 go roku w pięknej wiosce, zwanej Pierzchowice, położonej o kilka mil od Krakowa, którą później po śmierci Ojca odziedziczył, jednakże z uczucia gorącego patryotyzmu, choć z wielkim żalem serca, sprzedał ją stryjecznemu bratu, Janowi Kępieńskiemu, aby użyć tych pieniędzy na tworzące się Legiony włoskie. W tej wsi dzisiaj, na miejscu, gdzie się stary dwór spalił, a w którym rodził się Dąbrowski, stoi na wzgórzu zarosłym staremi lipami wspaniały kamienny pomnik, postawiony staraniem obywateli powiatu Bocheńskiego.

Mój Ojciec stracił bardzo wcześnie matkę, jednakże jej rzadkie i znane powszechnie cnoty tak umiano zaszczepić w sercu jedynego syna, że bardzo często za życia wspominał o niej ze łzami w oczach, stawiał ją zawsze za wzór niewieścich zalet, a w swoich Pamiętnikach z rozczuleniem zapisuje przedwczesną śmierć matki, spowodowaną tylko przez raptowne rozłączenie się z mężem, wysłanym podówczas ze swojemi pułkami na siedmioletnią wojnę, w której, jak wiśmy z późniejszych opisów, rycerską okryj się sławą. Przed samem skonaniem moja babka zdjęła ze swojego palca ślubną o

brączkę, oddając ją ukochanemu małżonkowi, a ten zacny, zahartowany w wojnach tureckich żołnierz, zalany potokiem łez, klęcząc przy łożu śmiertelnem żony, święcie zaprzysiągł jej, że nigdy już więcej nie wejdzie w związki małżeńskie.

O tej rozrzewniającej chwili mój Ojciec tak dosłownie pisze w swoich Pamiętnikach: "Jak mój Ojciec za urlopem przyjechał, zastał matkę tak słabą, że 6go Stycznia 1757go r. na jego ręku skonała; dotychczas jeszcze noszę tę ślubną obrączkę, którą umierając zdjęła z palca i Ojcu oddała. " Ten więc pierścionek odbył przez lat 78 wszystkie kampanije na ręku dwóch wodzów, był świadkiem całej siedmioletniej wojny, wojen roku 94go, roku 6go, 9go, Legionów włoskich i Berezyny. Mój Dziad zaś umierając w Dreźnie oddał synowi z wielką czcią i namaszczeniem ten familijny talizman, który był towarzyszem jego szczęścia i wszystkich bojów; na wszystkich obrazach mojego Ojca jest on odmalowany, i zdjęty był dopiero po jego śmierci w Winnogórze. Dziś należy do zbioru pamiątek, który sama posiadam.

Jakże powyższy przykład tak rozrzewniających demonstracyi dwóch dojrzałych rycerzy powinien zarumienić tych zimnych dzisiejszych samolubów, co sami mają się za znakomitych i znaczniejszych od innych ludzi, którym się wydaje, że ich dusza wyniosła się po nad zwyczajny motłoch śmiertelników, dla tego, że suche i zimne ich serca nie są w stanie i jednej łzy uronić! ? Oni z uczuciem ironiji czytać będą o mężu i synie, co przy wojskowym harcie i żelaznej duszy mogli mieć czułe serca.

Ulubioną odpowiedzią tych znakomitych ludzi, co to nic znakomitego nie zrobili, jest: "my nie lubimy żadnych demonstracyji. " Ale na Boga żywego, niech się kto znajdzie, któryby im tę prawdę w oczy powiedział: "Nie lubicie demonstracyj!, bo trudno wam okazać to czego nie

macie, a czego wasi przodkowie nie kryli, bo za cnoty a nie słabość duszy uważali!" O wy kamienne posągi, patrzcie! co jest małżonek, co jest czuły syn, co są rycerze — i co są synowie Ojczyzny!....

Od dnia śmierci matki zaczyna się osierocenie mojego Ojca, który z wyrazami głębokiej wdzięczności wspomina w swoich Pamiętnikach o macierzyńskiem pielęgnowaniu i starannem wychowaniu, jakie odbierał u ciotki Kępieńskiej, drugiej córki jenerała Lettow, a siostry mojej zmarłej babki. Gdy się zbliżał rok czternasty, stryjostwo oddali siostrzeńca do Kamenz na Ślązku, a dotychczas, jak sam w Pamiętnikach pisze, nie znał innego języka, jak ojczysty.

Po siedmioletniej wojnie wojska powróciły do garnizonu, powrócił i wtenczas mój dziad, Jan Michał, z pułkiem do Drezna, a przyjechawszy za urlopem do Polski, odebrał podczas wakacyi syna ze szkół, aby go dla karyery wojskowej kształcić w Saksoniji.

Ojciec opisuje w Pamiętnikach, jak nudne i mozolne były pierwsze chwile stanu wojskowego; odezwała się jednak krew' sarmacka polska i przez wrodzoną, bystrość, niezwykłą inteligencyą robił młody podchorąży pośpieszne kroki w swojej karyerze, bo już w roku 1774tym został oficerem, i wtenczas zawiązała się przyjaźń pomiędzy nim a młodym pułkownikiem, Maurycym Bellegard, synem Augusta IIgo i Fatymy. Był to człowiek niesłychanie głębokich nauk wojskowych, posiadał obszerną, bibliotekę, zbiór planów i kart wojennych. Ten zacny przyjaciel, widząc, że Dąbrowski był pełen ognia i uroku wojskowego, zaciągnął go do swego pułku Garde du Corps, zajął się nim szczerze i każąc mu równocześnie pracować w swoim biórze, rozwijał z każdym dniem strategiczna nauki młodzieńca, którego później widzimy ulubionym adjutantem tegoż jenerała Bellegarda.

Jak dziwne są między ludźmi losy i wypadki, dowodem jest następujący. Prócz powyżej wymienionej przyjaźni mego Ojca z pułkownikiem a późniejszym znakomitym wodzem Bellegardem, wspomina Dąbrowski w swoich Pamiętnikach o ścisłym koleżeńskim związku, który go łączył z młodym "lejtnantem" Blücherem. Od razu te dwie na wskroś wojskowe natury połączyły się niezwykłą przyjaźnią, nie przeczuwając wtenczas, że w przyszłości będą wodzami wielkiego znaczenia, i to dwóch zupełnie przeciwnych dążności, w dwóch nieprzyjacielskich narodach! Wyznaje jednakowoż mój Ojciec otwarcie, że Blücher rozwinął w nim namiętną żądzę do stanu wojskowego, zaszczepiając zarazem wielkie zamiłowanie do pracy, które go już nigdy nie opuściło. I któżby był wtenczas przeczuł, że razem przy jednym i tym samym stoliku, ci dwaj porucznicy, kończąc nauki topogranczno-strategiczne, pracują jeden przeciwko drugiemu — i że z tej emulacyji, z tej wiedzy utworzą się dwaj bohaterowie, którzy byli i będą chlubą swoich narodów i historyi?! I któż by był powiedział wtenczas w Dreznie w roku 1776tym, że feldmarszałek pruski Blücher, zwycięzca z pod Waterloo, poucza wodza, który, korzystając z tych nauk, umiał później zwalczyć Prusaków i Rosyan, a zwyciężając, odeprzeć oblężenie Warszawy w roku 1794tym, oswobodzić Wielkopolskę, pogromić Ledywarów, Schwerynów i zgładzić okrutnego a niezwyciężonego Sekulego!? Że ten nieznaczący wtenczas porucznik spotka się później z jenerałem Blücherem i jego kolegami pod Jena, Frydlandem, Toruniem, Poznaniem?!

Mimo tych wypadków i wyników historycznych, wszędzie w swych pismach Blücher wspomina o Dąbrowskim, jako o człowieku nieskazitelnego charakteru, z niezrównanym hartem duszy i geniuszem wojskowym.

Dąbrowski w Dreźnie, natchniony przez tych dwóch przyszłych wodzów marsowym ogniem, napełniony naukami o sztuce wojennej, przytem obdarzony od losu gorącą naturą rycerzy polskich, pałał chęcią odznaczenia się na polu bitwy i czuł się znudzonym i zniecierpliwionym stagnacyą, pochodzącą tak z dezorganizacyi wojskowej, jako i wycieńczenia skarbu przez siedmioletnią wojnę. Młody i gorliwy porucznik zapełniał czas pracą w teoryi i nabywaniem doświadczenia w nieustannych mustrach i manewrach, zwłaszcza że będąc stałym ulubieńcem jenerała Bellegarda, towarzyszył mu na wszystkie ćwiczenia, które ten ogólny organizator całej saskiej armiji urządzał.

Razu jednego Dąbrowski był wysłany na manewra do wyższej Luzacyi; miały się one odbywać pod miastem Bunzlau (Bolesławcem). Ta wycieczka miała wielkie znaczenie na późniejsze losy hożego i uroczego adjutanta. Dostał się bowiem na kwaterę do pięknych dóbr, rwanych Loga, a należących do pułkownika Rackel. Dziedzic tej majętności pochodził ze starożytnej rodziny niższej Luzacyji, miał za żonę z niezmiernie możnej arystokratycznej familiji, Zofiją Ziegler und Klipphauseu. To patryarchalne i zacne małżeństwo miało dwie córki: jedna, jeżeli się nie mylę, była kanoniczką, słynną z rozumu i nauk, młodsza zaś, Gustawa, odznaczała się niezwykłym urokiem, wesołością i skromnem wychowaniem. Wyobraźnia młodego Dąbrowskiego była od razu olśniona tą gwiazdą, co świeciła w pałacu pułkownika Rackel.

Manewra trwały tak długo, że dwa serca dość czasu miały do rozpoznania tego, że się namiętnie kochają! Nim więc nasz adjutant wyjechał z Loga, już były wynurzone zaręczenia i przysięgi stałej i niezmiennej miłości.

Otóż to tak rozdarcie losów naszej nieszczęśliwej Ojczyzny i zasiadanie obcych monarchów na jej tronie spra

wiały rodzaj szkodliwej dla nas fraternizacyji, która w zapale miłości w dwudziestej pierwszej wiośnie rozkochanego porucznika wcale się nie wydawała niebezpieczną dla naszej narodowości, a tymczasem dla tej jednej chwili obłędu, dla jakichś manewrów pod miastem Bolesławcem, później, jak widzimy, wnuki wodza Legionów Włoskich będą mówili po niemiecku, po włosku, a nie po polsku....

Szczęśliwemu narzeczonemu po powrocie do Drezna musiał jenerał Bellegard częstych udzielać urlopów. Były to wtenczas ćwiczenia nie wojskowe, ale ćwiczenia przygotowawcze do potrzebnego hartu, bo nie raz spędzało się dwie nocy na dzielnym i szybkim rumaku, żeby choć dzień widzieć ukochaną bogdankę. Pomiędzy temi szczęśliwemi chwilami sypał się grad miłością pałających listów. Czas niejaki był to pokarm rozkochanych dwóch serc; ale nie na długo, bo upragniona wojenna trąbka zabrzmiała, żołnierz odezwał się w całej pełni zapału i to co w nieczynności pokojowej było na pierwszym planie, poszło od razu na drugi; szczęk pałaszy, tentent koni, wyjazd dział i furgonów zagłuszył chwilowo bicie rozkochanego serca.

Rozpoczynająca się wojna nazywała się wojną sukcesyi bawarskiej i na nieszczęście dla chciwych boju nie była wiele znaczącą. W roku 1778mym zaczynały się ze wszech stron ściągać wojska; Henryk Dąbrowski, wysłany na liniją bojową, stanął ze swoim oddziałem nad granicą czeską, niedaleko miasta Güsible. Cała sprzymierzona armija była komenderowaną przez księcia Henryka pruskiego, a dowódzcami wojsk saskich był Anhalt i Solms; zaczęto tu i owdzie na liniji bojowej utarczki z Austryjakami, niespokojna młodzież oczekiwała zawsze z niecierpliwością ważniejszej akcyi; niestety, nie przyszło nigdy do walnej bitwy; Saksonija złączona z Prusami zawarła traktat pokojowy z cesarzem au

stryackim, Józefem, i na tem zakończyła się wojna, zwana sukcesyjno-bawarską. Po niej ściągnięto wojska do garnizonu, a Dąbrowski powrócił z jenerałem Bellegardem do Drezna. Nadzieja narzeczonych na nowo zajaśniała, miłość wstąpiła podówczas znowu na pierwsze plany, różne jednakże nastąpiły przeszkody do ostatecznego szczęścia, aż wreszcie 28go Marca 1780go roku był dokonany ślub Gustawy Rackel z Henrykiem Dąbrowskim.

Odbył się on w Loga przy świetnym orszaku krewnych i znajomych; szlify, ordery, szarfy, szyszaki i pałasze świeciły swojemi promieniami w pałacu i kościołach, obrządek ślubny odbył się podług rytuału dwóch wyznań nowożeńców; rozczulająca była pożegnalna przemowa posiwiałego pułkownika Rackel, kiedy oddawał ze łzami w oczach i patryarchalnem namaszczeniem młodemu rycerzowi ukochaną swoję najmłodszą córkę Gustawę; pobożność i cnoty chrześcijańskie były bowiem od dawna cechą tej rodziny.

Bywając często w Dreznie, widywaliśmy niemal codziennie państwo Jorgi. Małżeństwo to było już w bardzo podeszłym wieku, zamieszkiwali oni od niepamiętnych czasów piękną willę, otoczoną dużym ogrodem, ca Bürgerwiese; było to poufne i bardzo ulubione towarzystwo mojej matki, pan Jorgi bowiem był człowiekiem oczytanym i wykształconym, służył w gwardyi królewskiej jednocześnie z moim Ojcem, ale, o ile sobie przypominam, nie w liniji, tylko w sztabie jenerała Bellegarda; z powodu ścisłej przyjaźni, był on także obecnym na ślubie mego ojca w Loga, a pani Jorgi zdaje mi się, Matzau czy Miltitz z domu, żyła od dawna w serdecznej przyjaźni z wszystkiemi Barnerami, Racklami, Lettowami i całą rodziną mojego Ojca, ztąd też pochodziło, że z wielkim zapałem opowiadała zawsze o jego zaletach umysłowych, o wesołości, dowcipie i niezwykle pięknej po

staci. Ów porucznik gwardyji, jak mąż twierdził, zostawił niezatartą ranę w sercu żony, która mając swą młodość żywo w pamięci, niezliczone a pochlebne anegdoty o moim Ojcu powtarzała, twierdząc zawsze, że cała płeć piękna salonów drezdeńskich podzielała jej gust i zdanie, na poparcie tego mówiła nam, że księżniczka Augusta, siostrzenica króla, najczęściej jego wybierała do angleza, a ile razy bywała u niej na rannych i poufnych wizytach, zawsze ta młoda i dostojna pani mówiła z nią o polskim poruczniku. Co tylko powyżej wspomniana księżna Augusta była tą samą, którą później przeznaczano księciu Józefowi Poniatowskiemu; mówiono powszechnie, że związek ich serc był już ścisłym, i gdyby nie tragiczna śmierć księcia Józefa, byłby się niezawodnie zakończył węzłem małżeńskim.

Mając w tej chwili przytomną tę epokę, muszę tu przytoczyć znaną anegdotę z młodzieńczych lat mego Ojca i tej księżniczki, która ma poniekąd związek z ówczesnemi anglezami. Prócz menueta, anglez był jedynym tańcem, który był pozwolonym księżniczkom krwi królewskiej z powodu tego, że w drugich tańcach, jako to w walcu, tańcujący mężczyzna musiał swą ręką objąć kibić tancerki, co było uważane za brak uszanowania i nadto poufałości. Pamiętam sama, że mówiono w roku 30tym, iż chcąc zrobić księżniczkom przyjemność walcowania, wymyślono następujący sposób. Kawaler brał w prawą swoję rękę prawą rękę księżniczki, a w lewą lewą, tym sposobem robił się krzyż rozdzielający tańcującą parę, był to jednakowoż rodzaj silnego węzła, za pomocą którego można było choć nieprzyiemnie i niezgrabnie, ale zawsze w około sali wirować; pamiętam, że nieraz znajomi panowie, bywając u dworu w roku 30tym, przychodzili do nas, aby się nauczyć tego dziwacznego ćwiczenia, przyczem wielka wesołość pomiędzy nami powstawała.

Po tym ustępie powracam do opowiadań pani Jorgi. Mówiła nam, że razu pewnego, choć z uczuciem wewnętrznej zazdrości, powtórzyła Ojcu, że znowu księżniczka Augusta z wielkiem współczuciem dopytywała się o niego. Ojciec z młodzieńczy wesołością odrzekł wtenczas na to, że kiedy tak, to będzie się starał przy pierwszej sposobności ofiarować księżniczce własnoręcznie bukiet. Znając etykietę dworu saskiego, przerażona pani Jorgi starała się powstrzymać Dąbrowskiego od tego zamiaru, a ten tymczasem, chcąc uporczywie przeprowadzić swoje, zrobił zakład, że uczyni to co powiedział.

Wiadomą było, że któregoś dnia w tygodniu po rannej Mszy św. wolno było różnym ubogim i pielgrzymom przychodzić na korytarz pode drzwi księżniczki Augusty, która wtenczas sama swoją piękną rączką rozdawała jałmużnę. — Dąbrowski me myśląc wiele i korzystając z tej sposobności, wziął na siebie obszerny płaszcz pielgrzyma i duży okrągły kapelusz, nacisnąwszy go głęboko na twarz, śmiało rusza do zamku, trzymając w ręku skrycie pod płaszczem piękny i świeży bukiet, a zbliżając się do bramy, podparł się na wielkim kiju, idąc prosto pode drzwi księżniczki Augusty. Tam odczekawszy, żeby być ostatnim z proszących, przysunął się wtenczas do księżniczki i w chwili kiedy mu jałmużnę podawała, przykląkł, pocałował królewską rączkę, oddał bukiet, spojrzał głęboko w piękne jej źrenice, a zoczywszy na ziemi czarną koronkową rękawiczkę, którą, w pomieszaniu księżniczka upuściła, podniósł, przytulił do serca i raptem w szerokich zamku korytarzach zniknął ze swoją zdobyczą, wygrywając świetnie zakład.

Pani Jorgi uwiadomiona przez znajomych o tym śmiałym kroku Dąbrowskiego, poszła umyślnie zaraz rano do pałacu, a oglądając się po pokoju księżniczki, spostrzegła świe

ży bukiet w pięknym wazonie, na stoliku tej pani, która z niezwykłą nieśmiałością spoglądała na nię, nie odwracając się ku tej stronie, z której dochodziły balzamiczne wonie, a chowając widocznie w swem sercu ten sekret, już tego dnia nie wspominała o pięknym polskim garde du corps; ten zaś młody psotnik pobiegł na Bürgerwiese i z dumą pokazywał pani Jorgi swoje trofea, owę książęcą rękawiczkę i kilka grajcarów, jako dokument odebranej jałmużny i wygranego zakładu.

Jakie były wytłómaczenia z jednej strony i przebaczenia z drugiej w następującym anglezie, to tylko sam Pan Bóg słyszał.

Tak wśród wojskowej pracy i rozpromienionej swobodą młodości schodziły Dąbrowskiego chwile aż do owej rewiji pod Baudysynem, zkąd poważniej usposobiony, jak wierny, przywiózł do Drezna małżonkę. Pan Jorgi przypominał sobie, że Zaledwo minęły dwa lata po anegdocie żony, kiedy młode małżeństwo zjeżdżało z wyższej Luzacyji, a on należąc do eskorty jenerała Bellegarda, jechał razem z porucznikiem Blücherem do pierwszej stacyji pod Dreznem, nazwanej Waldaustrenk, gdzie niecierpliwi i ciekawi towarzysze Dąbrowskiego, chcąc jak najprędzej ujrzeć szczęśliwą jego małżonkę, przygotowali tam świetny podwieczorek, przystroiwszy go w kwiaty i wstęgi barw polskich i saskich. Po zwykłej prezentacyji i powinszowaniach, przy wojskowej muzyce rozpoczął się festyn wśród szumu szampańskiego wina, toastów na cześć dwóch złączonych narodów w osobach szanownych nowożeńców. Wszystko było napiętnowane swobodą i wesołością wojskową, a po ukończonej biesiadzie cała kalwakada kawalerzystów odprowadzała konno nowożeńców na Schlossgasse, gdzie, ich w świetnie przygotowanym pomieszkaniu witali krewni i zacna pani Jorgi.

Odtąd przebył Dąbrowski lat kilka nieustannie zatrudniony i używany przez jenerała Bellegarda do zaprowadzenia nowej organizacyji w całem saskiem wojsku, a chwile odpoczynku spędzał wśród domowego ogniska, które rozweselone było dwoma ślicznemi dziatkami, Karoliną i Jasiem; pierwsza była późniejszą Jenerałową Palombini, a drugi Jaś, późniejszym jenerałem, który za swoję waleczność był ozdobionym krzyżami włoskiemi i francuzkiemi.

Wracając teraz do czysto historycznego biegu życia Dąbrowskiego, zwrócić musimy uwagę czytelnika, że mimo tego, iż pędził; błogie dni szczęścia wśród rodziny, że mimo świetnej karyery, która go czekała w wojsku saskiem pod protekcyą jenerała Bellegarda, krew' polska zaczynała się w jego żyłach burzyć, dusza rwała się do Ojczyzny, wszystkie głosy dochodzące z kraju rozpalały wyobraźnią i serce, wszystko było ku temu usposobione; rozchodziły się bowiem wieści, że Anglija i Prusy tworzą skryty alians przeciwko północnemu olbrzymowi, a ówczesny minister Luchesini głośno wypowiadał podanie ręki polskiemu narodowi.

W Warszawie złączone Izby wołały o zaopatrzenie skarbu i powiększenie wojska; wreszcie Konstytucyja 3go Maja 91go roku, rozszerzając swobody narodowe, zatwierdziła kadry wojsk polskich do ilości 100, 000 żołnierza. Ściągano z za granicy zdatnych do służby oficerów. Już dążył do Ojczyzny książę Józef Poniatowski z Austryji, również Wielhorski, Mokronoski, Zabiełło i wielu innych; tak samo zrobił i Dąbrowski; uwolnił się od służby saskiej, aby stanąć do szeregów własnego kraju, przynosząc z sobą poświęcenie, zapał i odwagę polskiego żołnierza, ze zdatnościami przyszłego wodza.

Odtąd rozpoczyna się zupełnie nowa era życia Dąbrowskiego i dla tego zakończam ten artykuł, jako zawierający tylko służbę saską, która zapełniła pierwsze lata młodości tego żołnierza, a była dla niego tak niepospolitą wojskową szkoła jako i wskazówką do dalszego honorowego życia.

WARSZAWA.

POWODY DO POWSTANIA 1794GO ROKU.

W Kwietniu Olgo roku Warszawa była niezwykłym ożywiona ruchem; zjeżdżali się posłowie ze wszystkich stron kraju, zbliżała się dla Polski owa nieśmiertelna chwila 3go Maja, gdzie miały być ogłoszone i zatwierdzone tyloletnie prace, tyloletnie pragnienia tego narodu, co dojrzał do tej wysokości, która go wynieść miała nad wszystkie inne narody! Z łona więc synów tego narodu, mężów światłych, sprawiedliwych i gorącego serca, wyszła Konstytucyja, która swoją liberalną formą mogła zarumienić cywilizacyją świecące trony i ludy !

Gdyby król Poniatowski posiadał wojskowy hart duszy Batorych i Sobieskich, Polska mogłaby być po dziś dzień wolną i niepodległą! Położenie polityczne, zasoby kraju, bezdenną miłość narodu i olbrzymie poświęcenia dla Ojczyzny miał król w swoim ręku! Wszystko zfrymarczył, wszystko zniweczył i zapomniał, że jeżeli nie serce, to usta jego głośno przed narodem i Europą przysięgały: "Juravit Deo" na tę Konstytucyą, którą krótko potem sam zdeptał. Niestety, Stanisław Poniatowski, słabego charakteru, wątłego serca, jak trzcina giął się na tę stronę, z której silniejszy choć zatruty wiatr pędził! Król Stanisław zamiast czuć się dumnym i potężnym z tego, że rządzi narodem przy ustawach takiej Konstytucyji, jaką była Konstytucyja 3go Maja, co solidarnie wiązała wszystkie stany do równych praw i równej obrony kraju, zamiast świecić przykładem w Europie wszystkim monarkołą,

chom, miękki, chwiejny, zaledwo przysiągł, a już przysięgi nie dotrzymywał, zmian potwierdzonych nie wprowadzał w życie, armii nie powiększał, zamiast że na samym wstępie tych konstytucyjnych rządów powinna była panować od razu energiją monarchy, król widocznie czegoś się oglądał i w gnuśności usypiał! Wtenczas przerażona nowemi liberalnemi prawami Polski, bystra, chytra i sprytna Katarzyna wiedząc z kim ma do czynienia, zawiera skryte układy z Prusami, podaje Fryderykowi II tę sarnę rękę, którą wskazuje zarazem na karcie kraje, które sama chce posiadać i te, które Prusom pozostawia, a po tym haniebnym czynie geograficzną tę zbrodnią bezwstydnie ogłasza i tytułuje drugim rozdziałem Polski. Dalej również skryte daje rozkazy ściągania z głębi Rosyji wojska w celu otoczenia granic Polski, kiedy tymczasem swoim faworytom rozkazuje wewnątrz kraju rozszerzać nieukontentowanie i anarchiją; podburzają oni część magnatów, strasząc liberalnemi prawami Konstytucyi 3go Maja, buntują uległego króla i tworzą Konfederacyą Targowicką, która zatwierdzona 14go Maja 1792go roku pod przewodnictwem Szczęsnego Potockiego, ogłasza Konstytucyją za nielegalny, za bezprawie, i już 21 go Maja wojska rosyjskie przekraczają granicę polską!

Po tych niesłychanych i gwałtownych bezprawiach król Stanisław niby to powstaje z letargu, ale niestety wojska, które miał już od roku prawo podniesienia do ilości 100,000, pozostawił w dawnej liczbie 45, 000: wprawdzie że gdyby król był miał szczery zamiar zbrojnej obrony, byłby mógł i wtenczas jeszcze z łatwością armiją powiększyć, ściągając dalsze załogi, wreszcie głosząc pospolite ruszenie, jednakże widocznie nie miał tego postanowienia. Wtenczas dla zrobienia jakiemkolwiek demonstracyji, wyznacza na wodza naczelnego, rodzonego synowca, młodzieńca bez doświadczenia, księcia Józefa

Poniatowskiego, dając mu Tadeusza Kościuszkę jako podkomendnego. Ten gorący patryota, mając przez niestosowne stanowisko ręce związane, nie mógł nic samodzielnie na ogół tego położenia wpływać, a wszystko, jakby niewidzialną siłą sparaliżowane, nie miało w swym rozwoju potrzebnej sprężystości. Miasto zaczynało się burzyć, lud niepokoić, wojsko nieukontentowane szemrało, słowem, w tem wszystkiem wszyscy przewidywali jakąś klęskę, wszyscy przeczuwali jakieś skryte zdrady!

Mimo tego duch w mieście, między obywatelami i w wojsku nie upadał; po ulicach lud nie przestawał wołać: "Król z narodem naród z królem. " Ze wszystkich stron sypały się olbrzymie składki, datność i ofiarność dla ratowania Ojczyzny dochodziły do szału, sam minister skarbu, Tomasz Ostrowski, złożył ze swoich własnych funduszów na ołtarz Ojczyzny 100, 000 złp.; wierny, że ta zacna rodzina świeciła zawsze najszlachetniejszemi przykładami. Wtenczas Ostrowski, trawiony niepokojem, patrząc na to co się działo, był można powiedzieć, drugim Dąbrowskim, bo jak ten chodził do wszystkich mężów wpływowych, podając rozmaite projekta ratunku, aby z tej burzy nie wynikło rozbicie okrętu narodowego; chodził on od Małachowskiego i Sapiehy do króla Stanisława i próbował swoją znaną wymową namówić Poniatowskiego do złączenia się z wojskiem, do ogłoszenia pospolitego ruszenia, do zerwania i ukarania bezczelnych i ochydnych członków Konfederacyji Targowickiej. Wiadoma, że król odmawiał wszystkiego, będąc skrycie pod wpływem intryg samej cesarzowej Katarzyny. Ostrowski powrócił od króla do domu w strasznej rozpaczy; znane są jego słowa, które wypowiedział ze łzami w oczach: "Zginiemy, bo nas nikt nie chce ratować." Książę Józef Poniatowski widząc, że się nie doczeka podpory stryja w obozie, rozpoczął walkę 14go Czerwca pod Zieleńcem, gdzie 4, 000 moskiewskich trupów okryło polskie łany; niezadługo potem, 17go Lipca, Tadeusz Kościuszki odnosi świetne zwycięztwo pod Dubienką. Król przerażony tem powodzeniem, wydaje czemprędzej rozkaz, aby cofano wojska i jednocześnie żąda bez żadnej naglącej przyczyny zawieszenia broni, Katarzynie skrycie proponuje ustąpienie polskiego tronu dla jej syna Konstantego; znana była podówczas broszurka króla Stanisława, którą napisał, aby się przed swojem sumnieniem i znajomemi wytłómaczyć z przystąpienia do Konfederacyj Barskiej. W tej broszurce rozwijał król obszernie projekt oddania korony polskiej księciu Konstantemu, żeniąc go z córką Elektora Saskiego, aby przez to ustalić Królestwo polskie na późniejsze pokolenia: za te koncesye proponował król Katarzynie oddanie wszystkich zabranych krajów i wywalczenie piórem lub mieczem tak Galicyi od Austryaków jako i Wielkopolski od Prusaków; w tej broszurce dla upiększenia Polakom przyszłości, zwracał król uwagę, że gdyby linija Romanowów kiedyś zgasnąć miała, pozostałaby Polska samodzielną i wolną. Na te wszystkie projekta i zamiary nie było żadnej odpowiedzi, a czynna i przebiegła caryca, widząc co się dzieje, nie zważa na nic i donosi, że dla poparcia Konfederacyji Targowickiej 80, 000 wojska rosyjskiego przekracza granice Polski. I tak bez walnych bitew, bez zużycia zasobów materyalnych i sił fizycznych wojska, w chwili kiedy naród był roznamiętniony odwagą, pełen otuchy i nadzieji, dla koalicyji kilku magnatów i służalstwa monarchy, wszystko było oddane w ręce nieprzyjaciół, zdradzając ochydnie Ojczyznę i własnych rodaków. Tymczasem Konfederacyja Targowicka, nie zważając także na nic, widząc w Katarzynie siłę, a słabość w królu, zwo

łała dnia 17go Czerwca 93go roku haniebny sejm Grodzieński, a przez podłe swe wpływy namawia króla do zrzucenia co tylko nadanej Konstytucyji, narzucając mu tym sposobem wiarołomstwo. I tak król tą monarszą, ręką, która dzierżyła berło polskie, podpisuje i potwierdza akt gwałtu i zbrodni nowego, a drugiego podziału własnej Ojczyzny!

Wtenczas sprawiedliwie lud, naród i wojsko wołały jednogłośnie z rozpaczą w duszy: "Król nie z narodem, ale z Moskwą trzyma. " Czyż można, jako król polski być więcej obranym z dumy i miłości dla swego narodu? Czyż można, jako Polak wykonać przed całym światem haniebniejszy czyn od tego? Czy może jaki monarcha czarniejszą kartę pozostawić po swoich rządach! Karta ta wielokrotnie zbroczona niewinną krwią własnych ziomków, zapisane będzie na sobie miała te słowa: "Hańba, wstyd i przekleństwo narodu dla tych, co swoje polskie imię zbezcześcili, a Ojczyznę na pastwę nieprzyjaciół wydali!... "

Po takich haniebnych czynach cóż ten spodlony król robi? Zamiast że rumieniec wstydu powinien mu był spalić czoło, zamiast ukryć się z nim na wieki w miejsce wiecznej pokuty, zamiast przy zgryzotach sumnienia lękać się sprawiedliwej zemsty ludu, ten sam król spokojnie i bezczelnie powraca do stolicy i zasiada na tronie pomiędzy tym ludem, który tak haniebnie zdradził! Cóż wtenczas czyni ten szlachetny lud polski? Tu co od wieków cały zawsze naród polski czynił; choć skrzywdzony, zdradzony, nigdy nie chciał krwawić swych rąk w królobójskich czynach! I dzisiaj jeszcze spokojnie, z rezygnacyą znosi niegodnego monarchę, mając na Przyszłość w Bogu, w wojsku, w przewodnikach i w sobie

m nadzieję i wiarę!...

Król tymczasem, jak wiemy, miękko rozłożony w zamku, wydaje rozkazy zmniejszania armiji, rozsyła nakaz po

wrotu do garnizonów i surowo żąda wstrzymywania wszeł, kich kroków przeciwko nieprzyjaciołom, a z innej strony pokątnie wpływa na wszystkich, aby każdy przystępował do Konfederacyi Targowickiej! Po tych krokach, na które w żadnym języku nie znajdziemy dość srogich wyrazów, sam książe. Józef i Kościuszko opuszczają, armiją, a za nimi mnóztwo wyższych i niższych stopni wojskowych. — Marszałkowie zaś Sejmu już poprzednio uważając stanowisko swoje za upakarzające, opuścili Warszawę i udali się za granicę.

Wielu ówczesnych mężów oskarżało ten czyn, twierdząc, że Małachowski, jakkolwiek znany ze swego nieskazitelnego charakteru, nie był dość rzutkim i stanowczym człowiekiem, a do tego więcej pokojowego niż wojennego usposobienia, Sapieha zaś był bez wątpienia dobrym Polakiem i patryotą, ale więcej salonowym, dyplomatycznym, niż determinowanym mężem w chwilach stanowczych. — Jenerał Dąbrowski sam w swoich Pamiętnikach wojskowych pisze, mówiąc to o ówczesnych marszałkach: "Gdyby ci dwaj dostojnicy byli żądali tego czego mieli prawo żądać od króla, albo gdyby wreszcie sami byli stanęli na czele narodu i wojska, można było jeszcze wtenczas mieć niepłonną nadzieję, że Ojczyzna byłaby wyratowaną. ''

W takich chwilowo moralnych upadkach kraju, które z tej lub owej przyczyny nastąpiły, naród polski i jego filary, dzierżące w ręku zapaloną pochodnią miłości i dumy narodowej, nigdy jeszcze zupełnie na wierze nie podupadli; zaledwo straszny grom rozgruchotał świątynią Ojczyzny, oni już drugą stawiają i olbrzymią silą ducha, kładąc kamień na kamieniu, tworzą nową warownią dla nowych nadziei odrodzenia i oswobodzenia zwalczonego kraju! Tak też po haniebnym roku, gdzie król Stanisław zmniejszył i rozproszył kadry swojego własnego wojska, aby obsadzić kraj cały cu

dzem żołdactwem, wszyscy Polacy, którzy mieli w sercu wiarę i nadzieję, udali się za granicę, gdzie pod przyjaznemi rządami wolniej mogli szukać sposobów do sprawiedliwego odwetu i do zrzucenia tych podłych ziomków, którzy Ojczyznę zdradzili, oddając ją w ręce satrapów.

Z tego powodu pomiędzy wielu innemi znajdowali się w Dreźnie Ignacy Potocki, marszałek litewski, i ksiądz Hugo Kołłątaj, podkanclerzy koronny; ci dwaj mężowie stanu byli na czele całego skrytego ruchu.

Dąbrowski już był wtenczas rotmistrzem gwardyi królewskiej, miał ciągłe styczności i schadzki z tymi przybyłymi z Ojczyzny patryotami; już na wszystkie strony rozsyłano odezwy i proklamacye rozdawano w kraju przez emisaryjuszów, którzy rozsiewać mieli ziarno nowego powstania; i kiedy król z faworytami carowej krępowali w okowach moskiewskich Ojczyznę, dzielni jej synowie pracowali za granicą nad tem, żeby ją jak najprędzej z tego jarzma uwolnić. Jeszcze długo przed proklamacyją Insurrekcyi Kościuszkowskiej, ogłoszonej w Krakowie na dniu 24go Marca 1794go roku, już cała Wielkopolska pałała chęcią powstania dla wstrzymania bezprawia, które się rozszerzało w Królestwie Polskiem; już zawiązki były utworzone i wszystko przygotowane przez Lipskiego w Gnieźnieńskiem, przez Niemojowskiego w Kaliskiem i Skórzewskiego w koło Poznania, słowem wszystko zdawało się gotowe, brakowało tylko odważnego i umiejętnego Naczelnika; głucho już wtenczas echo powtarzało nazwisko Tadeusza Kościuszki, który się tak chlubnie był odznaczył w Stanach Zjednoczonych.

Dąbrowski, roznamiętniony całym tym ruchem i przyszłemi nadziejami, porzuca Drezno i saską służbę, aby czemprędzej podążyć na usługi własnej Ojczyzny. — W którym działo się to miesiącu, do kogo Dąbrowski w Warszawie się

zgłosił i zameldował, tego nigdzie nie można dociec, to jest tylko pewną, że widocznie trafił na smutną epokę, gdzie król Stanisław po powrocie z Grodna do Warszawy objął na nowo swoje stanowisko i miał w swoim własnym ręku tak skarb, jako magazyny, arsenał i wojsko, wskutek czego mówi Dąbrowski znowu w swoich wojskowych Pamiętnikach: "Kazano wtenczas pułkom wracać do dawnych garnizonów i przystępować do Konfederacyi Targowickiej. "

W tej to chwili na dniu 16go Stycznia 1793go roku ukazał się manifest króla pruskiego, w którym mówi, że dla przywrócenia pokoju w Polsce wkraczają jego wojska do Wielkopolski, zkąd część tychże maszerować będzie ku Warszawie. W tym właśnie czasie brygada Madalińskiego stała garnizonem w województwie Gnieźnieńskiem, a brygada Biernackiego w województwie Kaliskiem; obiedwie należały do dywizyi jenerała Byszewskiego, którego główna kwatera była w Pyzdrach. Tam dostał Byszewski własną, ręką króla Poniatowskiego pisany rozkaz, aby jak najprędzej zbliżał się do Łowicza, ostrzegając go, że nadchodzą Prusacy z wielkiemi siłami w celu udania się do Warszawy.

Dąbrowski był wtenczas wice-brygadyjerem i należał do głównego sztabu jenerała Byszewskiego. Znane są powszechnie podówczas zrobione przez niego plany, w których wystąpiły niezwykła Dąbrowskiego bystrość, nauka i odwaga; przedstawił bowiem projekt swojemu jenerałowi maszerowania jak najśpieszniej wprost do Warszawy, tam porozumiawszy się z polską załogą, zabrać arsenał, zapasy i pieniądze, poczem albo czekać, albo też iść naprzeciwko Prusakom. Dąbrowski twierdził, że Moskale niechętnie widzieli zbliżających się Prusaków do stolicy, i że z tego powodu nie będą się opierać temu ruchowi; sam pałał chęcią zwalczenia przynajmniej jednego nieprzyjaciela; niestety, kiedy był tą

nadzieją napełniany, przyszedł znowu rozkaz od króla, żeby wojska swych stanowisk nie opuszczały. Dąbrowski w rozpaczy widząc czas schodzący na nieczynności, widząc jednego nieprzyjaciela, który się w kraju zakorzeniał, a drugiego, który się zbliżał, wiedząc, że inne prowincye, tak jak Wielkopolska i Krakowskie, są już gotowe do powstania, robi znowu Byszewskiemu propozycyą, aby w największej tajemnicy rozpocząć marsz w celu złączenia się z jenerałem Wodzickim, i za zezwoleniem swego jenerała wyjeżdża Dąbrowski potajemnie do Krakowa, aby się porozumieć z tymże jenerałem. Ci dwaj gorącego zapału patryoci i dzielni wojskowi ułożyli cały plan złączenia swoich dwóch oddziałów, jako i późniejszych operacyi w razie spotkania przeważnych sił nieprzyjaciela. — Prócz tych planów, w razie uieudania pierwszego, był jeszcze plan wypracowany z największem obrachowaniem i wojskową umiejętnością dla wymaszerowania z całą siłą za granicę, a idąc przez Ślązk, Morawy, Sztrasburg, zabrać nad Renem tyły austryackiej armii, która niepokoiła podówczas całe brzegi Francyji. Ta śmiała czynność byłaby uczyniła największe przysługi republice francuzkiej, byłaby wzięła wojska austryackie we dwa ognie, a dla nas przysporzyłaby była wdzięczności narodu, na którego pomoc można było później liczyć.

Dąbrowski po mozolnej i niebezpiecznej podróży przyjeżdżał rozpromieniony ze wszystkiemi planami do głównej kwatery, ale znów niestety znajduje u Byszewskiego rozkaz przysłany kuryerem przez jenerała Ożarowskiego, który w zastępstwie hetmana koronnego wydał rozporządzenie, żeby wojska natychmiast cofały się w Sandomierskie.

Rozpacz Dąbrowskiego była nie do opisania; widocznie, że te tak dla nas korzystne plany musiały być zdradzonemi, a Byszewski, który całą swoję karyerę był winien królowi

Stanisławowi, i który miał na sobie ciążących lat siedemdziesiąt, nie miał dość energiji, żeby wziąść na siebie to wielkie postanowienie niesubordynacyji, która była hasłem "buntu i powstania. " Bezwątpienia, że gdyby Dąbrowski był na miejscu Byszewskiego, niechybnie byłby miał potrzebną do tego energiją, a wtenczas nieobliczone byłyby wynikły skutki i korzyści dla naszej sprawy i późniejszych losów Ojczyzny.

Nie chcę się dalej nadto zagłębiać w szczegóły historyczne tej zawikłanej wojny, ale trzymając się głównie, jak wyżej już mówiłam, autentycznych dat, przytoczę niektóre charakterystyczne fakta, jakie przedstawiają nam często te epoki, gdzie pomiędzy ogólnym chaosem krępowany naród powstaje; gdzie zgromadza w jednej chwili i często w jednem miejscu szlachetne poświęcenia, bohaterskie czyny, wśród rozhukanej, namiętnej hydry nierządu i niezgody; gdzie się w pierwszym zamęcie tego obłędu nieraz dzieją niesprawiedliwości, które czas i historya później dopiero wyświecają.

Wtenczas kiedy Byszewski nie dał się żadną miarą nakłonić Dąbrowskiemu do podniesienia puklerzy w obronie Ojczyzny wbrew' woli króla, który jednakże pierwszy nas tak haniebnie opuścił, jenerał Madaliński bez żadnej namowy sam już o tem dawno marzył, nawet przed ogłoszeniem Insurrekcyi Kościuszkowskiej, czynił on nieustanne i skryte przygotowania z dawnemi kolegami garnizonu Warszawskiego do zamierzonego przez siebie powstania, a hasłem tegoż była chwila, kiedy miano wojska nasze rozbrajać.

Madalińskiego nazwisko, jak wiemy, pozostanie w polskich dziejach nieśmiertelne; ten zacny mąż posiadał do najwyższego stopnia wszystkie szlachetne cnoty naszego narodu: zapał, odwagę, gorące serce i miłość bez granic ku Ojczyźnie; te cnoty były wybitną cechą charakteru Madalińskiego, ale był on przy tem wszystkiem więcej polskim szlachcicem.

prowadzącym sam w ogień oddziały powstańców, niż żołnierzem, stawiającym z bagnetem w ręku regularny opór regularnym szeregom nieprzyjaciela. U Madalińskiego więcej serce służyło Ojczyźnie, niżeli głowa. Madalińskiego nie raził partyzancki nieład, nie raziła zwykła naszej szlachty niesubordynacyja; przywykł do tego wszystkiego, i w wielu akcyach szczęśliwy, sądził, że wojna może się obyć bez pedantycznych form i tego wszystkiego, bez czego sam się dotąd obywał. — Madaliński mniej bystry, mniej wojskowej natury od Byszewskiego, nie poznał się i nie ocenił zrazu wartości Dąbrowskiego, którego służbistość powierzchowna, subordynacya wojskowa, ostry regulamin wprowadzony w kadrach, wyrażenia techniczne armi saskiej i lekko zatrącany niemiecki akcent, uprzedziły starego jenerała przeciw młodemu brygadyerowi; zresztą mało miał styczności w ostatnich czasach z powierzonym Dąbrowskiemu oddziałem, który stał garnizonem oddalony od Warszawy, bo w okolicach Pułtuska; jednem słowem, kiedy Madaliński chciał wynurzyć swoje zdanie o Dąbrowskim między znajomymi, powiedział sucho i krótko: "To jest Niemiec", a przesiąkły tem uprzedzeniem, nie oznajmił mu tej tajemnicy, że ma zamiar skrycie wymaszerować do Krakowa dla złączenia się z jenerałem Wodzickim, gdyż wtenczas nie była jeszcze znaną w Warszawie proklamacyja Kościuszki.

Tymczasem w Warszawie i w koło Warszawy rozszerzała się na dobre anarchija, i tak niektóre oddziały łączyły się razem, aby iść na Insurrekcyą za Madalińskim, drugie zaś z rozkazu króla utrzymane jeszcze w subordynacyji, rozsyłano na leże do różnych garnizonów.

W tym całym burzliwym ruchu doszła wiadomość ogłoszonej Insurrekcyi 24go Marca 94go roku w Krakowie z naczelnym dowódzcą Tadeuszem Kościuszką. — Warszawa wten

czas stanowczo powstała 17go Kwietnia, mając na czele wojska jenerała Mokronowskiego, a na czek' obywateli miasta odważnego szewca Kilińskiego. Załoga rosyjska liczyła 6, 000 wojska, kiedy naszych było tylko dwa tysiące. Kto nie widział takiego zapału, kto nie jest Polakiem, ten nawet w wyobraźni nie może sobie odmalować tych bezmiernych poświęceń i olbrzymich wysileń narodu, który tak jak my kocha Ojczyznę ! Warszawa w jednej chwili zamieniła się jakby w straszną burzą wielkiego oceanu! W jednej chwili zdawało się, że groźny wybuch wulkaniczny rozlał się po wszystkich ulicach! Starcy i dzieci uzbrojone biegły ratować swój odwieczny gród, niewiasty, nie lękając się nieprzyjacielskich wystrzałów, donosiły amunicyę i broń!

Lud zabierał Moskalom kasy, nie roniąc z nich ani złotówki, składał wszystko do Rady tymczasowej. Kiliński, rozpromieniony jak geniusz odwagi i wszystkich szlachetnych popędów, z mieczem w ręku przodował ludowi! Pułk Działyńskiego, prowadzony przez pułkownika Haumana, okazywał niewidziane cuda waleczności, pałac Ilgestroma otoczono i zdobyto, sam jenerał tylko ucieczką przez dach życie swoje uratował; dalej przy saskiej kuźni pada książę Gagarin i wszystko z postrachu idzie w rozsypkę! — Targowiczanie, jak zwierzyna naganką i obławą parta, co ucieka przed strzelcem, tak i oni kryją się z czarnem swem sumnieniem do pałacu Mokronowskiego i Ostrowskiego, oczekując tam końca tej niebezpiecznej nawałnicy.

Lud choć przepełniony wzgardą do swego monarchy, który przyczynił się do tej strasznej pożogi, nie myśli o zemście i nie rzuca się, jak inne ludy na tego króla, który przed chwilą miał jeszcze wszystko w swym ręku i wszystko mogł wyratować, sam więc ten lud z wojskiem robi niewidziane dotąd poświęcenia i nadludzką siłą po trzydziestosześciogo

walce miasto oswobodzone, a mieszkańcy wolnymi Polakami! Po uspokojonej walce ustanowiono na prędce Radę tymczasową, po departamentach komisye wojskowe; wszyscy przygotowani do wszystkiego, czekali ostatecznych rozkazów.

Zaledwo doszła ta wiadomość do garnizonu Dąbrowskiego, nie czekając żadnych rozkazów, wyruszył on ze swoim oddziałem, aby się złączyć z głównem powstaniem. Pod Tykocinem 21go Kwietnia spotyka znaczny oddział nieprzyjacielski, stacza z nim zwycięzką utarczkę, zabiera oficera, bagaże i jeńców, a zostawiwszy ich po drodze, miał zamiar iść ku Warszawie; tymczasem starosta Brański, Skarżyński, obywatel staropolskiego usposobienia, chcąc pokazać swoję powagę, zatrzymuje oddział przechodzący przez miasto, a jako przewodniczący powstaniem podlaskiem, w niepewności, jakim duchem oddział jest napojony, aresztuje Dąbrowskiego i jego oficerów, Duczyńskiego i Więckowskiego, a dowiedziawszy się, że Dąbrowski jest jego naczelnikiem, rozgłasza zdanie Madalińskiego, że jest Niemcem, że trzyma z królem i że idzie do Warszawy, aby powiększyć siły króla Stanisława. Tylko, jak mówiłam poprzednio, w takich chwilach zamętu i anarchiji może się coś podobnego zdarzyć, a czego późniejsze pokolenia nie rozumieją od razu i często źle tłómaczyć mogą.

Dąbrowski uspakajał swoich żołnierzy z obawy, aby ci nie wzięli się do broni dla ratowania swych przewódzców, poczem z wewnętrznym spokojem i lekkim uśmiechem na twarzy dążył z naczelnikiem województwa podlaskiego do sądów departamentowej wojennej komisyi. Tam szczególnym przypadkiem zasiadał właśnie późniejszy i słynny wojewoda Wybicki; zobaczywszy więc Dąbrowskiego, o którym tyle słyszał był pochlebnych zdań od jenerała Byszewskiego, podał mu

przyjazną rękę z wyrazem zadziwienia na twarzy. Po tej niespodzianej i raptownej demonstracyj i Skarżyński, przytomny temu, oniemiał i mocno zawstydzony przepraszał wicebrygadyera i oficerów za zaszłą pomyłkę; a konfuzya starosty doszła do najwyższego stopnia, kiedy się dowiedział od Wybickiego, że ten sam Dąbrowski niedawno gorliwie namawiał Byszewskiego, ażeby z całą swą dywizyą dał pierwszy przykład powstania, maszerując wprost na Warszawę dla zmuszenia króla do łączenia się z wojskiem i narodem.

Jeszcze w późniejszym wieku Dąbrowski nie raz lubił opowiadać te szczegóły, śmiejąc się serdecznie nad tą chwilą, gdzie stał przed sądem kryminalnym, oskarżony o zdradę kraju.

Jest to właśnie ten oryginalny przypadek i jego szczegóły, z których korzystając nieżyczliwi Dąbrowskiemu, jako Prądzyński i Neuman, wystawiają go w swych pismach jako oskarżonego o zdradę stanu i człowieka niepewnego charakteru.

Opisawszy powyższe zdarzenia Dąbrowskiego, przytoczę teraz z tej samej epoki wielkie niebezpieczeństwo, przez które przechodził już wtenczas zasłużony w kraju Józef Wybicki. Wielu ówcześnie żyjących współobywateli opowiadało tę rewolucyjną scenę; wreszcie Wybicki sam w swoich Pamiętnikach żywo opisuje to zdarzenie.

Dnia 8go Maja, w dzień świętego Stanisława, a imienin króla Poniatowskiego, Kościuszko sam bojąc się dla niego losu Ludwika XVI, chciał utrzymać jeszcze króla w jakiejś powadze, robiąc demonstracyją ze strony legalnej i dla tego rozkazał Radzie tymczasowej wysłać deputacyą w celu powinszowania, uwzględniając w Poniatowskim nie jego podupadłą w szacunku osobistość, ale monarszą w kraju władzę. Rada tymczasowa wybrała do tego Wybickiego i Wol

fersa; Wybicki, korzystając z tej sposobności, powiedział te słowa: "Odbierałeś, królu, w dzień twego święta zwykle od Polaków powinszowania; ale pozwól sobie powiedzieć, iż dzisiaj po raz pierwszy idą te życzenia z ust wolnych Polaków itd. itd. "

Wybicki wspomina w swoich Pamiętnikach, że król nie musiał się spodziewać tej attencyji, i przerażony zameldowaniem deputacyi, otoczył się poprzednio całą swoją rodziną, oczekując jakiejś gwałtownej demonstracyji.

Po odbytej misyji, Wybicki należąc do komisyji wojskowej, zajął się zbieraniem broni, którą pojechał rozdawać obywatelom na Pradze, gdzie nieprzewidzianym przypadkiem król był właśnie wyjechał na spacer.

Tymczasem znany przewódzca ludu Konopka rozsiewał po mieście wieść, że tak Prusacy jako i Moskale zbliżają się do rogatek i dla tego ujrzany król w pojeździe zapewnie ucieka z miasta. Była to bowiem chwila, w której wychodzą na powierzchnią najpodlejsze masy ludu, a których w czasie pokoju nikt nigdy nigdzie nie widuje, te roznamiętnione masy, upojone przez hersztów, którzy również po raz pierwszy na świat się pokazują, gdy wśród nierządu sami rządzić mogą. Takie masy, uzbrojone pałaszami, pikami, pistoletami i kijami, płynęły na Pragę szukać króla, a król tymczasem już był powrócił do zamku. Wybicki był, jak wiemy, na tym przedmieściu i w jednej chwili znalazł się otoczony tą zgrają, która poznawszy go po czerwonej szarfie, jaką członkowie tymczasowej Rady nosili, zaczęła głośno wołać: "Rada tymczasowa nas zdradza ! Wybicki uwozi króla!" Wybicki siedział na koniu i z nieustraszonem męztwem przemawiał do ludu, zaręczając, że król już wrócił do miasta i że się podejmuje jechać razem do rogatek, aby przekonać, że tam nie ma nieprzyjaciół. Idąc tak przez Krakowskie przed

mieście, ktoś niespodzianie donośnym głosem zawołał: "Wybicki był dziś rano u króla, jest w zmowie z królem, Wybicki zdrajca. " Wtenczas Wybicki, słysząc dwa ostatnie słowa, groźno koło siebie powtarzane, widział, że położenie zaczyna być niebezpiecznem, i że w takiej chwili nietrzeba drażnić, tylko odczekać uspokojenia szału, odczepił więc szarfę, spuścił się z konia i doszedł skrycie pieszo do pałacu jenerała Mokronowskiego.

Mokronowski był w rozpaczy! "Insurrekcyja, mówił, która zaczęła się takiemi szlachetnemi zapędami, która dotychczas prowadzona tak szczęśliwie, dziś dla jakichś przewódzców, co zapewne przejęci krwiożerczą rewolucyą Francyi, co swój własny w teru interes mają, chcą, upajając szlachetny lud polski wciągnąć do naśladowania haniebnych czynów ludu francuzkiego!" Tymczasem nocne cienie nie uspokoiły ludu i z przerażeniem o świcie Rada tymczasowa ujrzała na Rynku trzy postawione szubienice! Lud wołał sądów, a w razie odmownym groził powieszeniem zdrajców. Rada, aby nie dopuścić masie prawa egzekucyi, któreby mogło na wielką skalę być rozszerzonem, zwołuje sąd kryminalny doraźny i na poprzednich już dowodach wydaje wyrok oskarżający o zdradę stanu Massalskiego, Ożarowskiego i Ankwicza! Na dalsze szczegóły spuszczamy tu zasłonę, bo któż nie wić, jaką zginęli śmiercią ci wyrodni synowie Ojczyzny! W takich chwilach, gdzie naród potrzebuje podpory i opieki od mężów stanu, a w nich nie znajdzie tego co pragnął, rozpacz staje się nieprzytomną gorączką i pędzi lud do nieobrachowanych gwałtów!

Ten rewolucyjny i gwałtowny popęd był przypisanym zasadom teroryzmu Hugona Kołłątaja, a którego Konopka miał być główną sprężyną. Kołłątaj, jak wiemy, był człowiekiem najszlachetniejszego zapału, wszystko co było nie

sprawiedliwe i podłe unosiło go do największej namiętności, nie mógł znieść widoku pognębionej Ojczyzny, walczył z sobą samym, żeby jego zemsta nie dochodziła do okrucieństwa; nie mógł znosić ludzi zimnych i obojętnych, z tego powodu wszystkich, którzy mieli w piersiach swoich żar palący miłości Ojczyzny, Kołłątaj porywał za sobą, jak ten płomień co ogarnia i rozpala wszystko na około siebie. Partyją jego nazwano "Hugonistami", a pomiędzy tymi znajdowali się ludzie tacy jak Konopka, którzy z rozpaloną nienawiścią stawiali zdrajcom szubienice i zapisywali imiona ludzi, których z zimną krwią na śmierć skazywali. Kościuszko zaś, kochający również jak Kołłątaj Ojczyznę, łagodził swą zemstę ku nieprzyjaciołom miłością chrześcijańską; bez wątpienia nie cenił i nie szanował króla Stanisława, a jednakże otaczał go jakąś opieką, aby gwałtów nad nim nie czyniono, pogardzał zdrajcami, ale okrucieństwa im wyświadczone oburzały jego szlachetną duszę; dla wstrzymania więc dalszych ekscesów i gwałtów nakazał ukarać przewódzców i oddalić z miasta Konopkę.

Wśród tej strasznej i dzikiej burzy, powstałej skutkiem obawy i rozpaczy ludu, który w mniemaniu rozmyślnej zdrady czuł się otoczonym coraz bliższem kołem nieprzyjaciół, Dąbrowski, nie zważając na to co się dzieje w mieście, przybywa ze znacznie powiększonym oddziałem z Tykocina i dąży do Błonia na odsiecz Mokronowskiemu, który z wojskiem stał tam obozem dla wstrzymywania zbliżającego się nieprzyjaciela. Jak tylko Dąbrowski przybył, Mokronowski zdał mu komendę swojej dywizyji i wyjechał do Warki, aby się porozumieć z Kościuszką o dalsze wojskowe operacye.

Nie tracąc jednakowoż czasu, Dąbrowski, który nie lubił nieczynności, posunął się, aby nieprzyjaciela śledzić, aż do Lublina; w tej już akcyi dał się poznać z odwagi i ta

lentu, a niepokojąc przeciwnika, zwalczył go na kilku punktach, wśród tego jeszcze chwili czasu nie stracił, rekrutował po województwie i utworzył lekką kawalerją, której dał nazwę "Mazury. "

W tym to czasie przybył do Łowicza szlachetnemi uczuciami pędzony książę Józef Poniatowski. Młodzieniec ten widział upadek Ojczyzny, spowodowany słabością charakteru królewskiego stryja, przejęty więc zgrozą matkobójczych czynów Konfederacyi Targowickiej, wystąpił z wojska polskiego w roku 1792gim, dzisiaj przychodzi, aby się stawić w szeregi prawych synów Ojczyzny i ofiaruje się choć za prostego żołnierza, byleby wynagrodzić swojem poświęceniem haniebne czyny wyrządzone narodowi polskiemu przez własnego monarchę; to rycerskie postępowanie uznali z uwielbieniem ówcześni i uznała historya za jeden z najpiękniejszych czynów księcia Józefa Poniatowskiego.

Podczas utarczek pod Łowiczem nieprzyjaciel gwałtownym krokiem zbliża się do Warszawy, Moskale i Prusacy walczyli ambicyą, kto pierwszy zdobędzie stolicę. W tym groźnym położeniu Kościuszko przybył z wojskiem i stanął w Mokotowie z główną kwaterą, poczem zaraz posłał po Dąbrowskiego z rozkazem, aby się zbliżył ze swoim oddziałem, potrzebując jak najśpieszniej jego pomocy. Dąbrowski był już wtenczas jenerałem majorem, i jak wiemy, odpowiedział nadziejom i zaufaniu naczelnika, gdyż po odważnej i umiejętnie prowadzonej szarży odparł całkowicie nieprzyjaciela idącego do Siekierek i Augustowskiego.

W tej chwili nadchodziły niepomyślne wiadomości z Litwy; Kościuszko z tego powodu wysłał tamdotąd jenerała Mokronowskiego, a książę Józef odebrał komendę nad jego oddziałem; wojska pruskie i rosyjskie wzmagały się z każdym dniem; rozpoczęte utarczki były dla nas nieszczęśliwe; mimo

osobistej a szalonej odwagi księcia Józefa nieprzyjaciel opanował góry zwane Szwedzkie, położone między Wolą i Marymontem; już miasto było mocno zagrożone, książę Józef bezsilnym w obec tylu nieprzyjaciół, a przez jakiś fatalizm nieszczęśliwym we wszystkich akcyach. Przerażone w rozpaczy miasto wołało głośno: "Brak przytomności, niedoświadczenie, niezdolność zgubi nas!" kiedy jędza niezgody i fałszywych podejrzeń, widząc w Księciu synowca królewskiego, zaczęła wołać: "Zdrada !" Tutaj uważam za najstósowniejszą podać dosłownie ustęp z Pamiętników naocznego świadka, Wybickiego, który był nieodstępnym komisarzem rządowym tej całej wyprawy.

"Naczelnik w takiem zamięszaniu lękając się, aby Prusacy nie wpadli do Marymontu, zdał czemprędzej 27go Sierpnia zaraz na tym punkcie komendę jenerałowi Dąbrowskiemu

Ile w tym dniu książę Poniatowski stracił na opiniji publicznej, tyle jenerał Dąbrowski zyskał. Taka jest nagła zmiana w losach ludzkich! Jenerał Dąbrowski, objąwszy komendę, zaraz nazajutrz założył kamień węgielny swej przyszłej sławy, gdy się mężnie stawił Prusakom pod Powązkami i z podziwieniem wszystkich do rejterady ich zmusił. Naczelnik, który był w nagrodę cnoty i męztwa ustanowił złote obrączki z napisem: "Ojczyzna swemu obrońcy", takową z numerem pierwszym Dąbrowskiemu przysłał. Pamiątka chlubniejsza nad inne ordery, które często intryga bez zasług odbiera. Co do mnie, ten los Dąbrowskiego zbliżył mnie, jako pełnomocnika do jego osoby i serca... Zachowaliśmy dla siebie ca zawsze uczucia prawdziwej przyjaźni.

Mimo więc groźnego położenia walki, nieustraszony Dąbrowski nie ustawał w boju, aż zwalczył wszystkich nieprzyjaciół. Naród słusznie uznał, iż jemu winien oswobodzenie

stolicy i chlubne odparcie od niej wojsk nieprzyjacielskich, a historya zapisała to zwycięztwo pod Warszawą jako rozpoczęty szereg niezliczonych zwycięztw, które zdobią karty całego życia tego żołnierza i bohatera. "

Nie mogę się tutaj wstrzymać, aby nie nadmienić o pamiątce pochodzącej z tych czasów. — Klasztor Karmelitanek, będąc na Przedmieściu był mocno w tej wojnie zagrożonym; słuszną miały obawę te świątobliwe Córki Kościoła, sądząc że nieprzyjaciele niechybnie zburzą ich świątynią. Rozpacz, łzy i modły były pokarmem tych nieszczęśliwych zakonnic! Pan Bóg rozstrzygnął inaczej, władając męztwem naszych hufców, dla nas zwycięztwo zatwierdził. Kiedy błogosławiony pokój nastąpił i cisza zapanowała, przełożona klasztoru Karmelitanek własnoręcznym listem zawezwała do siebie jenerała Dąbrowskiego, który z wielkiem poszanowaniem udał się na jej rozkazy. Tam z rozczulającem namaszczeniem Przewielebna Matka oddała Wodzowi w dowód wdzięczności za ocalenie klasztoru i miasta maleńką kapliczkę, w środku której jest srebrem i złotem haftowana Najświętsza Panna Niepokalanego Poczęcia, a na otwierających się drzwiczkach w prawo i lewo jest szereg oprawionych relikwi naszych Świętych polskich.

Ten relikwiarz drogocenny i święty skarb rodziny nie odstępuje potomków jenerała Dąbrowskiego od lat 88; on zapewne chronił przez lat blizko 50 Ojca, który nieustannie walczył w bojach, a którego ani rosyjska, ani pruska, ani austryacka kula przez ten długi przeciąg czasu nie zgładziła; ten relikwiarz zapewne chronił rodzinę od wielkich ciosów; brata mego Bronisława w 46tym roku cudownie ochronił od rosyjskiej szubienicy, która go w Warszawie niechybnie czekała, jedynego zaś syna, Ksawerego Napoleona, od srogiej śmierci, która go w obozach i bitwach 63go roku tyle rdzy spotkać mogła. Oby ten relikwiarz w tej samej rodzinie mogł doczekać tego cudu, którego. serce każdego Polaka pragnie, a o który naród cały w morzu gorzkich łez Stwórcę swego błaga! Oby się znalazł drugi Dąbrowski, któryby zwołał zastępy synów i wnuków tych co bronili Warszawy, a stanąwszy na ich czele, za przykładem praojców zwalczył nieprzyjaciół i oswobodził miasto i Ojczyznę!

INSURREKCYJA W WIELKOPOLSCE W R. 1794.

Ta część Polski, która dostała nazwę Wielkopolski, istotnie była zawsze przykładem wielkich czynów; zawsze w niej Ojczyzna znalazła gotowość do wszystkich poświęceń i do wszystkich szlachetnych popędów. Dzisiaj powstała jak jeden olbrzymi nie było to i wojsko wzięte w karby subordynacyi, które powstaje, żeby maszerować dla posłuszeństwa i rozkazu wodza przeciw zbliżającym się nieprzyjaciołom, ale był to ruch groźny, podobny do ruchu wzburzonych Tytanów. Wszędzie grzmiało! wszędzie wrzało! wszędzie, od ziemi do niebios, powietrze pełne walki! Jak oko sięgnąć mogło, od jednego krańca Wielkopolski aż do drugiego obywatele, mieszkańcy miast, wieśniacy, duchowni, nawet niewiasty, pracowali nad,; ogólnym ruchem, aby tylko gwałtownymi środkami wyprzeć nieprzyjaciela; wszędzie poświęcano bezwzględnie stanowisko, mienie i życie. Ojcowie ze synami porówno stawali; na czele oddziałów, które, jakkolwiek miały dobre chęci, niezaprzeczenie potrzebowały regularnego wojska dla poparcia swoich zabiegów. Pierwsze trudności już były przełamane, pierwsze potrzeby skupione, wszystko czekało gotowe, oczekując tylko wodza!

Tak się wzniośle wyraża o tej wielkiej narodowej chwili Wybicki, że muszę na tem miejscu własne jego słowa powtórzyć:

"Nie była to zgraja, co się na hasło zdobyczy lub mordów gromadzi i uzbraja; byli to obywatele wielkopolscy wy. chowaniem i majątkiem obdarzeni, którzy w nadziei podźwignienia swej matki Ojczyzny, z której łona wydartemi zostali, opuściwszy swe żony i dzieci i dostatki, rzucili się w zapale do broni i na najsroższe poświęcili się losy! Nie wyćwiczeni w sztuce wojennej, uzbrajali się wśród licznych nieprzyjacielskich zastępów. Otaczały ich naokół zdrada i przemoc; nadzieja pomocy była niepewna i daleka. "

"Jeden nieszczęśliwy wypadek mógł im odebrać majątek, okuć ich w kajdany i groby otworzyć. Ale taka jest niewyrachowana siła patryotyzmu nad umysłem człowieka, iż się wyzuwa z miłości własnej, zrzeka się wszelkich własnych widoków i nie widzi, jak tylko niebezpieczeństwo i potrzeby wspólnej Matki! Tak w wiekach cnoty myśleli prawdziwi republikanie; tak i wy dzisiaj, szanowni współrodacy, myśleć powinniście w wieku zepsutych obyczajów!"

W takiem położeniu rzeczy i wśród licznie wysełanych raportów z Księztwa Poznańskiego, wódz naczelny przywołał znowu do siebie Dąbrowskiego, który niedawno, jak wiemy, przy oblężeniu Warszawy był okryty nieśmiertelnemi laurami zwycięztwa i w całej tej trudnej akcyi pokazał niezmordowane poświęcenie, niepospolitą odwagę i głębokie nauki wojskowe; nie dziw więc, że po takiem wystąpieniu Dąbrowskiego wódz naczelny mógł pokładać w nim całe swoje zaufanie, wskutek czego zlecił mu wypracowanie planu dla przeprowadzenia do Wielkopolski armii, któraby pomiędzy wojskiem nieprzyjacielskiem, podówczas stojącem między Warszawą a Księztwem Poznańskiem, mogła posiłek przynieść rozszerzającej się insurrekcyi Po wypełnieniu tego rozkazu i przedstawieniu planu, co z największą strategiczną umiejętnością Dąbrowski wykonał, Kościuszko zważywszy mo

żebność tej wyprawy, zdaje całkowitą, i bezwzględną komendę Dąbrowskiemu, wydając następujący

ROZKAZ.

TADEUSZ KOŚCIUSZKO,

NAJWYŻSZY NACZELNIK SIŁY ZBROJNEJ NARODOWEJ.

Generał-major Dąbrowski dostaje niniejszem rozkaz, który wspomnianego generała upoważnia z wojskiem jemu powierzonem do "Wielkopolski wkroczyć. Jego przezorności i talentom zostawia się obrać do tego najlepsze i najkorzystniejsze środki i drogi. Będzie się starał ile możności najprędzej połączyć się z iasurgencyją wielkopolską, obejmie nad nią najwyższą komendę i otrzymuje przez to moc i władzę, wszystkim generałom i innym jakiejkolwiek rangi oficerom insurrekcyi wielkopolskiej rozkazy swoje i ordynanse wydawać i ich korpusa tam gdzie mu się będzie zdawało potrzebnem, używać i posyłać. Względem prowiantów i innych potrzeb, których siła narodowa wymagać będzie, zniesie się z władzami cywilnemi. Użyje wszystkich sil, aby nieprzyjaciela zgnębić, z kraju wyparować i kasy mu i magazyny odbierać. Jednem słowem, ma się starać nieprzyjacielowi wszędzie szkodzić i niszczyć go. Będzie przy tem miał baczenie, aby komunikacyją z główną armią, albo też z oddzielonemi od niej korpusami utrzymywał, za pomocą której ile możności najczęściej i jak najostrożniej raporta o operacyjach swoich zdawać będzie, co wszystko zostawia się jego gorliwości, miłości Ojczyzny i talentom, za co mu się największą wdzięczność narodu zapewnia.

W obozie pod Mokotowem, dnia 9go Września 1794.

T. Kościuszko.

Po tym rozkazie Dąbrowski, przepełniony nadzieją, że się przerznie przez wojska nieprzyjacielskie, ma już w swej

duszy zapałem rozpromienionej obraz oswobodzenia Wielkopolski od obcych najezdników, a po śpiesznym wydaniu rozkazów, na czele swej dywizyi wymaszerował z Warszawy 10go Września, gdzie, idąc na Kamionnę przechodzi Bzurę i łączy się tam z oddziałem Madalińskiego. Powtórzyć należy tutaj czyn godzien wielkiej duszy i szlachetnego serca tego jenerała, czyn, o którym naoczni świadkowie opowiadali, a który ówcześni towarzysze broni opisują w swoich Pamiętnikach.

Dawny nieprzyjaciel Dąbrowskiego, Madaliński, widząc swoje uprzedzenia niesprawiedliwe, widząc wzrastające zasługi Dąbrowskiego, przejął się ku niemu czcią i szacunkiem; ujrzawszy go pod Kamionną, zbliżył się, do niego pierwszy, a podając mu przyjazną rękę, z rozczuleniem przemówił te słowa: "Choć jestem starszy rangą i wiekiem, choć dawno na tej ziemi pracuję, Tobie dziś, Jenerale, oddaję mój oddział i siebie pod twoję komendę; prowadź nas dalej tak jakoś zaczął, a wszyscy pójdziemy za tobą. "

Ten czyn, godzien dawnych spartańskich czasów, ten czyn, gdzie mąż pokazuje zaparcie miłości własnej dla miłości Ojczyzny, godzien, żeby jako przykład przechodził z pokolenia na pokolenie. Po tych kilku słowach odwrócił się Madaliński do swoich szeregów i tak do nich przemówił:

"Bracia i podkomendni! Gdyby gorące serce wystarczyło na to, aby bić i zwalczać nieprzyjaciół, widzielibyście mnie na waszem czele; gdyby wystarczało poświęcenie, prowadziłbym was sam w największy nieprzyjacielski ogień; ale to nie wystarcza; dziś, w obec takich nieprzyjaciół, jakiemi jesteśmy otoczeni, trzeba więcej niż ognia i odwagi żołnierza. Otóż macie przed sobą tego, który łączy w sobie wszystko czego Ojczyzna potrzebuje do swojej obrony; uchylmy wszyscy przed nim głowę i idźmy pod jego przewodnictwem, gdzie honor, poświęcenie i miłość da kraju będzie tego potrzebować. "

Aby jeszcze uwydatnić charakter tak wielkich cnót obywatelskich, jako i wojskowych, przytoczę tutaj, co Madaliński sam zawsze o sobie mawiał: "Podejmuję się wam każdy oddział wprowadzić w każdy ogień, ale nie zaręczam za to" że go wyprowadzę. " Jakież w tych kilku słowach maluje się poświęcenie życia, to jest tego co człowiek najdroższego ma na tej ziemi, żeby przy każdej sposobności być użytecznym w obronie własnej Ojczyzny!

Od owego połączenia się nad Bzurą wiemy, jak ci dwaj wodzowie, złączeni ze sobą, wielkie wyświadczali przysługi w Wielkopolsce i jak Dąbrowski sam musiał pod Bydgoszczą wstrzymywać Madalińskiego od osobistej i szalonej odwagi, która bezmyślnie narażała życie człowieka tak rzadkich zasług, Złączone te wojska, idąc pośpiesznym marszem, wkrótce przeszły, Koło i Konin, aby rozłożyć obóz pod miastem Słupce, Tam już na granicy Wielkopolski pierwszy w imieniu całego powstania witał wodza obywatel Gajewski z Wolsztyna. Ten zacny mąż, przyprowadzając swój oddział, przemówił do zgromadzonych zastępów, a w gorącej i rzewnej mowie, wzniecił taki zapał, że w jednej chwili głośne okrzyki, w całym rozeszły się obozie, powtarzając: "Niech żyje Ojczyzna! niech żyje powstanie! niech żyje Dąbrowski!" W całym swoim marszu już od tej chwili oddział Dąbrowskiego był w nieustających owacyjach, wywołanych upojeniem radości, na widok regularnego polskiego wojska; miasta, gminy wiejskie i duchowni na czele parafian wychodzili naprzeciw zbawcom Ojczyzny z chorągwiami i śpiewami; niewiasty niosły snopy kwiatów, ścieląc je pod nogi i zaczepiając gałązki na mundurach i siodłach wojskowych, w koszach. zaś wynoszono. żywność i posiłki, jakie chaty posiadały, a serca biły w piersiach, przepełnione radością i nadzieją!" Ze Słupcy obóz ruszył w głąb' kraju; po drodze z największą solennością i wojskowemi obrządkami łączyły się oddziały Insurrekcyji jako to: oddział województwa Kaliskiego, prowadzony przez jenerała Niemojewskiego, oddział woj. Gnieźnieńskiego przez jenerała Lipskiego, oddział poznański przez jenerała Skórzewskiego. Wszystkie te zastępy szły z niewymownym zapałem, czekając z niecierpliwością chwili spotkania się z nieprzyjaciołmi. Dąbrowski, znając położenie całej pruskiej armiji, wiedział, że dywizyje jenerała Schwerina i osławionego z okrucieństw Sekulego błąkały się pomiędzy Łabiszynem, Bydgoszczą i Toruniem, i choć pałał chęcią zdobycia jak najprędzej Poznania, nie mógł się na to puścić, dopóki, jak się wyrażał, nie sprzątnie całkowicie powyższych oddziałów, któreby mogły zabrać tyły naszej armiji; po dopełnieniu zaś tych nadzieji, twierdził jenerał, że prędko będzie miał w swoim ręku Poznań. A zatem, podzieliwszy swój korpus na dwie części, maszerowali ku Witkowu i Wrześni; wszędzie zbliżając się do miejscowości, gdzie była armija pruska opowiadano o okrucieństwach Sekulego; grabieże, pożary, rabunki były nieustające; zabierano kasy prywatne, kosztowności dominialne, wyrzynano w pień owczarnie i obory; aresztowano, wiązano i bito starców i dzieci; wyższych klas damy i duchownych jeszcze w kościelnych ubiorach krępowano powrozami, prowadząc w jednej gromadzie; na rynkach stały szubienice, a przy ich słupach przywiązane kobiety czekały godziny egzekucyji! Te wszystkie szczegóły roznamiętniał nienawiść wojska, które nie mogło doczekać chwili zemsty. Dąbrowski sam z największą niecierpliwością ścigał oddział Sekulego, który dotychczas chronił się od walnej bitwy. Pod Łabiszynem zaczęły się wreszcie boje; Sekuli, chcąc być pewniejszym, maszerował na Bydgoszcz, gdzie się chciał obwarować. Nie mojem zadaniem, opisywać stra

tegicznie tę wyprawę, która jest tak czysto wojskowej natury; uczeni, chcąc czerpać o niej ścisłe wiadomości, udadzą się do dzieł pisanych piórem męzkim; jednakże znając od młodości szczegóły tych wszystkich kampanii i będąc napojona, manuskryptami Ojca, jako i wszystkiemi dziełami, które

o nim piszą, również przypominając sobie opowiadania tylu naocznych świadków, sądzę, że nie skrzywię historyi, a opisując w krótkich zarysach autentyczne fakta, dam wyobrażenie każdemu czytelnikowi o tych chwilach tak pełnych gorącego zapału i o tak ważnych dla naszej historyi zdarzeniach.

Dąbrowski zbliżając się do miasta, które chciał opanować, widział od razu, że najważniejszą rzeczą było zajęcie znanych pod Bydgoszczą pagórków; Sekuli również chciał je utrzymać; tam więc rozpoczęła się główna i zacięta walka. Tam sam jenerał dowodzący tą bitwą nie schodził z konia

i w najostrzejszym nieprzyjacielskim ogniu, nieustannie objeżdżał, zdobywając pagórki; tam jenerał Madaliński sam osobiście kierował wystrzałami armat; tam jenerał Rynkiewicz rozwinął znaną swoję czynność i odwagę, i mimo walecznej Prusaków obrony i mimo szalonego z ich dział ognia, ci musieli odstąpić placu boju, a nadzieja wzięcia Bydgoszczy wstąpiła we wszystkie serca naszych żołnierzy 1 Jeszcze po tej akcyji Dąbrowski wysłał jako parlamentarza swojego adjutanta Zabłockiego, z propozycyją kapitulacyji, podając najłagodniejsze warunki. Gdy na to jenerał Sekuli odpowiedział bardo, Dąbrowski wyrzekł: "A kiedy tak, to pozna, że ma z Polakami do czynienia. " Natenczas krwawy bój na nowo rozpoczął się pod samem miastem; walka mordercza i uporczywa długo trwała, aż wreszcie nasi zwycięzko włamali się i weszli do miasta. W tej chwili ten sam adjutant Zabłocki, który był parlamentarzem u Sekulego, przybiegł do jenerała donosząc, że Sekuli ranny od armatniej kuli leżał na ulicy opuszczony od wszystkich, i że on, poznawszy go, umieścił zaraz w lazarecie, a ciężko ranny gorąco pragnie widzieć Jenerała. Dąbrowski przed temi jeszcze odwiedzinami niespokojny, żeby wojsko jego przez rozdrażnioną zemstę nie dopuszczało się morderstw i rabunku, objechał konno wszystkie ulice, a widząc, że nie ma ekscesów, przemówił do żołnierzy temi słowy: "Szczęśliwy i dumny jestem ż tego, że dowodzę tak szlachetnem wojskiem, którego nie potrzebuję wstrzymywać od podlących je czynów, i które nie walczy dla rabunku i zysku, tylko dla miłości Ojczyzny!" Poczem Jenerał zabrawszy z sobą Wybickiego i adjutanta poszedł odwiedzić nieszczęśliwego przeciwnika. Wybicki opisuje w swojich Pamiętnikach że obraz; Sekulego był okropnym. Ten wódz niezłomny i okrutny, opuszczony od swoich, leżał cały krwią zbroczony; na twarzy było widać napiętnowaną, rozpacz; spodziewał on się bowiem, że każdej chwili będzie jeszcze przez nieprzyjacielskie wojsko zamordowanym. Przy wniściu Jenerała twarz się jego rozpogodziła, prosił o doktorów, księdza i sto dukatów, a mając to wszystko przyobiecane, dziękował uprzejmie Dąbrowskiemu; ten dla uspokojenia jeszcze Sekulego, zaręczył mu, że będzie miał wartę, która nikogo do niego nie dopuści. Wtenczas Sekuli, przepełniony jakąś dziwną wdzięcznością, a może i chcąc ulżyć winy swego sumnienia, wyznał Dąbrowskiemu, że. dywizyje jener. Melendorfa i Schwerina z Pomeraniji zbliżają się ku naszym oddziałom, nie radzi więc zapuszczać się ku Poznaniowi. Ten czyn, istotnie trudny do pojęcia ludziom honorowym, byłby bez wątpienia wzniecił oburzenie w towarzyszach jenerała Sekulego. Kilka dni po tych odwiedzinach postępował jenerał Dąbrowski z całym sztabem za trumną Sekulego, które go chowano ze wszystkiemi wojskowemi honorami. Tak

się skończyła kampania Bydgoska, co oczyściły tę część kraju od nieprzyjaciół. O tem to właśnie zdarzeniu mówi niepamiętam już który poeta:

Tam od Dąbrowskiego kuli

Ginie jenerał Sokuli

Bartek zaś z "Pana Tadeusza", zwany "Prusak", w swojem opowiadaniu o Napoleońskich czasach przytacza w tych kilku wersach:

"A Jenerał Dąbrowski wpada do Poznania

I cesarski przynosi rozkaz: do powstania!

W tydzień jeden lud nas Prusaków wychłostał

I wygnał na lekarstwo Niemca byś nie dostał!

Gdyby sie tak obrócić i gracko i raźnie

I u nas w Litwie sprawić Moskwie taką łaźnię?"

Po wzięciu Bydgoszczy należał się naszemu wojsku odpoczynek; zaczęto wtenczas krzątać się nad reorganizacyją korpusu, któremu naówczas wiele brakowało, żołnierze od czasu oblężenia Warszawy mieli po części mundury zużyte; pociągi artylteryi i furgonów w opłakanym były stanie; szczęściem, w Bydgoszczy znaleziono niesłychane zapasy wszystkiego, któremi można było zaopatrzyć dwudziestotysięczny oddział; była niezliczona liczba wszelkiej broni, uprzęże, furgony, magazyn pełen obuwia, bielizny i sukiennych postawów; wszystkie więc pociągi dostały dla koni nowe półszorki, kosyniery rzucali kosy i brali karabiny, nowo zorganizowana kawalerya siodła i pałasze, wreszcie spędzono mnóztwo krawców i kobiet, które szyły noc i dzień mundury i tak w krótkim czasie świetnie opatrzony oddział stanął pud bronią i wypocząwszy rozpoczął marsz ku Toruniowi, z tą nadzieją, że

i to miasto będzie jak Bydgoszcz wzięte. Po drodze ucierając się z oddziałami Lediwarego i Schwerina, korpus Dąbrowskiego przerznął się pod Toruń; tam rozdzielony na

kilka części rozpoczął przygotowawcze kroki do oblężenia, jednakowoż jenerał, oświecony przez przybywające raporta i po dokładnem zlustrowaniu położenia, przekonał się, że siły nasze są o wiele za słabe, bo miasto opatrzone w silną załogę i nieprzyjacielskie siły, cztery razy przeważały nasze, nie chciał poświęcać swego korpusu w tak niebezpiecznej wyprawie, która nie mogła obiecywać żadnych korzyści. Dąbrowski więc po ścisłem obrachowaniu sił i położenia, zatwierdził wymarsz ku Włocławkowi. Natenczas chciwi boju, a mniej wyrachowani jenerałowie, mianowicie Madaliński, zaczął głośno szemrać i rozszerzać nieukontentowanie pomiędzy towarzyszami z powodu opuszczenia Torunia. Dąbrowski, który był zawsze stanowczym w swoich rozkazach, bo te zwykle pochodziły z doświadczenia i bystrego wojskowego poglądu, dowiedziawszy się o tem, nie obawiał się w obec zebranych podkomendnych wyrzec z energiją tych stanowczych słów: "Ja, a nie kto inny odpowiadać będzie, jeźli się źle powiedzie, a jak pobłądzę w działaniach moich, to tylko Naczelnik ma moc pociągnienia mnie do odpowiedzialności. " A odwracając się do Madalińskiego, mówił dalej: "Jeźli Wać Pan rozumiesz, że się tutaj nieprzyjaciołom oprzeć potrafisz, obejmij więc sam dowództwo. " Po tej przemowie wodza szemrania ustały, nikt się nie ważył objąć dowództwa i korpus 15go ciągnął dalej.

Idźmyż teraz za nim dalej, aby dojść do ostatecznych konsekwencyji tej wojny, która rozpoczęła się tak świetnie obroną Warszawy, zwycięztwem pod Racławicami, wiekopomną Insurrekcyą Wielkopolską, a niestety zakończyła się. nowym upadkiem Ojczyzny, po którym to upadku, jak wiemy, Dąbrowski utworzył Legiony Włoskie z tych dzielnych synów Ojczyzny, którzy już byli namaszczeni rycerskim za

pałem, walcząc pod komendą takich wodzów, jak Kościuszko, Dąbrowski i Poniatowski.

Zapewne, że dla tych, którzy wiele o tej epoce czytali, ten opis nie będzie zawierał nic nowego; ale dla tych, którzy mało czytali, będzie objaśniającym obrazem Insurrekcyi 94go roku, a mianowicie wszystkich akcyji, w których dowodził Dąbrowski.

Po opuszczeniu okolicy Torunia oddziały Rynkiewicza i Madalińskiego pod rozkazami Dąbrowskiego miały maszerować ku Łowiczowi i Bzurze, gdzie istotnie wojska nieprzyjacielskie były skoncentrowane. Po drodze niecierpliwy i chciwy boju Madaliński napadał tu i ówdzie oddziały Lediwarego, które gromił, zabierając im jeńców i bagaże. Jednakże jenerałowie, choć pałali pierwotną chęcią dostania się do samego Poznania, z każdym dniem tracili tę nadzieję dla dwóch następujących przyczyn: pierwsza, że cały korpus Schwerina z oddziałem Kleista opuścił okolicę Poznania i stoji nad Bzurą, której brzegi mocno obsadził, druga zaś przyczyna była, że zastępy nasze, zbliżając się do Warszawy, otrzymywały wieści dochodzące z głównej armiji, że nacisk wzmagających się sił moskiewskich jest tak silnym, że ks. Józef Poniatowski pod Łowiczem, jako i sam wódz naczelny, widząc niebezpieczeństwo, będzie żądał lada chwila pomocy od oddziałów Dąbrowskiego, z tego powodu te ostatnie zwracały już marsz w celu obrony Warszawy.

Dnia 19go Października stanęły wojska pod Włocławkiem i tam w obozie Dąbrowski odebrał najświeższe wiadomości z głównej kwatery, bo po wzięciu Bydgoszczy wysłał był adjutanta Molskiego z raportem o wzięciu miasta i śmierci Sekulego, tenże adjutant przywiózł jenerałowi własnoręczny list od Kościuszki, datowany 8go Października; do zaszczytnego tego listu dołączony był patent jenerała leitnanta, jako

i drogocenny pałasz turecki na pamiątkę szczęśliwie poprowadzonej wielkopolskiej Insurrekcyi.

Zaledwo obóz wyruszył ztamtąd, zaczęły po drodze dochodzić złowrogie wieści o klęsce pod Maciejowicami i wzięciu w niewolą rannego wodza.

Dąbrowski pod wpływem listu, który co tylko był odebrał, ani na chwilę nie chciał wierzyć tej przerażającej wiadomości; niestety nazajutrz wysłany goniec potwierdził smutną rzeczywistość, przywożąc rozkaz zwołujący jaknajśpieszniej Dąbrowskiego do Warszawy na mającą się zebrać radę woienną, przed którą już rząd najwyższy zatwierdził głównymi wodzami Zajączka i Wawrzeckiego. "

Rozpacz i popłoch zapanowały w obozie i byłyby się bez wątpienia rozeszły jak moralna zaraza, gdyby nie znany hart duszy Dąbrowskiego, co nigdy w takich okolicznościach nie dał się kłamać, a w groźnych chwilach, występując zwykle przed szeregami, jaśniał niewyczerpanem męztwem i niewyczerpaną nadzieją i miłością Ojczyzny, i jednem wtenczas przemówieniem przelewał te uczucia w żołnierzy i rozbudzał ufność w dalsze powodzenie.

Przed wyjazdem Dąbrowski zwoławszy jenerałów, rozporządził dalsze ruchy, zalecając surowo utrzymanie subordynacyi w wojsku, oględność dla obywateli i nieprzyjacielskich jeńców; poczem z pełną swobody twarzą upewniał jeszcze szeregi, mówiąc: "Mimo chwilowego niepowodzenia Ojczyzna jeszcze nie upadła, bo prócz Warszawy i jej zasobów mamy Insurrekeyą wielkopolską z nieprzebranem poświęceniem i zapałem, a jak będzie ten zapał poparty waszem męztwem, panowie, i dzielnymi waszymi żołnierzami, których tyle już razy nieprzyjacielski ogień wypróbował, wtenczas nabierzem nowych sił i zwalczymy tych, którzy dzisiaj gnębią Ojczyznę. "Dąbrowski, jeźli nie był złamanym, jadąc do Warszawy, był jednak przejęty wewnętrznym smutkiem, czując dobrze, że nie tak łatwo będzie nam zdobyć poprzednie stanowisko i wynaleźć sposoby szczęśliwego poprowadzenia przyszłych losów Ojczyzny! Nie mógł sobie jeszcze jasno wytłómaczyć tej raptownej klęski pod Maciejowicami; daleki był od tej myśli, którą kilku żyjących ówcześnie pisarzy, mianowicie Ostrowski i Wybicki, w swoich Pamiętnikach nasuwają, mówiąc, że i tam posiłek nie dość prędko był zwołanym, że jakaś łagodność i miękkość w rozkazach nie wywołały potrzebnej wojskowej sprężystości; sądził tylko, znając kolosalne zasoby i siły Moskali, że one musiały wziąść górę nad słabszemi siłami naszych zastępów. Z uwielbieniem i czcią. wdziwą uginał kolano przed odwagą i poświęceniem Naczelnika, miał w swej duszy jasny obraz tych skrwawionych bohaterów, co po dokonaniu cudów waleczności i heroizmu, ranami okryci, dostali się w ręce nieprzyjaciół, jako to, nieśmiertelny wódz Kościuszko, Kniaziewicz, Sierakowski, Niemcewicz i wielu innych. Zatopiony w tych smutnych myślach, przybył do Warszawy, gdzie zastał ogólne, rozprzężenie i ogólny postrach, który opanował wszystkie umysły wszystkich warstw społeczeństwa. Mówiono głośno: "Kościuszki już nie ma! Suwarów zbliża się do stolicy, jesteśmy zgubieni. " Wybór nowego naczelnika nie zadawalniał opiniji publicznej. Wawrzecki, mąż pełen patryotyzmu i poświęcenia, nie zdawał się być człowiekiem dość zdolnym na to wysokie i trudne stanowisko, na które go losy postawiły. — Niespokojny ogół publiczności wołał o zwołanie i skoncentrowanie sił wojskowych. Czy to brak bystrości, czy brak energii, czy doświadczenia w tak trudnych i stanowczych chwilach, trudno odgadnąć; ale nowy wódz Naczelny nie kwapił się do tego, a zdawało się rzeczą jasną, że siły złączone razem dla obro

ny miasta, mogły utrzymać dłużej opór nieprzyjaciela i wreszcie całkowicie oddalić Suwarowa.

Dąbrowski na Radzie wojennej był zdania, żeby chwilowo bez rozlewu krwi i wielkich poświęceń, któreby z tego powodu mogły wyniknąć, opuścić całkowicie Warszawę, skoncentrować armią w jednę siłę, zabierając z sobą króla, i najwyższą Radę; poczem przerzynając się en corps przez korpus Szweryna, dążyć do Wielkopolski, a tam wyczerpać wszystkie zasoby i siły dla zorganizowania regularnej armii, któraby mogła liczyć 60, 000 żołnierza i była gotową do odebrania Warszawy, zostawując wtenczas Wielkopolsce oddziały Insurrekcyi i pospolite ruszenie całego kraju, dla wstrzymywania i niepokojenia wojsk nieprzyjacielskich.

Jest istotnie pożałowania godną, że Rada wojenna nie przyjęła podówczas projektu Dąbrowskiego; dwie wielkie przez to dla nas klęski byłyby niechybnie były odwrócone; pierwsza, przypominająca dzikich narodów okrucieństwa, wyrznięcie 14, 000 bezbronnych na Pradze; a druga, pochodząca z wyniku wszystkich tych smutnych okoliczności, "kapitulacyja", kapitulacyja tem smutniejsza, że była podobną do samobójstwa człowieka, który sobie życie odbiera w samej sile wieku, mając w sobie jeszcze wielki zapas żywotności, by dalej ratować Ojczyznę.

Rada więc wojenna, przerażona nadto śmiałemi i rzutkiemi planami Dąbrowskiego, nakazuje mu, żeby swój oddział prowadził do Rawy, dla obserwowania tam pruskiego wojska. Ten wytrawny żołnierz, choć dzisiaj wodzem, przyzwyczajonym był do surowej subordynacyi względem starszych, i choć był bez wiary w nowe plany, jednak bez szemrania wracał do swojej dywizyi, pełen wewnętrznego smutku, bo bystre jego poglądy i znajomość wojskowych stosunków odgadywały niechybne następstwa, z braku dostatecznych

sił, które przeznaczone były do obrony miast. Z takiem to bolesnem przeczuciem i z goryczą w sercu oddalał się Dąbrowski od stolicy, która wkrótce miała być krwią zalana; a śpiesząc do swego oddziału, zebrał wszystkie siły razem i wymaszerował do Starej wsi i Grójca, gdzie stanąwszy, zaraz rozpoczął swe plany obrony przeciwko zaczepkom korpusu jenerała Kleista. Przez czas niejakiś obadwa obozy nieprzyjacielskie to się obserwowały, to znów korzystnych pozycyi szukały, aby wreszcie do walnej przystąpić bitwy.

Niestety, Dąbrowski tymczasem otrzymywał skrycie wiadomości o coraz smutniejszym stanie Warszawy; już przeczuwano jakąś straszną katastrofę; już Wawrzecki i Zajączek tracili nadzieję i głowę; czemprędzej wysłali rozkaz zwołujący z Grójca Dąbrowskiego z jego dywizyją na pomoc rozpaczliwego położenia. Zaledwo jednakże rozkaz przyszedł, drugi za nim goniec doniósł o strasznej, już dokonanej klęsce.

Suwarow bowiem, ośmielony niepowodzeniem pod Maciejowicami, uwiadomiony o słabej obronie Warszawy, skupiał siły i coraz szczelniej otaczał nieszczęśliwe miasto, które już 40, 000 nieprzyjaciół otaczało, kiedy siły Zajączka zaledwo czwartą część liczyć mogły. Suwarow 4go Listopada z całą wściekłością satrapy przypuścił szturm na świeżo sypane okopy na Pradze. Tam wśród heroicznych czynów i najgorliwszej obrony, pomiędzy niezliczonemi towarzyszami, giną tak godni ziomków pamięci Jasiński i Grabowski; a nie mogąc się utrzymać przed nieprzyjacielską przemocą, zostawiając szańce zasłane trupami, niedobitki wojska cofają się do miasta. Wtenczas, o wieczna hańbo i zgrozo! rozpoczęła się rzeź, którą ręka wzdryga się opisać. Ale niech ją pokolenia jedne drugim powtarzają, bo tylko naród barbarzyński, jak Moskale, wykonać to mogli! Równego pastwienia się ludzi nad ludźmi, bliźniego nad bliźnim, historya powtórzyć nie

może, potoki krwi bezbronnych zalewały ulice, 14, 000 trupów leżało na ziemi zakłute, zarąbane, rozsiekane i darte na szmaty, a pomiędzy niemi pijane żołdactwo w tryumfie obnosiło na bagnetach i pikach drobne niemowlęta! Po tych wielkich czynach i zwycięstwach Suwarowa miasto kapitulowało, a Moskale tryumfalny marsz rozpoczęli. Poprzednio już najwyższa Rada i wojsko polskie wyszły z miasta, udając się ku Radoszycom, a obywatele schronieni w domach zostawili ulice puste, gdzie ze skrwawionemi mieczami w ręku pijane żołdactwo, rycząc jak dzikie zwierzęta, wciskało się do miasta; mieszkańcy w rozpaczy schronieni spodziewali się nowych łupów, mordów i pożarów. Król Stanisław Poniatowski patrzał z okien zamku na swoje dzieło i na skutki swego słabego i ochydnego panowania. Mogło się wtenczas królewskie sumnienie zanurzać w tym morzu krwi, a naród mógł głośno swojemu monarsze te słowa powtarzać: "Oto są skutki przyjaźni króla polskiego z cesarzową rosyjską!"

W takiej to chwili, kiedy już nic nie było do zyskania i wszytko było stracone, Poniatowski raczył ofiarować się za pośrednika dyplomatycznego między narodem a Suwarowem!

Krótko przed temi krwawemi czynami Dąbrowski ze swoim korpusem, zmieniwszy pierwotne położenie, stanął pod Gostomią; a kiedy te groźne wiadomości zaczynały dochodzić do niego, skryta gorączkowa boleść ogarniała serce żołnierza i Polaka. Widząc, że nie czynny z tyłu walecznymi, których ma pod swoją komendą, nie może dążyć na obronę Warszawy, ciągle miał w myśli okrucieństwa, gwałty i zdroje krwi bratniej! Krył smutne usposobienie duszy przed wojskiem z obawy niekorzystnych wrażeń, które ta straszna klęska mogła była po armii rozszerzać, kazał nawet przez dni kilka aresztować i zamknąć tych nieszczęśliwych, którzy, własną krwią i łzami zalani, przybywali codziennie z Warszawy

a których ten obraz zgrozy przyprowadzał niemal do obłąkania.

W końcu jednak liczba tych nieszczęśliwych tak się każdej chwili wzmagała, że już nie było dla nich schronienia; brakowało wreszcie i dozorców I Wszyscy bowiem wiedzieli, że dywizya Dąbrowskiego jest jeszcze jedną i ostatnią, która stoi z niezłomną, nienaruszoną organizacyą, i że pod jej opieką i sztandarem odważnej waleczności tak obywatele jak lud znajdą jeszcze silną obronę.

Słysząc dzisiaj ze wszech stron opis tej strasznej klęski, Dąbrowski w skrytości swego ducha powtarzał te słowa: "Dla czegoż nie chciano mi wierzyć? Wszakżeśmy jeszcze wtenczas men tyle zasobów, jeszcze tyle siły i zapału !" Prawdziwy był to dla nas fatalizm i jakieś losu zaklęcie, że wszędzie, gdzie skupione siły mogły nas jeszcze ratować, zawsze fałszywe zapatrywanie rządzących wstrzymywały zbawienne zatwierdzenia. Bez wątpienia, że większa liczba wojska skoncentrowana pod Warszawą, dając dłuższy opór armii Suwarowa, mogła była sprawie inny dać obrót.

Kiedy Dąbrowski z założonemi rękoma patrzy na uciekających z Warszawy, kiedy w największej rozpaczy nie wie co począć, kiedy rozpalony ogniem zemsty i odwetu czeka ze swojem dzielnem wojskiem na dalsze rozkazy, odbiera list od J. Gedrojcia, datowany 7go Listopada, w którym mu donosi, że oddziały Ożarowskiego, Poniatowskiego i Dąbrowskiego będą niebawem wezwane do walki. Ten list kończy temi słowy: "Ratujmyż aż do ostatnich sił naszych i do ostatnich chwil życia nieszczęśliwą Ojczyznę !"

Te kilka rzewnych słów, maluje cały charakter tego dzielnego jenerała i znakomitego patryoty; w każdej chwili Ojczyzna mogł. i liczyć na poświęcenie i usługi Giedrojcia; on wierzył w siłę męztwa i ten święty zapał, co

pozwala nawet ludziom nadludzkie tworzyć cuda! — Dąbrowski także w najsmutniejszych położeniach kraju nigdy nie wątpił w późniejsze oswobodzenie Ojczyzny, a pokładając nadzieję w sile i męztwie naszego wojska, dał rozkaz, aby wszystko było gotowe do wy maszerowania z Gostomia; i kiedy był przepełniony nadzieją, że wszystko da się naprawić i nowa gwiazda szczęścia zaświeci, przybywa 9go Listopada posłaniec od Naczelnego Wodza z listem, zawierającym niespodziane i smutne te słowa: "Kapitulacya miasta z Rosyanami zawarta 1" Dąbrowskiego niewymowne przerażenie ogarnęło ! — Przeczuwał bowiem upadek całej wojny; i rzeczywiście, od tej nieszczęśliwej kapitulacy i zaczęło się najokropniejsze rozprzężenie; z każdą godziną nadchodziły najsmutniejsze wieści; starsi podawali się o dymisye, żołnierze albo broń porzucali, albo z bronią w nieładzie odchodzili; trwoga, postrach, nieukontentowanie zaczęły brać górę, kilku jenerałów opuściło rozbite swoje dywizye; pierwszy, niestety! można powiedzieć, korpus Poniatowskiego dał ten nieszczęśliwy przykład.

Jednakże oficerowie, którzy jeszcze chcieli walczyć, dążyli pod rozkazy Dąbrowskiego, którego oddział powiększał się z każdym dniem, i wtenczas Jenerał wysłał list do Naczelnego Wodza z temi słowy: "Skorośmy stracili Warszawę, nie pozostaje nam nic innego, jak ciągnąć ze wszystkiemi siłami opanować Kraków, potem przez województwo Sandomirskie wkroczyć do Wielkopolski, a korzystając z pozostałych tam korpusów, zasobów i zapału obywateli, organizować siłę, o której już wspominałem, a która to siła byłaby gotową dla obrony kraju."

Wódz Naczelny, jak mówi Wybicki w swojich Pamiętnikach, był mężem, który odznaczył się patryjotyzmem w 4roletnim sejmie, który we wszystkich okolicznościach, gdzie

trzeba było odwagi cywilnej, występował ze szlachetnym zapałem, nie posiadał jednakże wcale nauk wojskowych, nie miał w nich żadnej rutyny, i ztąd pochodziło to, że gdzie trzeba było stanowczości był chwiejnym, bo nie czuł tej pewności, czy to lub owo postanowienie będzie z korzyścią lub szkodą dla obecnego położenia; w tej więc powyższej tak ważnej chwili bał się zatwierdzić tego, co Dąbrowski proponował, a co przy zasobie materyjalnym, jaki posiadaliśmy, przy męztwie wojska i innym sprężystym charakterze wodza, mogło być zbawiennym dla honoru armiji i reprezentacyi narodu.

Tymczasem dochodziły wieści, że Austryjacy opanowali już Radom', Prusacy Rawę i Łowicz, kierując swój marsz w celu zniesienia Dąbrowskiego i dążenia do Warszawy. — Korpus Dąbrowskiego, jak wyżej powiedziano, był jedynym korpusem wzorowo jeszcze zorganizowanym, w którym ani na chwilę subordynacyja nie ustawała, a z każdym dniem powiększały się zastępy przez dezerterów, ściągających się z rozbitych korpusów, z powodu tego panowały w wojsku otucha, zapał i chęć do walki.

Prezes Zakrzewski, Naczelny Wódz i Giedrojć uwiadomieni o korzystnym stanie dywizyi Dąbrowskiego, przybyli do jego głównej kwatery, która się wtenczas znajdowała w Gostomiu, dwaj ostatni jenerałowie przyprowadzili za sobą rozbitki własnych oddziałów. Przywiezione przez nich wiadomości, jakoby brygady Zajączka, Kołyski, Niesiołowskiego i Poniatowskiego znajdowały się w całkowitej rozsypce, przerażającym były faktem; natomiast w tym samym czasie przybył do Dąbrowskiego Bielanowski z Wielkopolski, prowadzący z sobą liczny oddział i jazdę w ilości 600 koni, a z drugiej zaś strony nieustannie ściągała się artylerya, opuszczając okolicę Warszawy.

Wtenczas rozpoczęły się tysiączne narady i plany, dla wydobycia się z pomiędzy trzech nieprzyjacielskich armii, które ze wszech stron nadciągały. W Pamiętnikach i papierach Dąbrowskiego znajdujemy ustęp, który mówi o tej chwili temi słowy: "Kiedy wszyscy się rozpraszali, kiedy brygady Zajączka, Gedrojcia, Madalińskiego, Poniatowskiego, Kołyski były całkowicie rozsypane, my jedni zostali na koszu, my jedni stali silnie, gotowi każdej chwili do boju; już rozbitki brygady Madalińskiego przyłączyły się do nas, ale jeszcze niczem to wszystko było, bo z Grójca i Warty maszerowali całą siłą Austryjacy, nie było innej rady, trzeba się było koniecznie odwrócić na Kraków i tam dotąd maszerować. "

Już Dąbrowski był do tego nakłonił wodza naczelnego, radość uniknięcia niepotrzebnego rozlewu krwi opanowała wszystkich; Wielkopolska i Kraków dla naszego wojska świeciły z dala, jak tęcza wszystkich szczęśliwych nadzieji, już na 12go Listopada marsz był wyznaczony i gdy wszystko było w pogotowiu, przybył oficer moskiewski przysłany kuryjerem z pismem od Suwarowa, zawierającem następujące punkta, jako propozycye dla armii, która jeszcze nie kapitulowała.

Otóż przywiezione punkta:

1) Ogólna amnestyja.

2) Reszta armiji zostanie rozpuszczona.

3) Każdy ma być pewnym majątku swego.

4) Subalterni i gemajni mają dostać paszporta od swych dowódzców, inni oficerowie zaś moskiewskie, za któremi się potem mogą udać, gdzie im się będzie podobało.

5) Oficerowie i towarzysze zatrzymują broń, gemejni zaś mają w obecności moskiewskiego do tego wykomenderowanego oficera, broń złożyć.

6) armaty i broń mają być do Warszawy zwiezione i do arsenału oddane.

7) Wszystkie pieniądze gotowe, mają być między oficerów i żołnierzy rozdane, szczególniej zaś między artylerzystów, którzy armaty do Warszawy przy-

prowadzą.

Wódz Naczelny, nie biorąc na swoję odpowiedzialność tak ważnego postanowienia, odesłał królowi, pisząc mniej więcej co następuje:

"Przesyłam punkta, które do pozostałej armii przez rosyjskiego generała Suwarów przysłane zostały; a ponieważ Rada Najwyższa już króla prosiła, aby z rosyjskim generałem traktował, jest przeto mocno przekonanym, iż król wszystkiego dołoży starania, aby tak los narodu, wojska, jako i króla samego zapewniony został, o czem wszystkiem we wspomnionych punktach żadnej nie ma wzmianki. "

Szczególnym zbiegiem okoliczności zaledwo jenerał Górzyński wyjechał z listem do Poniatowskiego, tego samego wieczora przyjechał trębacz pruski, wysłany z listem do Dąbrowskiego od jenerała pruskiego Kleista; w liście tym mówi jenerał, że zna smutne położenie wojska polskiego i niemożebność dalszej obrony, proponuje więc, aby to wojsko in corpore wstąpiło do służby pruskiej, w najkorzystniejszych warunkach. List ten pełen szacunku dla Dąbrowskiego, podaję tu dosłownie:

"Zmiana stosunków i szczególny szacunek, który ku WPanu Dobrodziejowi oddawna i jako żołnierz miałem, tudzież obwieszczenie, dawniej pod Warszawą ogłoszone, a którego autentyczność mi wiadoma, są powodami listu niniejszego i wysłania trębacza, którego do WPana Dobrodzieja, w zaufaniu Jego tak często okazanej słuszności i znajomości prawa narodów, wyprawiam i WPana Dobrodzieja, stó

sownie do tego com wyżej powiedział, uniżenie się zapytuję: czy i pod jakiemi warunkami byś WPan Dobrodziej z swem regularnem wojskiem chciał i mógł wstąpić, w królewskopruską służbę? i albo mnie, albo też prosto zaraz komenderującemu generałowi, hrabi Szwerynowi, życzenie swoje, choćby przez tegoż trębacza, łaskawie przesłać, który, wedle mnie dobrze znanego szacunku ku WPanu Dobrodz. z pewnością dalszą da i może dać odpowiedź i decyzyą.

"WPan Dobrodz. przekonasz się przytem łaskawie, iż tu samę czystą prawdę powiadam, a bynajmniej nie jestem powodowany własnem bezpieczeństwem, ponieważ wojska już obecne i jeszcze nadejść mające, o których WPanu Dobrodz. zapewne już wiadoma, udanie się planu mego równie zaręczają, jak prawdziwe poważanie, z którem mam honor być

Dnia 11. Listopada 1794. Kleist.

Jenerał-major.

Po tym liście, gdzie proponowana ogólna amnestya dla Księztwa Poznańskiego i nadzieja jakichś kadrów, któreby może żołnierza polskiego skupiły, zdania przy naradzie były podzielone. Dąbrowski sam zważając na to, że wojska polskie, a mianowicie wielkopolskie, byłyby skoncentrowane na swojej ziemi, zaczynał się skłaniać do tej ostateczności, proponując zebranej Radzie zbadanie życzeń całego korpusu i dodanie jeszcze następujących punktów:

1. Powszechna amnestya dla Wielkopolski.

2. Oficerów wszystkich umieścić podług teraźniejszych patentów.

3. Wszystkim oficerom, którzy nie będą chcieli służyć, gażę czteroletnią wypłacić.

Dąbrowski, podawszy ten plan pod obradę, wystąpił z tem, że co się tyczy jego własnej osoby, oświadcza z góry,

że mimo największych awantaży, nigdy nie przyjmie służby u nieprzyjaciół własnego kraju. Ta dumna i wzniosła odpowiedź przeszyła jak iskra elektryczna wszystkie szlachetne serca polskie, a jenerał Kleist wskutek tego odmowną dostał odpowiedź. Na tej ostatniej sesyji, po której Wódz Naczelny wyjechał, Dąbrowski jeszcze uporczywie wnosił projekt przerznięcia się przez korpus Kleista do Częstochowy, aby ztamtąd przez Ślązk i Bawaryją maszerować nad Ren i osiąść tymczasem w przyjaznym kraju, gdzieby można spokojnie skupić jądro Reprezentacyji narodowej i wszystkie możebne siły militarne, któreby czekały dalszego przebiegu teraźniejszych zdarzeń, z nadzieją doczekania się szczęśliwych okoliczności, służenia później własnej Ojczyźnie.

Istotnie po odrzuceniu propozycyji jener. Kleista, będąc otoczonym przez nieprzyjaciół w tak przeważnej sile zgromadzonych, nie pozostawało nic innego, jak zrobić ten olbrzymi krok wymaszerowania całą masą do Krakowa. Dąbrowski, będąc w tak niebezpiecznem położeniu, pałał chęcią ratowania swojich zastępów, wysłał gońca do Gedrojcia z listem, gdzie go zaklinał, by namawiał jeszcze Wodza Naczelnego na zezwolenie wymaszerowania za granicę; ten sam goniec przywiózł pełną nadziei następującą odpowiedź:

Mokotów pod Warszawą, Listopad.

"Twój projekt ma być wykonany, miej tylko wszystko na pogotowiu, szczególniej zaś mosty i komendy nie zbyt oddalone. "

Gedrojć.

Dąbrowski rozpromieniony był radością, widząc wreszcie plany swoje przychodzące do skutku.

Tymczasem w Warszawie uczucia i zdania burzyły się, jakby rozhukane żywioły intrygi, namowy i groźby chciały prze

łamać, skruszyć i spodlić czyste i szlachetne polskie sumnienia.

Moskale i król obiecywali złote góry tym, którzy zostaną w rosyjskiej służbie, a przeciwnie, podłemi szykanami i tyranizowaniem straszono słabych; — traktowano z niesłychanem okrucieństwem wszystkich tych, którzy nie obiecywali ugiąć kolan przed dzisiejszą przemocą. "Wszyscy jednakże ludzie honorowi i szlachetni", jak mówi sam Dąbrowski w swoich Pamiętnikach, "nie wahali się podłych odmawiać propozycyi, jedni wyjeżdżali zaraz za granicę, a drudzy tymczasem chronili się pod opiekuńcze skrzydła naszej dywizyji, która stała silnie uorganizowaną. "

Po liście Gedrojcia odebranym z Mokotowa, Dąbrowski dał rozkaz, żeby wszyscy stanęli pod bronią i byli gotowi do wymarszu pod Drzewicę. — Przy tej okoliczności zaniepokojony cały korpus oficerów brygady Madalińskiego i Dąbrowskiego zebrał się en corps i przybył do Jenerała 13go Listopada, wyrażając swoje wewnętrzne zaufanie i wiarę, jakie pokładają w jego zamiary i rozkazy, przysięgając, że do ostatniej chwili życia nie odstąpią swego wodza, ale chcieliby jednakże z jego ust dowiedzieć się o dalszych losach korpusu.

Chcąc dać wyobrażenie o tych stosunkach, o tak pięknej i rozczulającej chwili, wolę podać krótki wyjątek z "Wyprawy do Wielkopolski", — dzieła wydanego w Poznaniu przez hr. Edwarda Raczyńskiego.

"Tak więc w największej biedzie i w największej niepewności zatrzymaliśmy się 13go pod Drzewicą. Po obiedzie wszyscy sztabsoficerowie pierwszy raz przyszli en corps, a potem i drudzy oficerowie piechoty naszego korpusu i pytali się jenerała Dąbrowskiego po przyjacielsku: co z nimi począć zamyślają? — gdyż raz słychać, że do Prusaków, to znów do

Moskali albo Austryjaków mają być zaprowadzeni; że są przekonani, iż nic nie przedsięweźmiemy, coby było ze szkodą korpusu. Przychodzą więc pełni ufności do generała swego, który ich w żadnem niebezpieczeństwie nie odstąpił, dla dowiedzenia się czegoś pewnego, ponieważ i prosty nawet żołnierz ciekawy jest wiedzieć los swój i z trudnością przyjdzie dłużej go w posłuszeństwie utrzymać. Generał słuchał wszystkiego z sercem bardzo ściśnionem, szczególniej iż czuł, że nie brak karności, ani brak odwagi, ani też dobrej chęci, lecz fizyczny i moralny niedostatek i poduszczenie było tego przyczyną. "

Wtenczas Jenerał odpowiedział im niemal temi wyrazami:

"Przekonany jestem, iż każdy, który mnie zna, który ze mną razem walczył, wie, ile jestem przywiązany do Ojczyzny, wojska i do korpusu mego, z którym nieustannie wszystkie niebezpieczeństwa i znoje ponosiłem i dzieliłem; mogę tedy na mój honor zaręczyć, iż będę ostatnim, który Ojczyznę, wojsko i was, Panowie, opuści; że ani nasz szanowny Naczelnik, ani ja nigdy o tem nie myślimy, was albo Prusakom, albo Moskalom, albo Austryakom poddać, lecz wszelkich sposobów szukamy, aby tam się udać, gdzie by resztę wojska ocalić i Reprezentacyą narodu złączyć można. "

Nazajutrz 13go rozpoczął się wymarsz do Końskiego; to poruszenie naszego wojska nie mało przeraziło jenerała Kleista, który jak najśpieszniej przeprawił się na drugą stronę Pilicy.

Tego samego dnia nad wieczór przywiózł goniec niespodzianie list od króla Stanisława do jenerała Dąbrowskiego. Otóż ten list:

"Panie Jenerale Dąbrowski!

"Jeśli wiesz, gdzie się znajduje Naczelnik albo pan Zakrzewski, to prześlij jednemu z nich załączony list: a ponieważ tak W. Panu, jako i tym, którzy się przy nim znajdują, treść jego wiedzieć wypada, przeto posyłam W. Panu kopią tegoż, życząc Mu od Boga wszelkiego dobrego i pomyślności.

"Korpusa oddzielne, które się do dyspozycyji, jenerała en chef Suwarowa w załączonym liście wzmiankowanej, natychmiast nie zastosowały, nietylko źle traktowano, ale nawet przez wojska nieprzyjacielskie krwawo zostały rozpędzone.

"Jenerał Suwarow bardzo tedy na mnie nalega, ażebym W. Pana zawczasu o tak nieprzyjemnych wypadkach ostrzegł.

Stanisław August, król."

Do tego listu należał list drugi do Prezydenta Zakrzewskiego, w którym był ten następujący ustęp:

"Co się zaś tyczy samego wojska polskiego, pod czyjemkolwiek dowództwem się znajduje i gdziekolwiek bądź stoji, po wielu prośbach otrzymałem następującą rezolucyją:

1. Że żołnierz prosty w przytomności rosyjskiego sztabsoficera złoży broń swojemu oficerowi, i że ci polscy oficerowie broń tę i armaty oddadzą do arsenału warszawskiego.

2. Oficerowie zatrzymują broń swoję i mogą się udać, dokąd im się będzie podobało, do czego odbiorą od rosyjskich jenerałów paszporta, które im majątek, zdobycz i ekwipaże z domu i w podróży zabezpieczą.

3. Również podobne paszporta dadzą oficerowie komenderujący swym żołnierzom.

4. Pieniądze kasowe, które jeszcze się w gotowiźnie znajdują, mają być pomiędzy oficerami i żołnierzami rozdane, a mianowicie między artylerzystów, co armaty tu do Warszawy przyprowadzą.

"To są punkta, które jenerał Suwarow wszystkim mniejszym i większym korpusom, które się tu zgłosiły, jako się już dłużej bić nie będą, zaakordował, z zapewnieniem, iż pozostałym korpusom innych nie udzieli.

"Czułbym się szczęśliwym, gdybym prócz tej pewności coś przyjemniejszego jako skutek próśb i starań mojich mógł donieść temu, którego kocham i szanuję.

Stanisław August, król. "

Na to wszystko Dąbrowski nic osobiście królowi nie odpisał, a całą ekspedycyją odesłał do Naczelnego wodza; sam zaś z korpusem stał w szyku bojowym, obawiając się napadu Moskali, którzy trop w trop za wojskiem postępowali.

Naczelny wódz, widząc groźne położenie, żądał od jenerała Denissowa chwilowego zawieszenia broni, poczem wysłał drugiego kuryera, zaklinając Dąbrowskiego, żeby powracał, aby się z nim w Radoszycach złączyć, gdzie stoji całkowicie ogołocony.

Dąbrowski zaś uparł się stanowczo, żeby jego korpus coute que coute broni nie składał nieprzyjacielowi; marzył tylko o tem, żeby jak najprędzej dostać się na granicę Galicyji i żeby tam, złożywszy w stosy, spalić tę broń, co tak dzielnie za Ojczyznę walczyła. Napojony tą myślą, nie chciał do ostatniej chwili opuścić swego zamiaru, i kiedy całą noc przepędził, walcząc z myślami i sumnieniem, aby przepro

wadzić ten plan do skutku, dostał nad ranem powtórny rozkaz od Naczelnego Wodza, żeby się natychmiast stawił do głównej kwatery w Radoszycach.

Dąbrowski, stanąwszy na rozkaz, zastał tam Naczelnego Wodza, jenerałów Gedrojcia, Niesiołowskiego, Giełguda i prezydenta Zakrzewskiego. Wszyscy byli w rozpaczliwym stanie, widząc okropne położenie i jasny wynik z otoczenia tak licznych nieprzyjaciół.

Dzień przeszedł na wyszukiwaniu ostatnich ratunków. Dąbrowski nie odstępował od swojich projektów, do wykonania których nikt prócz niego nie miał odwagi, będąc na nieszczęście zależnym, nie mógł tychże przeprowadzić przebojem.

Teraz zostawmy na chwilę naszych jenerałów przy radzie wojennej w Radoszycach, gdzie Dąbrowski stał jakby olbrzym przedsiewzięć i odwagi, jak geniusz przyszłości, który porywać za sobą chciał tam, gdzie pomyślność i nadzieja świeciły, a opuszczając ich przekonajmy się o tem, co mówią z powodu chwili naszego upadku dojrzali wojskowi, mężowie stanu i historycy.

Otóż są wyjątki z Pamiętników Tomasza Ostrowskiego, przezacnego patryjarchy wojewody, ministra i żołnierza:

"Było to 10go Października 1794go roku. Naczelnik, oczekując pod Maciejowicami na kolumny jeszcze niestety nie nadeszłe, chciał odłożyć bitwę, Fersen zaś szukał jej; musiała więc być przyjętą. Na nieszczęście, stojący blizko pod Żelechowem Poniatowski nie przybył na pomoc; z powodu tego wszystkiego na głowę bitwa przegraną pozostała. Po dokonaniu cudów waleczności i heroizmu, Kościuszko ranami okryty, Kniaziewicz, Sierakowski, Niemcewicz i wielu innych dostało się do niewoli. Czem Waterloo dla Napoleona, tem były Maciejowice dla Kościuszki i dla najświętszej sprawy

naszej. Starszyzna cywilna i wojskowa już od bataliji Maciejowickiej rozpaczać poczęła, zawcześnie zaniedbała środków ratunku; na podobne słabości trzeba praw nieprzebłaganej surowości, aby się nie odnawiały składanie broni i dymisyje wśrod nieskończonych bojów.

Wojsko cofało się z Warszawy w nieładzie przed mniejszemi siłami Denissowa, jeden tylko wtenczas Dąbrowski radził, aby rąk nie opuszczać i bronić kraju w kraju; a w najgorszym razie przejść z bronią w ręku, jak na mężnych przystoji, i potem iść do Francyji, która z wrogami naszymi wojnę toczyła; radził ten dzielny syn Ojczyzny, aby zabrać z sobą króla, reprezentacyją narodu, kasę 10 milionów wynoszącą; a jak mówi Ogiński w Pamiętnikach, mieliśmy jeszcze 50 tysięcy regularnego żołnierza i 200 armat; lecz nie słuchano światłej tej rady. I cóż natomiast przedsięwzięto?... Nic!... albo raczej rozpierzchnienie zamierzone. Serce na wspomnienie scen w Radoszycach truchleje. Dnia 10. Listopada jedni broń swą z rozpaczy ciskali i niszczyli, drudzy onę składali, i dzięki, że to zwątpienie i ta rozpacz były tylko chwilowe, i że ta sam broń w tych samych dłoniach w lat dziesięć zabłysła znowu w obronie Ojczyzny.

Ile niełatwy Polak do utracenia na długo nadzieji, tak tatwo ją traci po krótkiej rozpaczy. Gdy wiemy, iż męztwo Polaka na polu bitwy tylekroć wszędy doświadczone, w sprawach zaś cywilnych często mgłe i niecierpliwe, poprawmyż się więc z wszystkich naszych złych skłonności, które nam już nieraz tak gorzkie wydały owoce. "

Prócz tych wyjątków, przytoczonych z Pamiętników Tomasza Ostrowskiego, podam jeszcze zdanie i zajmujący opis o tej samej chwili z niewydanego dotychczas manuskryptu J. Klemensa Kołaczkowskiego.

Jen. Kołaczkowski był, jak wiemy, mężem wielkiej powagi, uczonym i odważnym wojskowym; przebył część swojej karyjery przy boku mego Ojca. Drogocenny jest jego manuskrypt dotychczas nie wydany, a opisujący z największemi szczegółami kampanią z 12go i 13go roku. Jeźli się nie mylę, to dotychczas żaden naoczny świadek nie napisał nic tak obszernego i ważnego o tej epoce. Kołaczkowski poprzedził tę pracę napisaną w 1864 tym roku biografią jenerała Dąbrowskiego, poczem zaszczycił mnie ofiarowaniem tego manuskryptu. Pisany jest on, nie wiem dla czego, po francuzku, i z tegoż to rękopisu podaję w streszczeniu niektóre wyjątki stósowne do okoliczności 1794go r.

Tu Kołaczkowski rozwija plany podane przez Dąbrowskiego, które uważał za najzbawieniejsze, i ubolewa nad tem, że Dąbrowski, będąc jeszcze za młodym, niedawno przybyłym do kraju, a przeto nie dosyć jeszcze zasłużonym, nie mógł arbitralnie objąć dyktatury, co, jak twierdzi, byłoby osłabiło monarszą władzę i oswobodziło Ojczyznę. Są to mniej więcej zdania Kołaczkowskiego, które tu w oryginale podaję, a które się kończą pragnieniem Dąbrowskiego wyszukania jak najprędszej sposobności do nowej walki:

"Henri Dąbrowski dont le patriotisme égalait le courage, subit tous ces changements avec un coeur profondément ulcéré. Mais sa réputation militaire ne se trouvait pas encore assez établie, ni son grade assez élévé pour pouvoir influer sur une détermination aussi grave, que celle de désobéir au Roi, de saisir le commandement de l'armée, d'établir une Dictature, et d'appeler toute une nation aux armes, seul moyen peut-être de sauver la patrie. Il dut céder aux circonstances, et resta à son poste; mais depuis ce moment il ne cessa de méditer sur les moyens de reprendre les ar

mes au premier signal. L'occasion devait s'en presenter bientôt."

W drugim ustępie Kołaczkowski z wielką goryczą wspomina o zawczesnym rozsypaniu się korpusów Poniatowskiego, Gedrojcia, Ożarowskiego, Madalińskiego i innych z powodu paniki i utraty nadzieji w zwycięztwo, mianowicie po poddaniu się Warszawy; potwierdza zdanie drugich pisarzy, że korpus Dąbrowskiego, stojący nad Pilicą, był jedynym korpusem wzorcowo organizowanym i gotowym każdej chwili do boju, mając 10, 000 żołnierza i 40 armat; powtarza, że wtenczas jeszcze Dąbrowski usilnie naglił Wodza naczelnego, aby dał rozkaz wymaszerowania za granicę, o czem tak się wyraża:

"Ce projet qu'on pourrait trouver trop hardi pour la circonstance, et qu'on n'avait plus la force physique ni morale d'exécuter, fut écoué en silence. Chacun rendit justice aux propositions du Gral. Dąbrowski, personne ne se trouva assez hardi pour le suivre."

Tu Kołaczkowski wywodzi, że dla braku tej energiji przyszły smutne konsekwencyi i straszliwe sceny w Radoszycach, gdzie 18go Listopada jenerałowie byli aresztowani, wojsko kapitulowało, król musiał abdykować, i nie długo potem był wywieziony do Petersburga, gdzie, jak mówi:

"Il y termina Ie 11 Février 1797 dans une obscure et oisive opulence: une vie écrite en caractères de sang dans les fastes de la Pologne. " Czyli w skróceniu: "Zgasł otoczony dostatkami, zostawując ostatnią kartę swego panowania krwią zapisaną. "

Dalej Kołaczkowski mówi dosłownie co niżej o Dąbrowskim:

"Lui seul parmi tous les géneraux Polonais avait conservé courage sans borne et une réputation pure et intacte

au milieu des plus grands revers de ses compagnons d'armes. S'il avait penché du côté de la révolution, c'est qu'il espérait en voir résulter l'indépendance de sa patrie, mais il en évita les erreurs, et en écarta toujours les exces. Sévere observateur de la discipline, il sut maintenir l'ordre dans son corps jusqu'au dernier moment, et protégea toujours les citoyens contre les exigeances de ses soldats. Vice-Brigadier seulement, au commencement de l'Iasurrection, il s'était élevé, sans aucune protection, par son seul mérite, au grade de Lieutenant général, juste récompense de ses honorables services. La gloire des autres généraux pâlissait a côté de la sienne. Les ennemis meme rendaient une entiere justice a ses talents militaires et a son humanité envers leurs prisonniers de guerre; témoin les différentes propositions que lui firent personnellement le Feldmaréchal Souvarow, et le Roi Férdéric Guillaume II, d'entrer au service de la Russie ou de la Prusse. "

Kołaczkowski, choć znany ze swojego spokojnego i dojrzałego charakteru, w swojim egzaltowanym zapale do dawnego wodza mówi, że odwaga i poświęcenie Dąbrowskiego przewyższały odwagę wszystkich innych kolegów. Cześć podkomendnego daleko się posunęła; czyż Madaliński, Gedrojć, Poniatowski, Kniaziewicz, Zajączek, Mokronowski, Fischer, Niemcewicz, wreszcie ta polska gwiazda, Wódz naczelny Kościuszko, nie byli typami ideału poświęceń, miłości i odwagi ? Serce rozdziera się z boleści, patrząc na to, jak takich bohaterów przez zbieg okoliczności jakiś fatalizm skrępował w łańcuchy moskiewskie, jak by w morzu krwi zanurzyć; serce się kraje na wspomnienie, że ta jasna gwiazda nadzieji i zbawienia, którą Opatrzność zawiesiła nad Polską, ziemią, już nigdy na sklepieniu Ojczyzny nie zajaśniała i odtąd marnie gasła pod życzliwem ale obcem niebem Szwajcaryji! Dąbrowskiego wojskowa niepohamowana namiętność i palący się w piersiach płomień nieugaszonych nadzieji pędził w dal, pisząc mieczem na kartach historyi i "Legijony"... po nich Księztwo Warszawskie"... czyli Polska na karcie Europy; Polacy Polakami!Po tej długiej wycieczce odbytej pomiędzy Pamiętnikami Ostrowskiego i Kolaczkowskiego, wracamy teraz do opuszczonych przez nas Radoszyc, gdzie dnia 18go Listopada zebrana starszyzna radziła, gdzie godzina za godziną upływały bez żadnego postanowienia, gdzie jednym brakowało Bozkiego natchnienia, drugim chwilowej odwagi do dalszych ruchów, a wszystkim razem wiary i energii, aby się zaraz udać do Drzewicy i z korpusem Dąbrowskiego maszerować za granicę. Wśród tego rozpaczliwego wahania ostatni grom uderzył!.. Drzwi się otworzyły i niespodzianie jenerał Denissow eskortą otoczony wszedł z rozkazem od jenerała Suwarowa, który to rozkaz wzywał wszystkich obecnych jenerałów do Warszawy. Straszna więc godzina wybiła! a w obec takiej ostateczności wojsko chcąc nie chcąc musiało ka-pitulować !... Po takiem smutnem rozwiązaniu, najdzielniejsi i najmężniejsi synowie Ojczyzny szli jakby na jakie rusztowanie, które Suwarow wystawił, żeby zarazem i dzieci i matkę tracić! Aresztowanych zaś w Warszawie przywoływał do siebie jednego po drugim i podług swojego upodobania wywoził, aresztował lub internował, namawiając jednak poprzednio każdego na wszystkie ustępstwa, które mogły tylko spodlić prawego Polaka. Trzeba było podpory całej siły moralnej, żeby spokojnie odrzucać ochydne propozycye tego barbarzyńca. Z uprzejmem pochlebstwem ofiarował on szczególniej Dąbrowskiemu wszystkie najświetniejsze stopnie w wojsku rosyjskiem; po kilkakroć razy wystawiał temu wodzowi w najjaskrawszem świetle blask karyery, która go na przy

szłość czekać może. Dąbrowski na to wszystko z największą, obojętnością, i dumą, narodową odpowiadał, odrzucając stanowczo każdą propozycyą; a nie mogąc uzyskać upragnionego paszportu za granicę, pozostał internowanym, czekając niecierpliwie od Opatrzności tego promienia łaski, któryby zabłysnął nadzieją i wyprowadził go na wolność, czyniąc go na nowo użytecznym posługom własnego kraju.

Tak a nie inaczej dokonało się nowe pognębienie Polski. Nie brak odwagi, nie brak miłości, nie brak zasobów, ani też zwykłe w chwilach pogromu podejrzenia zdrady były przyczyną tego upadku! Nie, nic z tego wszystkiego nie było przyczyną; przeciwnie, powiedzieć możemy w wojnach 1794go roku wszystkie serca jednem biły tętnem, szlachetność uczuć uniosła duszę w górę, a święty zapał miłości Ojczyzny zadławił zwykłe ludzi namiętności ! Nikt nie marzył o dostojnościach dla siebie, nikt nie myślał o okryciu swych piersi orderami, nikt nie myślał o owych złotych górach, co często są celem i z łatwością boje i zwycięztwa przynoszą! Niczem wtenczas nie byli ojciec, matka, żona i dziecko; na ołtarz Ojczyzny szły zarówno pałace i chaty, jedno hasło, które brzmiało we wszystkich polskich sercach: "Gińmy byleby Ojczyzna powstała!" Takiem piętnem namaszczona Insurrekcya Kościuszki w Krakowie, takiem samem Insurrekcya Dąbrowskiego w Wielkopolsce! Niestety! losy nam nieżyczliwe wszjstko zniszczyły, wszystkie te święte uczucia poświęcenia i pragnienia zmarniały ! Bóg zesłał plagi i kary, a nie nagrody; widocznie, że na Polsce ciężyło jeszcze więcej przewinień, niżeli chrześcijańskich zasług! Znów na nowo trzeba było puszczać się na drogę męczeństwa, bojów i przyszłych nadzieji!

Jak widzimy powyżej, konsekwencye tej strasznej plagi wynikły ostatecznie z otoczenia trzech olbrzymich nieprzyja

ciół armiji, które złączyły się razem dla zagłady narodu polskiego ! Tego narodu, który niedawno w roku 91szym zaświścił przed całą Europą blaskiem zatwierdzonej i ogłoszoszonej Konstytucyji 3go Maja, tego narodu, którego czyny rycerskie, męztwo i szlachetność historya głosi, a który wszedszy na postępu drogę, byłby świecił przykładem na tem chlubnem stanowisku! Dzisiaj wszystko runęło, dzisiaj wszystko w szponach dzikiej hordy, wszystko leży w gruzach jak zburzona świątynia, którą poganie usiłowali zrujnować i zagładzić.

Tutaj jednakże zmuszeni jesteśmy powiedzieć prawdę, rzucając najprzód zapytanie: kto temu winien? A na to zapytanie: kto winien? możemy śmiało odpowiedzieć: Otóż nie północne satrapy, nie święte przymierze, ale choć gorycz dławi, choć pióro wzbrania się wymówić bolesnej prawdy, trzeba ją wypowiedzieć w tem jednem i strasznem słowie: "Polacy." Tak, Polacy, bo kilku obłąkanych magnatów, bo słaby, zniewieściały niestety król, i ochydą, pogardą i przekleństwem narodu obrzucona Targowica Ojczyznę zgubili !...Cóż po tem strasznem rozbiciu tej narodowej arki czyni jenerał Dąbrowski? Otóż choć internowany i ściśle szpiegowany w "Warszawie, nie daje bynajmniej jeszcze za wygraną; wcale nie złamany na duchu, stoi znowu śmiały do czynu i po za plecami Suwarowa gorąca i czynna jego wyobraźnia tworzy nowe plany ratunku, zawięzuje konspiracye i rozsyła propagandę. Sam Wybicki mówi w swoich Pamiętnikach, że Dąbrowski z własnych funduszów wręczał nieraz sto dukatów skrytym gońcom i emisaryuszom, których wyséłał do Drezna, Krakowa i Paryża, ażeby utrzymać nieustanną korespondencyą dla działania porówno z osiadłymi tam rodakami, w celu wydobycia się ze świeżo nałożonego jarzma. Dąbrowski, który na wskroś znał swoich podko

mendnych, który co tylko poznał w Insurrekcyi "Wielkopolskiej głęboki zasób do wszystkich poświęceń w sprawach narodowych, który czuł, że w jego ręku to leży, aby w jednej chwili z kmiotka zrobić żołnierza, a z każdego niemal żołnierza bohatera, trawiony był wewnętrzną niecierpliwością na widok tylu nieczynnych zdatnych i walecznych zastępów, co pozostawił na ojczystych łanach, w obozach z bronią w ręku i w polskich narodowych mundurach. Pamiętał on także, jak wytrawni byli ci rycerze, których miał pod swoją komendą; czuł dobrze w głębi serca, jak mógł na nich rachować; był tego pewnym, że za pierwszem hasłem powstania ten sam żołnierz, ta sama broń stanie pod rozkazy tego samego wodza, aby iść taro, gdzie Ojczyzna zawoła. Bolał więc nieustannie nad tem, że dzisiaj tyle siły, tyle ognia marniało w uśpionym letargu, ludzie chwilowo ukryci po lasach, broń ukryta po chatach, lub w ziemi zakopana, kiedy on, ich wódz, w niewoli nieczynny, skrępowany w murach Warszawy; słowem, był on podobien w tej chwili do tego Tantala, który widzi z blizka i pragnie tego, czem jest otoczony i choć wewnętrznym ogniem zemsty pała, bezwładny stoi okuty w nieprzyjacielskich łańcuchach.

Kiedy Dąbrowskiego opanowały te wszystkie skryte uczucia, doznawał w Warszawie nieustannego uznania, szacunku i życzliwości od nieprzyjaciół; często bowiem proszony do Suwarowa i innych dostojników, był otaczany uprzejmością i pochlebstwami, zawsze w celu skłonienia go do służby rosyjskiej. Nawet sam Król Jegomość, co było najboleśniejszem i najwstrętniejszem Dąbrowskiemu, zapraszał go na swoje obiady, podczas których wiele z nim Poniatowski rozmawiał o dawnych jego planach i zamiarach, wyrażając się zawsze z wielką czcią dla dawnego obrońcy Warszawy, a przy tem wynurzał swoje życzenia, żeby Dąbrowski nie opuszczał

tego miasta, które obronił od płomieni i zagłady. Wśród tego otoczenia umysł i serce polskiego Jenerała było napełnione myślami o skutecznych planach i sposobach wydobycia się, na wolność dla wyszukania niezbędnych środków do pognębienia tych, co dzisiaj Ojczyznę gnębili!

Właśnie wtenczas nieustannie przybywały skrytemi drogami listy przywożone z Paryża, dokąd już dobili i gdzie zamieszkali Zajączek, Prozor, Wielhorski, Wybicki i wielu innych; ci ostatni szczególniej byli z Dąbrowskim związani węzłem dawnej przyjaźni, opisywali mu oni naglącą potrzebę jego obecności w Paryżu; brakowało, jak mówili, pomiędzy nimi człowieka energiji, żelaznej woli i ogólnego zaufania; zgromadziło się bowiem zbiegowisko naszych rodaków, poczynały się wulkaniczne niezgody, tworzono towarzystwa i kluby pod rozmajitemi nazwiskami, których najburzliwsi przewodnicy byli Mnieski i Najman; ci ostatni, lękając się zapowiedzianego przybycia Dąbrowskiego, jego kredytu i energicznego wystąpienia, wymyślali różne sposoby, ażeby go w złem wystawić świetle. Wysełano skrycie z Paryża do kraju emisaryjuszy z proklamacyjami, które miały sparaliżować w pozostałym wojsku i narodzie głęboko już zaszczepione w Dąbrowskim zaufanie; wtenczas to ukazał się paszkwil Kajmana, oskarżający Dąbrowskiego głównie o bywanie u Suwarowa. Najrozsądniejsi więc rodacy usiłowali wstrzymywać owe hałaśliwe demonstracyje, które swojim burzliwym prądem mogły nam mocno zaszkodzić w oezach rządu francuzkiego. Dąbrowski nieustannie we wszystkich swojich listach zaklinał przyjaciół, ażeby rozpowszechniali myśl tworzenia Legionów polskich, coby już przed jego przybyciem zająć mogło umysły chęcią zapisywania się do przyszłych kadrów wojska polskiego, on zaś z swej strony nie mogąc już en corps przeprawiać przez granicę rodaków, wysełał pojedyńczo wielką ilość wojskowych, mianowicie tych,

co uznawał za zdatnych, odważnych i wytrwałych w poświęceniach dla Ojczyzny. Tymczasem w tem smutnem położeniu mijał jeden miesiąc za drugim, aż wreszcie dla nas przyszła równie smutna epoka, epoka zaboru pruskiego, który z początkiem 1796go roku miał całkowicie zagładzić istnienie Królestwa Polskiego.

Z przykrością przychodzi wspomnieć o tej nieszczęsnej karcie naszych dziejów, na której widzimy wszystkich, co gorąco kochali Ojczyznę, wszystkich których pokarmem całego życia była praca około jej wyswobodzenia, wszystkich, co w szlachetnej dumie nie chcieli ugiąć kolana przed tyranem, co ziemię własną krwią zbroczył, wszystkich widzimy dzisiaj rozproszonych, w kajdanach uwięzionych, albo za granicą kryjących żałobę, którą nieprzyjaciel usiłował zedrzeć i splamić w przymusowej służbie lub rozpuście.

Część najpodlejsza pozostałych rzuciła wtenczas krwawy kir w błoto, albo złączeni z Targowiczanami, przywdziali liberyją dworu, który zdawał im się najkorzystniejszym do przyszłych względów i dalszej karyjery rzucając się w prawo i w lewo w objęcia tych rządów, które wtenczas własny naród polski gnębiły !

Zabór pruski, który był bez wątpienia nowem nieszczęściem dla Polski, był zdarzeniem Szczęśliwem dla Dąbrowskiego; przez nowe władze uzyskał uwolnienie, a z powodu tego i paszport udania się za granicę.

Tu przytoczę jeszcze jedno zdarzenie, które charakteryzuje usposobienie niepodległe i poświęcające się Ojczyznie Dąbrowskiego.

Krótko przed czasem, w którym król Stanisław zmuszonym był przez Moskali opuścić Warszawę, wezwał on jenerała Dąbrowskiego do siebie i zapytał się otwarcie, co dalej zamyśla ze sobą czynić ? — Jenerał odpowiedział Kró

lowi, że nie myśli wcale przestać służyć Ojczyznie i wszelkiemi sposobami być jej użytecznym, że z tego powodu ma zamiar udania się do Paryża, zatrzymując się na chwilę w Saksoniji.

Król oświadczył uprzejmie, że chciałby mu być użytecznym u Elektora Saskiego i przy drugiej bytności wręczył Jenerałowi do tego Księcia list własnoręcznie napisany, z któ rego w razie przypadku mógłby zrobić użytek. Jenerał Dąbrowski skłonił się grzecznie, list odebrał, schował do kieszeni, i nigdy tej zaszczytnej rekomendacyji do niczego nie użył, a oryginał tego listu znajduje się po dziś dzień w Petersburgu, w archiwach Dąbrowskiego, które razem ze zbiorem narodowych pamiątek zapisał w roku I818tym Towarzystwu Przyjaciół Nauk w Warszawie, a które to zbiory, jak wiśmy, tak drogocenne dla Polski, były przez Moskali wywiezione w r. 1831ym.

Kopiją wspomnianego wyżej listu podaję tu poniżej dosłownie:

"WIELCE MOŚCIWY BRACIE I KREWNY!

"Winienem złożyć dzięki Waszej Książęcej Elektoralnej Mości za udzielone przed trzema laty pozwolenie przejścia w służbę Ojczyzny własnej, będącemu w służbie Twojej, panu Dąbrowskiemu; wypłacam się dziś tem chętniej z długu wówczas zaciągnionego, ile że ten oficer spełnił i przeszedł nawet wszystkie oczekiwania nasze w swojej odznaczającej się służbie, przez którą zjednał on sobie szacunek nietylko swojich współrodaków, ale nawet tych, przeciw którym walczył tak walecznie i umiejętnie, iż mu w wojsku pruskiem ofiarowano stopień, który tu posiadał, a jenerałowie moskiewscy z tych samych powodów gotowi byli względem niego zrobić całkiem

szczegółowy wyjątek (faire de lui un cas tout particulier), okazując mu przytem najżyczliwsze przyjęcie.

"Dziś nieszczęśliwe przeznaczenie Polski zostawiło jenerała Dąbrowskiego bez posady, i gdy smutna niepewność naszego losu nie przedstawia jej wcale temu godnemu oficecerowi, pragnie znalesć na czas jakiś schronienie w państwie Waszej Książęco-Najjaśniejszej Mości (Votre Altesse Sérénissitne) pod Twoję łaskawą protekcyją. I to jest właśnie o co Cię proszę, przez wdzięczność dla tego walecznego człowieka, który prawdziwie dowiódł, że kochał i umiał służyć swojej Ojczyznie, a tem samem swojemu królowi.

"Znane uczucia dobroczynne i szlachetne Waszej Książęco-Elektoralnej Mości nie pozwalają mi wątpić o skutku mój prośby.

"Proszę jednocześnie przyjąć tem sercem, jakiem wynurzam, zapewnienie o mym wysokim szacunku i prawdziwej przyjaźni, z którą jestem, wielce miłościwy bracie i kuzynie,

Waszej Książęco-Najjaśniejszej Mości

Dobrym bratem i krewnym

Stanisław August, król. "

Warszawa, 17go Grudnia 1794go r.

Godna jest uwagi uporczywość Dąbrowskiego w odmawianiu wszystkich proponowanych mu wojskowych karyjer; mniej zadziwiające są odmowy tak Rosyjanom jak i Prusakom, ale lekceważenie służby saskiej, gdzie pierwszą swoję młodość spędził i gdzieby bez wątpienia stał na wysokiem stanowisku, okazuje jasno, jak wiele Dąbrowski ufał w utworzenie Legijonów i pomoc Francyji, dla pognębienia nieprzyjaciół i oswobodzenia własnej Ojczyzny. Zaraz też po swojem uwolnieniu dnia 19go Lutego 1796go roku opuścił War

szawę w celu dążenia ostatecznie do Francyji, bo tam pędziła go zawsze myśl tworzenia Legionów z ulubionego swego wojska, które pozostawił na ojczystej ziemi i miał niegdyś pod własną komendą, a na które to zastępy mógł na pewne rachować, bo już tyle kroć razy wprowadzał w nieprzyjacielski ogień. Dąbrowski, przeczuwając trudności różnego rodzaju, a mianowicie brak materyjalnych zasobów, powziął zamiar jechania na Kraków, gdzie zamierzał starać się o pieniężne fundusze; z tego powodu był u ciotecznego brata Kępieńskiego, aby ostatecznie uregulować majątkowe interesa. Po naradzie familijnej sprzedał Dąbrowski Kępienskiemu swoje dobra, odziedziczone po ojcu, Pierzchowiec i Żórawniki; tym sposobem mając w ręku kapitał, którym mógł dysponować, odważniej przystępował do wielkiego zamiaru tworzenia Legijonów.

Istotnie, jak później zobaczymy, to wielkie dzieło, spotykały wielkie trudności, najprzód z powodu prawa francuzkiego, które zabraniało obcym tworzenia Legijonów, powtóre z powodu wyczerpanych funduszów w skarbie Rzeczypospolitej francuzkiej, a choć kapitały Dąbrowskiego nie były kolosalnych rozmiarów, jednakże przyczyniły się wiele do pierwszych potrzeb zawiązku Legijonów włoskich.

Wśród tych strasznych chwil zaburzenia i tak wielkich historycznych zdarzeń w Ojczyznie, nie wspominałam nigdy o tem, że Dąbrowski, przybywszy z Drezna do Warszawy, porzucając na zawsze służbę saską dla wstąpienia; w obowiązki ojczystej, sprowadził był żonę i drobne dziatki do Warszawy; ta zacna małżonka polskiego żołnierza dzieliła wszystkie trudy z mężem. Już poprzednio wspominałam o jej zaletach, opisując ślub, który się odbył w Loga, w dobrach, należących do jej ojca, zasłużonego w wojsku saskiem pułkownika Rackel. Teraz zaś w ostatnich czasach przecho

dziła ona przez ciężkie i niebezpieczne chwile w Warszawie; podczas pierwszego oblężenia dywizyja Dąbrowskiego zmieniała co chwilę, stanowiska i pola bitwy, niewieście serce było w ciągłych obawach o życie małżonka, z którym komunikacyje były nieraz przerwane, a chwila stanowcza i chwały pełna podczas obrony Warszawy była chwilą największych niepokojów i gorączkowego stanu, bo Opatrzność tylko, popierając odwagę naszego wojska, mogła obronić i zwyciężyć.

Krótko po tem oswobodzeniu Warszawy, przyszedł znowu rozkaz wymaszerowania na Insurrekcyją wielkopolską; tą razą rozłączenie było długie również pełne niepokojów i niepewności, jednakże niczem wszystko było dotąd w porównaniu rozpaczliwej chwili wśród ostatniego gromu, który nastąpił po drugiem oblężeniu Warszawy; przedtem już ciągłe nadchodziły wieści o zbliżaniu się olbrzymich sił rosyjskich, wtenczas, kiedy wszystkim wiadomą była, że nasza załoga nie była dostateczną do obrony miasta. Świadomy o tem, jak wiemy, Suwarów, nadszedł spiesznie i rozszerzył raptem swą zemstę, która, jakby wściekła jędza ogarnęła przedmieścia i groziła miastu, gdzie również spodziewano się podobnych rozlewów krwi, jakie miały miejsce na Pradze! Wtenczas żona wodza nieprzyjacielskiego oczekiwała każdej chwili śmierci, truchlejąc na sarnę myśl, że jej dziatki z własnych rąk wydrzeć mogą, a spojone żołdactwo zemstę swą nad niemi wywierać będzie ! Nie wiedząc gdzie się schronić, aby uniknąć tej ostateczności, w nocy porzuca mieszkanie i pod swojem własnem nazwiskiem Rackel chroni się do konsulatu Niemieckiego, gdzie ukryta doczekała się przymusowego i nieszczęśliwego powrotu męża, który był z innymi przyprowadzony do Warszawy, pod eskortą żandarmów Suwarowa.

Dąbrowski po uregulowaniu swojich interesów w Krakowie i w Pierzchowcu, chcąc być wolnym do wykonania

dalszych swojich planów, puścił się z Krakowa przez Ślązk i Luzacyją, aby żonę i dzieci odwieść do swej siostry Jenerałowej Barner, zamieszkałej w Grochwitz pod Dreznem.

O tej pięknej rezydencyji i tej dostojnej pani już poprzednio wspominałam, dziś powiem tylko tyle, że rozrzewniającą była chwila, gdy zebrana rodzina witała tego wodza, który się w kraju do tylu przyczynił zwycięztw, a który dzisiaj tyle nad chwilowym upadkiem Ojczyzny boleje. Jednakże ze sztandarem nadzieji w dłoni szuka tego miejsca, gdzieby go na nowo korzystnie rozwinąć; zostawiwszy więc dziatki, przywiezione z pod noża Suwarowa, pędzi dalej, bo ogniste jego usposobienie i niecierpliwość do wojskowych czynów na nowo wyrwały go z objęć rodziny i na nowo żołnierz z pełnemi piersiami przyszłych nadzieji, puścił się prosto do Berlina, gdzie go czekało pole dalszych zabiegów ku ulżeniu nieszczęśliwej doli ojczystego kraju.

WARSZAWA PODCZAS ZABORU PRUSKIEGO.

Zanim pójdziemy w dalszą drogę z Dąbrowskim, na której to drodze rozpoczął się zawiązek Legionów i rozwijają się czynności, prowadzące do pełnych chwały boji, rzućmy jeszcze okiem na to co się działo wtenczas w Warszawie. Może by lepiej było spuścić zasłonę na tę ówczesną Warszawę, ale historyja ma swoje prawa, jest nauką dla nowych pokoleń, które sądząc własnym sądem, co jest dobre, a co zdrożne, mogą na przyszłość korzystać, naśladując chwalebne, a unikając nagannego.

Po zdobyciu stolicy, tego prawdziwego serca całej Polski, po rozszerzeniu się rządów Suwarowa, po haniebnem opuszczeniu tronu Chrobrych i Jagiełłów przez króla Stanisława Poniatowkiego, po wyjeździe Reprezentacyi Narodowej

i władz wojskowych, Warszawa stała się drugą spustoszoną

Wenecyją; cicha, smętna jak katakomby, gdzie tylko boleść i krwawe wspomnienia panują! Zamek królewski i pałace magnatów stały opustoszałe, służba, jakby wymarła, dziedzińce trawą zarosłe, wszystkie teatra pozamykane, publiczne zabawy ucichły! Wszyscy po ulicach chodzili, jak po strasznym i świeżym gromie, wszyscy idąc ze spuszczoną głową milczeli lub ponurym półgłosem wynurzali swoje goryczą przepełnione uczucia; słowem, panowała jakaś pogrzebowa atmosfera, która przyduszała oddech w piersiach i jakby ciężkie żelazne sklepienie wstrzymywały tętna wszystkich serc polskich! — W takim opłakanym stanie schodziły tygodnie i miesiące, a wśród tego Moskale jednych wywozili kibitką na śniegi Sybiru, drugich, okuwając w kajdany wtrącali do więzień, a nie sytni jeszcze tego, konfiskowali bez miary dobra obywatelskie, klasztory, pałace rządowe, zakłady publiczne, bez żadnego sądu, bez żadnego regresu!

Podczas tego moralnego i fizycznego piekła, przez które wtenczas cała przechodziła Polska, toczyły się dyplomatyczne mozolne spory o trzeci jej podział! Trzy potężne mocarstwa, bez wstydu, bez sumnienia, w obec całej cywilizowanej Europy, dzieliły się naszą zamordowaną i bezwładną Ojczyzną, tak jak niegdyś żydzi świętą, nierozdzielną sukienką zamordowanego Zbawiciela świata!

Po tym haniebnym akcie, dokonanym 19go Października 1795go roku, Prusakom dostały się w podziele ziemie: Gnieźnieńskie, Poznańskie, Kaliskie, Sieradzkie, Łęczyckie i część Mazowsza z Warszawą. — Cel i nadzieje nowego zaboru były: całkowita zagłada nietylko polskiego plemienia, ale nawet zatarcie imienia Polski tak na karcie Europy, jako i w przyszłych księgach świata! Ztąd też wynikło, że ta świeżo zadławiona Polska dostała nazwę Prus Południowych i jakby cudem lub sztuką kuglarską, chciano w oka mgnieniu zamie

nić odwieczne ziemie słowiańskie w czysto niemieckie! Pełni tej nadzieji zaczęli też Prusacy plądrować i gospodarować, jak w swoim własnym kraju, nie przeczuwając, że w lat dziesięć losy całkowicie się zmienią i na karcie Europy Polska na nowo odżyje, a Księztwo Warszawskie, jak gwiazda przyszłych nadzieji zabłyśnie, nie przeczuwając, że Napoleon znowu rozwinie sztandar, pod który zwołując rozbitki Legionów Włoskich, utworzy z nich nowe jądro dzielnych zastępów polskich!

Tymczasem dzisiaj Niemcy rozpostarte na naszych łanach i w miasteczkach niemiłosiernie kraj naciskają, sprowadzając istną szarańczę lantratów, regirungsratów, geheimratów, których pono było do 9,000cy, objadających nieszczęśliwą Polskę! Bezwątpienia, że dla naszego kraju ten nowy zabór był nową klęską, a może i niebezpieczniejszym, niż zabór dokonany przez dzikich Moskali, z powodu tego bowiem, że sposób tyraniji i wynarodowienia był wykwintniejszy, mniej widoczny, mniej dziki i okrutny, ale więcej obmyślany,wyrachowany, słowem, był cywilizowanym Machiawelizmem a nie barbarzyńską kozaczyzną. Cel demoralizowania i rujnowania szlachty i wszystkich w ogóle warstw był przyobleczony płaszczykiem humanitarnym i jakąś powierzchowną chrześcijańską pobłażliwością i życzliwością; wskutek tego ogłoszono pożyczkę rządową z dowolnem wypowiedzeniem i za bardzo nizki procent; na tę niebezpieczną łapkę mniej możni, a nawet i możni dali się złapać; od razu wszystkim zdawało się, że są milionowemi magnatami. Przy tem wszystkiem jeszcze zawarty pokój Francyi z Prusami podniósł cenę wszystkich produktów; dołączmy do tego jeszcze pozbycie się z karku nienawistnych Moskali, a zrozumiemy gwałtowną moralną i materyalną zmianę w Polsce; wszyscy jakoś zaczęli Wolniej oddychać, wszyscy podczas lepszej doli zaczęli zapo

minąć dawnych srogich i ciężkich chwil, słowem, trzeba prawdę przyznać, wszyscy zaczęli się bawić i hulać, i to hulać nad wagę i nad miarę. Zwolna zaczęto się zjeżdżać i wracać do swych pałacy, rozpromieniając się niestety na świeżym grobie Ojczyzny ! Nikt nie zapomniał, że jest Polakiem, ale zapomniał, że nie był jeszcze wolnymi

Ta nagła zmiana i polepszenie chwilowe naszego losu tłómaczy poniekąd te wybryki i szalone usposobienie młodzieży, której serca były długim smutkiem przygnębione, a dziś, nie czując się w łańcuchach Suwarowa, złudzeni tą fałszywą wolnością, rzucili się w prąd hulaszczy, który przypominał poniekąd panowanie Sasów. Trudno było wyperswadować wtenczas komukolwiek w Warszawie, że to były czasy nowego jarzma, choć wprawdzie jarzmo to nie groziło kajdanami i Sybirem, ale było zawsze jarzmem obcego narodu. Z powodu tej modnej katarakty patrzano niemal obojętnem okiem, jak się wciskała do nieszczęśliwej Polski nowa i nieustanna szarańcza Szwabów, Holendrów, Niemców, co z rządem razem frymarczyli tem co w ręku mieli, narodowemi zasobami a nawet i dawnemi pamiątkami, które nieraz cichaczem wywożono. Oczywiście, że z tej powyżej opisanej zmiany i powierzchownej wolności przyszła przesadzona radość, hałaśliwe rozbawienie pomiędzy ówczesną a lekkomyślną młodzieżą, którą można by dzisiaj porównać do późniejszych Bałagułów, albo do dzisiejszych, niepohamowanych w zabawach salonowych lwów. Ten szał wywoływał niezliczone bale, kasyna, teatra, koncerta i maskarady, po których nocne burdy miały swoje świetne panowanie. Ówczesny Gubernator Jenerał Koechler, czy to z usposobienia charakteru, czy z instrukcyi rządu, patrzał na to wszystko spokojnie i obojętnie a może i z wewnętrznem ukontentowaniem, widząc, że polska młodzież systematycznie rujnuje swoje zdrowie i majątki.

Jednakże nie możemy tego zamilczeć, że niejedno w tych czasach dało się na naszę korzyść przeprowadzić; szczególniej w gałęziach naukowych rozszerzała się cywilizacya umysłowa wpływem uczęszczających na Akademije niemieckie, a bardziej jeszcze wpływem zabiegów zacnych mężów, którzy pozostali; niejedno użyteczne zaszczepiano i zaprowadzane zostało. I tak za pruskich czasów pod kierownictwem Sołtyka, Albertrandego, Chreptowicza, Krasickiego zawiązało się Towarzystwo Przyjaciół Nauk; w tym także czasie dochodziły do Warszawy promienie tej oświaty, którą rozpowszechniał w zabranych krajach mianowicie w Krzemieńcu, Tadeusz Czacki i książę Adam Czartoryski.

Wszystkie te rozpoczęte zabiegi były wstrzymane wielkiemi zmianami, które wzrastająca wielkość Napoleona, jego boje i traktaty sprowadziły w roku 6tym. Nie dotykając dzisiaj ówczesnych losów Polski, wrócić musimy do Warszawy, którąśmy zaczęli opisywać w roku 1795tym.

Jednakże pomiędzy tym szałem wielkiego świata, który ogarnął Warszawę w roku 1795tym, były domy nacechowane największą powagą i godnością. Te właśnie domy, które zabór pruski zastał osiadłe w Warszawie, one to z miłości chrześcijańskiej i poczucia narodowego obowiązku, dotrzymywały, że tak powiem, stale placu boju, przechodząc najtrudniejsze chwile z całą nieszczęśliwą ludnością Warszawy. Te domy były podporą i otuchą dla upadających na duchu; młodzi i starsi chodzili czerpać odwagę w najrozpaczliwszych ówczesnych okolicznościach; matrony tych ognisk były apostołami cierpliwości, rezygnacyji, złączonej z poświęceniem i odwagą do dalszych heroicznych czynów.

Dom pani Lanckorońskiej, kasztelanowej Połanieckiej, przez długi szereg lat świecił jako pełna blasku firma najgorętszego patryotyzmu. Wszystko co się w nim znajdowało było czysto staropolskiem; już główne sienie bywały zawsze wykadzone gdańskim bursztynem, służba z posiwiałym wąsem nosiła liberyą podobną, do bekiesz czamarkowych. W pierwszym, olbrzymich rozmiarów przedpokoju, palił się ogień na kominie, napełnionym polskiem sosnowem drzewem; już przy samem wejściu mały mopsik porówno z dużym pięknym kotem, z którym żył w przyjaznej zażyłości, przyjmowali z uprzejmą radością wszystkich przybywających gości. W salonach zaś wszędzie mówiono tylko po polsku; obiady bywały najskrupulatniej o samej pierwszej godzinie, którą stale stojący na kurytarzach wielki ścienny zegar, za pomocą głośno wyskakującej kukułki donosił; kawa bywała o samej czwartej, nota-bene zawsze z wiejską śmietanką i potężnemi babami, woniejącemi świeżością. Na ten polski obrządek schodziły się zastępy tych, co chcieli mówić i słyszeć o naszych zabiegach, biedach i nadziejach; słowem, gdyby cudem jakim była wtenczas z grobów warszawskich powstała dawna sarmacka rodzina, uczułaby się bezwątpienia jak u siebie wśród tej całej staropolskiej atmosfery. Na stołach leżały rozpoczęte bandaże, stosy uskubanej szarpi, pomiędzy któremi stały skarbonki dla biednych, otoczone licznemi biletami różnorodnych loteryji. Z przyjemnością przychodzi mi opisywać ten przezacny dom i tę przezacną matronę, bo i ja pamiętam ją w mojej najpierwszej młodości. Była tu bowiem dla naszego młodego pokolenia szkoła szlachetnej i gorącej miłości Ojczyzny; i ja skubałam te szarpie i całowałam te zmarszczkami zorane ręce, które zużyły się na posługach Ojczyzny, a które błogosławiąc młodszych, zaszczepiały uwielbienie dla tych patryarchalaych obrządków. Od roku 95go, który powyżej z podań opisywałam, aż do roku 1825go, w którym będąc niedorosłą panienką, widywałam codziennie kasztelanową Połaniecką, rozdzielał przeciąg lat 30stu, Zmie

niały się różne losy, zmieniały różne rządy, a nic się nie zmieniło w domowem pożyciu tej zacnej matrony. Pamiętne mi czułe przywiązanie mojej Matki do tej Matki Polki! Pamiętna, że jakby do wielkiego ołtarza Ojczyzny, chodziliśmy codziennie oddawać cześć tej, która była przykładem wszystkich cnót niewieścich; pamiętna mi straszna ostatnia jej chwila i głęboka boleść mojej Matki po jej zgonie, kiedy wśród łez mówiła do nas swych dzieci: "Płaczcie jej, płaczcie, dzieci, była ona zarazem córką, opiekunką i Matką Ojczyzny. " Zapewne że wtenczas moja zacna Matka wśród takich przykładów zaczerpała swoją bezdenną miłość Ojczyzny; bo w całym biegu swego życia własne jej ognisko było zawsze zbiegowiskiem ludzi najczystszych uczuć narodowych. Spostrzegłam od młodych lat, że kto się nie garnął, że tak powiem, do naszego stołu, miał bezwątpienia jakąś czarną plamę na sumnieniu. Z tego też powodu w miarę swoich przewinień przestawali zwolna bywać u nas Krukowiecki, Rożniecki, Prądzyński, Rautenstrauch, Kosecki i im podobni.

Ależ teraz, po wspomnieniach z roku 25go i 31go, należy nam się wrócić do roku 95go i następujących lat, które tak wesoło i hucznie płynęły w Warszawie podczas zaboru pruskiego.

Oprócz powyżej wymienionego domu Kasztelanowej Połanieckiej, muszę przytoczyć kilka innych, które miały w narodzie niemal równe zasługi i żyły w przyjaźni razem związane węzłem tych samych uczuć, widując to same kółko przezacnych osób, przejętych tą samą jak nazywano podówczas "starą" polityką. — Domy pani Wielopolskiej, starościny krakowskiej, ciotki jenerała St. Potockiego, i księżnej Kanclerzynej Czartoryskiej, z domu Waldestein, przetrwały również chwile "de la terreur" w Warszawie, ale różniły się tem od domu p. Połanieckiej, że u tej ostatniej zdawać

się mogło, że na całej karcie Europy był tylko naznaczony jeden kraj to jest "Polska. " Istnienie bowiem drugich krajów i ich polityka wcale nie zajmowała ani umysłu, ani serca kasztelanowej Połanieckiej; gdy tymczasem wymienione później panie równie dobre były polki, ale ich umysłowy widnokrąg był obszerniejszy. Wszystko choć było obce, czytano, o wszystkiem co się dalej działo, wiedziano; ale tylko co polskie kochano. Dla tego też w roku 94tym w tych wszystkich domach przebywał nieustannie Kołłątaj, Niemcewicz, Kościuszko, Dąbrowski, Wawrzecki i Kniaziewicz, a dzisiaj z braku tychże Czacki, Albertrandi, Chreptowicz, Ostrowski, Małachowski, Staszyc, arcybiskup gnieźnieński Krasick i wielu innych tym samym narodowym duchem napojonych. Z tego też powodu w tem doborowem towarzystwie nikt nie widział ani jednego Moskala lub Prusaka, bo nawet i na lekarstwo nie byliby użyci; również nikt nie widział żadnego członka z zapowietrzonych rodzin Targowiczan; przytomność takich dusiła powietrze jak nie zdrowa zaraza; żaden prawy Polak nie podawał ręki tym niecnym synom Ojczyzny.

Do tych zacnych powyżej opisanych domów zaliczyć możemy jeszcze opiekuńcze ognisko rodziny Sołtyków, równemi cnotami i równą powagą obdarzone; a którego to ogniska pani domu, z rodu Sapiehów, świeciła swem poświęceniem we wszystkich dobroczynnych i patryotycznych zabiegach. Mając dorastające dziatki, gorliwie i namiętnie pouczała je poznawać i cenić co piękne i wzniosłe w ojczystych dziejach i w ojczystej mowie; w tym celu bywały u niej liczne deklamacye i teatra przedstawiane przez młodzież, która w naszych arcydziełach czerpała najszlachetniejsze uczucia.

Był jeszcze jeden dom godzien wspomnienia, skromniejszy od powyższych, ale zawsze pełen i zawsze gotów do wszystkich narodowych przysług. Był to dom ulubionej

sympatycznej i pełnej cnót niewieścich p. Teresy Wasilewskiej. Wszyscy bez różnicy stanów lubili i odwiedzali tę rodzinę, która miała podwoje i ręce otwarte dla każdej narodowej potrzeby i nędzy.

Pomiędzy temi wszystkiemi rodzinami spokrewnionemi w duchu, odznaczali się swoją bytnością mężowie, jak mówiono, dawnego "autoramentu. " Sarmacka ich postawa i ubiór kontuszowy, mianowicie koniuszego Kickiego i Marcina Badeniego, dodawały charakterystycznego blasku temu doborowemu towarzystwu. Ostatni z wymienionych był człowiekiem bystrym dowcipnym i oczytanym. Jawnym więc ztąd dowodem, że nie posiadając nawet dokładnie fraucuzczyzny, można być obywatelem światłym, użytecznym i przykładu godnym.

Tak więc w jednej stolicy płynęły dwa przeciwne prądy, z których każdy swój bieg w przeciwną stronę kierował.

Porzucę teraz na chwilę tych których nasza pamięć powinna wysoko cenić i naśladować, a wspomnę tylko treściwie o tych, co byli dla swej hulaszczej przesady i niestrudzonej lekkomyślności wielce nagannymi. Była to istotnie wtenczas choroba moralna, zaraza można powiedzieć duszy, którą wnieśli i której pobłażali Prusacy, a o której nigdy w tym stopniu nie było dawniej słychać w Polsce. Istotnie, że wtenczas chwilami można było wziąść Warszawę za dom obłąkanych, pomiędzy których dali się wciągnąć niektórzy późniejsi mężowie stanu jako i późniejsi bohaterowie!

Cały ten szereg hulaszczej młodzieży składał się z członków najpierwszych rodzin. Byli pomiędzy nimi Dominik, Michał i Antoni Radziwiłłowie, ostatni później ożeniony z księżniczką Ludwiką pruską. Do nich należało kilku Potockich, kilku Tyszkiewiczów, Jezierscy, Roztworowscy, Wiel

horski, Kicki, adjutant księcia Józefa, i niezliczona liczba panów i szlachty. Przewodniczący tym wszystkim był pałac zwany "pod blachą", a który prostym sposobem doszedł do tej nazwy; bo za króla Stanisława, kiedy się stary pokryty dachówką dach zużył, położono na niego blachę. Ten pałac miał pretensyą udawania małego królewskiego dworu. Przepych i elegancya panowały tam w najwykwintniejszym smaku. Królikiem tego dworu był książę Józef Poniatowski, a miał do rządów tego państwa przyłączoną sobie panią Wincentową Tyszkiewicz, rodzoną siostrę, jako i serdeczną jej przyjaciółkę francuzkę, emigrantkę, panią Vauban. Ta ostatnia była bez żadnych fizycznych powabów, bez żadnego blasku kobiecej piękności; inteligencyą miała nawet podrzędną, ale za to była lekkomyślną intrygantką i nad wyraz nieszlachetnie chciwą.

Książę Józef w roku 1996tym osiadł stale w Warszawie z owemi dwiema mniemanemi czarodziejkami; na lato wszystko to razem z owym również mniemanym dworem wynosiło się do Łazienek lub wyjeżdżało do Jabłonny. Pani Vauban od razu zachciało się grać rolę prawdziwej i udzielnej księżniczki, ale ta rola tam jej się tylko udawała, gdzie prąd lekkomyślności wziął górę i osoby do niego należące chciały być przyłączone do całego wiru zabaw, składających się z bali, koncertów, teatrów amatorskich, które pani Vaubau miała specyalnie pod swoję dyrekcya. W pałacu "pod blachą" wszystko co do joty było przeciwne zwyczajom opisanym powyżej w dumach kasztelanowej Połanieckiej, pani Wielopolskiej i księżnej Czartoryskiej. Polskie obyczaje i polska mowa były całkiem wykluczone pod pozorem grzeczności dla przybywających emigrantów z Francyi, należących później do dworu Ludwika XVIIIgo. Słowem wszystko pod tym dachem było przekształcone na modę francuzką. O

tej też chwili tak dowcipnie wyraża się w jednym wierszu kasztelan Koźmian:

"Jeszcze Polska po polska i pisze i czyta,

Bo nie cała Warszawa jest "blachą" pokryta!"

Księcia Józefa, który był urodzony z Niemki i wychowany w Wiedniu, wszystko to nie raziło tyle, ile raziło czystej krwi Polaków. Mimo tej słabości i pobłażliwości, jak wiśmy, książę Józef był bez skazy w sercu Polakiem, ale dopiero okazywał się nim w całem świetle na koniu, w mundurze i w bitwie, gdzie prawie nie miał sobie równego; w salonie zaś, w lekkomyślnem otoczeniu, niktby nie był odgadł bohatyra z pod Raszyna, Mozajska i Lipska. W bojach był on polskim Bajardem "sans peur et sans reproche", — w salonie zaś Don Żuanem, ale tam już nie był: "sans reproche, " bo go wtenczas jakaś obojętność dla zewnętrznej polityki ogarniała. Ztąd tez podczas zaboru pruskiego stracił był dawno swoję popularność, którą jednakże przy pierwszym wystrzale dział na ojczystej ziemi napowrót zawsze odzyskiwał. Chlubnie uzbierane później wieńce na polu chwały i śmierć heroiczna słusznie zatarły pruskie czasy, a z księcia Józefa utworzyły w naszej pamięci ideał polskiego bohatera.

Podczas zaboru pruskiego, trzeba wyznać, że ks. Józef był tylko lubionym przez tę młodzież, która go otaczała, a którą możnaby poniekąd przyrównać do teraźniejszych sportsmeców. Utworzyli oni wtenczas towarzystwo dla konnych gonitw, łowów i różnorodaych zabaw. Towarzystwo to miało nazwę "Przyjacieli. " Towarzysze nosili rodzaj munduru, który był zielony, podbity żółtym, a na złotych guzikach wyciśnięty koń miał naokoło napis: "Jabłonna " Do tej jednak liberyi i stowarzyszenia nie należeli: Sanguszko

Eustachy, Staś i Antoni Potoccy, jako i kilku innych z poważnemi swych rodzin nazwiskami.

Smutne i nie do odżałowania byłyby te nasze powtarzające się lekkomyślności, najsroższych nawet nagan i kar godne, gdyby nie ta jedna pozostawała pociecha i pewność, że w tych chwilowych obłędach nigdyśmy w głębi serca nie przestawali być Polakami. Dziś nawet ta olbrzymie, że tak powiem, związki różnobarwnych i światowych kwiatów, które tworzyły ówczesne towarzystwo Warszawskie, choć wprawdzie przyznamy, że trybowane były w zgniliznach cieplarni pałacu "pod Blachą", choć wiemy, że rozwijały się pod słońcem, które przyświecało obcemu rządowi, wiemy jednakże, że krom tego korzenia, tych kwiatów, głęboko były wrosłe w ojczystą, ziemię. Z tego też powodu lada nadzieja, co zabłysła, lada powiew, co przyniósł wiadomość szczęśliwszej doli dla kraju, już był gotów rozwiać wszystkie kwiaty rozpusty, już zaraz więdły światowych róż wieńce, już rozchodziły się odurzające salonów wonie i już zaraz Marsa synowie chwytali pałasz dłonią, czekając szczęśliwej chwili, gdzie ich Ojczyzna na pomoc wezwie i gdzie z tych dzisiejszych ukrytych korzeni wyrosną na polach chwały nowe gałązki wawrzynów.

Usposobienie i gotowość do tego zwrotu okazały się pomiędzy najhałaśliwszą ówczesną wrzawą. Od razu bowiem jak błyskawica, która niespodziany grzmot poprzedza, a która zwykle oświeca najskrytsze zakątki, tak raptowna wieść, przywieziona przez pana Sosnowskiego z Petersburga, ogarnęła i oświeciła wszystkie skrytości sumnienia tych, co się czuli winnymi, każden czemprędzej zaczął ważyć swoje przewinienia i rachować grzechy lekkomyślności lub obojętności narodowej!

Niebawem wszystkie wątpliwości, niepewności i niewiara ustąpić musiały przed autentycznemu wiadomościami! Rząd

rosyjski oficyalnie doniósł i zatwierdził, że na dniu 27go Listopada 1796go roku cesarz Paweł z synami Konstantym i Aleksandrem, odwiedzili niespodzianie Tadeusza Kościuszkę w więzieniu! Celem tych odwiedzin było doniesienie więźniowi

o jego całkowitem uwolnieniu i zarazem uwolnieniu wszystkich jego podkomendnych i towarzyszów więzienia; w tym samym czasie otrzymali pozwolenie powrotu do Ojczyzny rodacy, którzy byli wywiezieni na Sybir, a których liczono do 12,000cy.

Wiadomość ta jak iskra elektryczna w mgnieniu oka przebiegła przez całą Warszawę i od razu rozpromieniła miasto, jak to jaskrawe uderzenie słońca, które w dzień pochmurny z pod ciemnych obłoków zaświeci ! Dla szlachetnych serc łatwy był zwrot od zabaw do rozczuleń, od chwilowego zapomnienia się do egzaltownych demonstracyi! Młodzież uniwersytecka i poczciwy lud poczciwej Warszęgi był tem szczęściem upojony; biegali po mieście i wśród największem radości ze łzami w oczach rzucali się jedni drugim w objęcia! Kościoły zaczynały się od razu zapełniać, wszystkie warstwy społeczeństwa składały dziękczynne modły Stwórcy i Panu za to niespodziane błogosławieństwo, każde niemal serce oczekiwało męża, syna, brata lub przyjaciela. W tych warstwach, w których poczuwano się do największych przewinień, nastąpiła skrucha, żałowano za grzechy i z ogółem razem spodziewano się jakiejś szczęśliwej zmiany ! Natenczas wszystkie rozpusty ustały!... Jakaś solenna zapanowała chwila!... Jakieś oczekiwanie!... Cisza!... Mimowolnie wszystkie dusze i oczy podniosły się w górę! Można było uwierzyć, że w tej chwili geniusz Polski z rozpostartemi skrzydłami, grożąc synom Ojczyzny, przelatywał pomiędzy niebios obłokami! Wśród tej ciszy każden w swem sumnieniu słyszał te słowa: "Kościuszko wolny ! Kościuszko na nas patrzy!"

W mieście tymczasem trwało długie odurzenie; jedni drugich pytali o rozwiązanie tej zagadki, a nikt nie umiał jej znaleźć; to tylko było pewną, że z dyplomatycznego świata dochodziły wieści o tworzącym się. aliansie Rosyi z Francyą, robiono więc domysły, że cesarz Paweł będzie potrzebował Polaków, że dla tego uwolnił więźniów i dawnego wodza, bo niezadługo wytoczą armaty i niezadługo zaszeleszczą chorągiewki, a szarańczę niemiecką wygnawszy, nadzieje jakieś wolności pod dyplomatycznemi koncesyami zabłysną!... Wreszcie kołysano się nadzieją, że Warszawa ujrzy wkrótce przejeżdżającego Kościuszkę i że hasło nowych bojów wojenna trąbka po wszystkich ziemiach Polski rozgłosi!

W takich usposobieniach salony przyćmione na czas jakiś pousypiały w letargu. Jawnogrzśsznice z "pod blachy" wyrywały sobie włosy z rozpaczy, ukryły się we wstydliwem milczeniu, oczekując z niecierpliwością jakiejkolwiek zmiany, któraby im dała wskazówkę, co mają, robić: Czy rozpocząć na nowo zabawy, czy przywdziać czemprędzej płaszczyk narodowych nadzieji!

W takim oczekiwaniu schodził jeden dzień za drugim, a następujący był smutniejszym od poprzedniego; żadna wieść pocieszająca nie dochodziła, o żadnej zmianie losów nie było mowy; natomiast rzeczą było pewną i potwierdzoną, że Kościuszko udał się za granicę, a oddalenie jego było oddaleniem gwiazdy nadzieji, której blask zwolna się zacierał, aż wreszcie w dalekiej przestrzeni, choć ją wytężona źrenica ścigała, od razu zgasła, pozostawiając oczy łzami zalane!... I znowu cisza!... ale cisza gorsza od poprzedniej, bo bez nadzieji!... I znowu nadeszła nieszczęsna chwila, że dłonie rycerzy, które gotowe były do nowej zemsty, musiały znowu miecze swe złożyć.

Pierwsze chwile potem niespodzianem i wielkiem zdarzeniu, które przyniosło od razu tyle nadzieji, były ciche i ponure; ludzie poważni czuli w głębi duszy jakąś moralną żałobę ! Nadzieje zawiedzione, to bitwa przegrana! ale u młodych wszystko prędko mija, wszystko prędko się zaciera; ztąd tez za przykładem, który zaczynała dawać:" La Blacha, " świat ruchliwy zaczął się poruszać; tu i owdzie powtarzano poruszając ramionami: "Darmo, głową muru przebić nie można. " I za tem hasłem rozpoczęto żwawo wizyty, po wizytach podwieczorki, a że nie chciano jeszcze rozpoczynać bali, tańczono na podwieczorkach, które nazwano tańcujące kawy. I z tych to podwieczorków utworzyły się wieczorki, a z wieczorków wreszcie i baliki. — Już dla rozochocenia towarzystwa zaczęto urządzać pod Blachą teatra amatorskie na repertuarze stał ulubiony Cyrulik Sewilski, który grany był później z wielkiem powodzeniem. W tej operze występowała jako Cerlina pani Ludwikowa Tyszkiewicz, i choć ta róża nie była w pączku, jednakowoż znakomicie odegrała świeżość i naiwność uczuć, ukrytych w wiosennym pączku. Dalej sympatyczną rolę Figara odegrał równie znakomicie tak w późniejszem jako i politycznem życiu tak niesympatyczny jenerał Eautenstrauch. Któżby z nas wszystkich w r. 30stym był odgadł, że poważna ponura osobistość Prezesa Rady administracyjnej i Wojewody Sobolewskiego, za wpływem czarodziejki, Pani Vauban, umiała wtenczas rozśmieszyć całe towarzystwo warszawskie w roli Bazylego! — Rozkochanego Almawiwę z wielkim urokiem w postaci i w głosie grał sam pan Vauban, który w razach potrzebnych z rozkazu żony zjeżdżał do Warszawy ze swoim talentem dramatycznym i z oczami związanemi na to, co się po za sceną działo.

Do togo mniemanego pod Blachą dworu i jego pokrewieństwa należała sekretnie mniemana króla Stanisława Po

niatowskiego żona, pani z Szydłowskich Grabowska; mówiono, że podobno kiedyś gdzieś w jakiejś świątyni ksiądz Albertrandy pobłogosławił ten związek małżeński; z tego powodu pani Grabowska po abdykacyi króla pojechała za nim do Petersburga, tam bawiła aż do jego śmierci; powróciła w grubej żałobie, a zakończywszy żałobę, rzuciła się w cały wir światowych zabaw. Ta pani znaną była ze swoich powabów, ze światowego uroku; pełna dowcipu i zalotności była przez to bardzo wpływową. Z królem Stanisławem miała dwoje dzieci; córkę, słynną z piękności, później Sobolewską, i syna Stanisława, później człowieka światłego, ministra oświaty za wielkiego Księcia Konstantego.

Dom pani Grabowskiej szedł w parę z "Blachą. " Pani domu chciała i umiała urządzać zabawy, naśladując dawny przepych i smak Puław, gdzie rozum i piękność wszystkich ówczesnych gwiazd świeciły.

Domy zaś bawiące podówczas w Warszawie, jako to: księcia Eustachego Sanguszki, Ludwika Radziwiłła, Michała Lubomirskiego, Raczyńskich, Mniszhów, Mostkowskich i Chreptowiczów, nie były ściśle związane z rozhukaną zgrają; w tychże domach panowały osobista godność i powaga, były złączone węzłem przyjaźni z mężami znanego patryotyzmu, podobnymi do wojewody Tomasza Ostrowskiego i marszałka Małachowskiego. Ten ostatni był już osiadł w obszernym pałacu na Krakowskiem przedmieściu, pędził życie pełne powagi, nawet skryto polityczne; zbierało się u niego towarzystwo męzkie, złożone z uczonych i gorliwych Polaków; wiedziano pod tajemnicą, że marszałek był w ciągłych stosunkach z naszymi wychodźcami, że nieustannie przybywały do niego listy i gońce od Dąbrowskiego, Kniaziewicza, Kołłątaja i Niemcewicza. Pomiędzy tym jednakże skrytym prądem politycznym był drugi prąd w tym samym pałacu, po

chodzący z bystrego i młodego źródła, który nieraz porywał za sobą poważnego Marszałka; miał on bowiem ukochaną pasierbicę, Maryą Lubomirską, która później była żoną jenerała Wincentego Krasińskiego, a matką naszego nieśmiertelnego wieszcza, Zygmunta. Ojczym był zupełnie pod wpływem swej wychowanicy, która razem z guwernantką francuzką, panną Balet, rządziła i domem i panem domu.

Księżniczka Marya, nawet w najmłodszym wieku, nie miała tych wybitnych niewieścich powabów, które częstokroć są, że tak powiem, instrumentami tortur dla serc należących do płci nazwanej "silną", a któremi to instrumentami nazwana płeć "słaba" w danych razach tak umie" władać i dokuczać ! Księżniczka Marya, przy ciemnych oczach i zadartym nosku, miała swój powab w dowcipie, zręczności i naiwnej wesołości. Nie chcąc dawać wielkich bali, urządzała w ogrodzie, otaczającym pałac, podwieczorki; na tychże grono jej przyjaciółek i młodzież bywała poprzebierana za pastuszków i ogrodników, pomagając ogrodowiankom i pasterkom rozdawać owoce, kwiaty i mleczywa; słynne z piękności siostry Kickie, Sewerynówny Potockie, Zofia Czartoryska, późniejsza ordynatowa Zamojska, pani Nakwaska, księżna Anna Sapieżyna tworzyły jakby wieniec świeżych i znakomitej piękności kwiatów, kiedy przesuwające się obok nich postacie: Alfred i Artur Potocki, Radziwiłły, Antoni, Michał, Kiccy i Tyszkiewicze, nie traciły wcale na uroku w obec pięknych towarzyszek.

Ostatnie wymienione panie, Nakwaska i księżna Sapieżyna, były najściślejszemi przyjaciółkami księżniczki Maryi; ciekawa po nich pozostała korespondencya. Przyjaźń do księżnej Sapieżyny była prawdziwą platoniczną miłością, a w jednym z swych listów księżniczka Marya tak się wyraża: "I we śnie i na jawie i w salonie i w kościele i w buduarze

przy toalecie i w łóżku, przy marzeniu, myślę o Tobie, kochana. " W innym liście mówi z największą naiwnością o sobie: "Czy możesz sobie wystawić, moja droga, Twoję niepozorną i drobną przyjaciółkę przy prezentacyi pięknej królowej pruskiej Ludwiki "en manteau de Cour"; wierz mi, że jeszcze tak źle nie wyglądałam. " Najmilszy jest ustęp w jednym z listów, w którym z powodu uwolnienia Kościuszki w Listopadzie 1796go roku, odzywa się w całej pełni entuzyazm serca polskiego: "Nigdy Ci nie donoszę nowin politycznych, nie uważam tego za stosowne dla kobiet; ale uwolnienie naszych więźniów jest wypadkiem zbyt ważnym i zbyt wielce Cię obchodzącym, ażeby o nim zamilczeć. Mówiąo tym jak o rzeczy pewnej. Ach! gdybyśmy mogli ujrzeć jeszcze Kościuszkę! zdaje mi się, że choć nie jest zwycięzcąi nie przewodzi już wojskiem naszem, nie trzyma w ręką losów Polski, to jednakże zbliżalibyśmy się do niego jak do bóztwa!"

Z taką samą przyjemnością, z jaką opisywałam pożycie kasztelanowej Połanieckiej, opisuję dzisiaj szczegóły czasów tak oddalonych od nas; zdaje mi się bowiem, że wśród nich sama żyć musiałam, bo z tej samej koteryi, do której należały powyżej wymienione młode i hoże przyjaciółki, znałam kilka z nich już w podeszłym wieku, mianowicie Teresę Kicką i księżną Annę Sapieżyną, która zawsze była miłą i pełną uroku, tak w rozmowie jako i układzie, choć już była pochyloną i śronem wielu zim pokrytą.

Prócz tego słyszałam tyle zajmujących szczegółów i widziałam tyle ciekawych listów u mojej własnej ciotki Rozalii Engeström; ztąd też z łatwością przypominam sobie bardzo żywo niejeden obraz z tych zajmujących i ciekawych czasów. Ciotka moja przez lat kilka żyła w przyjaznych stosunkach z całym bawiącym się światem Warszawy; była ona stryjeczną siostrą mego dziada, ojca mojej matki, podczaszego Chłapowskiego na Śmigłu. Często zapewne będę jeszcze wspominać o nim w moich Pamiętnikach; znany był to obywatel ze swoich rzadkich cnót i wielkiej zacności charakteru. Na czteroletnim Sejmie jako poseł z Księztwa Poznańskiego odznaczał się gorącym patryotyzmem, starannem wychowaniem i bardzo piękną postawą. Ciotka nie mając już rodziców przebywała za młodych lat wszystkie zimy w Warszawie, w świetnym i pokrewnionym domu marszałka Górowskiego, a że była bystrą, posażną i uroczą, liczne zdobywała zwycięzkie laury na polach walk niewieścich, aż wreszcie poznała ówczesnego ambasadora szwedzkiego, hr. Engeström, który był wtenczas jeszcze młodym, a w późniejszym wieku został dyplomatą sławą okrytym i długoletnim kanclerzem swego państwa. Z tej zamorskiej znajomości zwolna powstała gorąca miłość, a z miłości utworzył się, jak wiemy, dozgonny węzeł małżeński! Koleżanki karnawałowe były powiernicami tych innoplemiennych uczuć, których wewnętrzna walka długo trwała, a które, jak sama ciotka opowiadała, rozkochana para wyrażała sobie więcej spojrzeniem pałającem miłością i przyśpieszonem tętnem serca, niż słowy, gdyż ciotka nie rozumiała ani słowa po niemiecku, a młody dyplomata, co tylko przybyły ze Sztokholmu, mówił poniekąd ze szwedzka po francuzku. Widocznie uczucia miłości nie potrzebują potoków wymowy, aby się w jeden zlać płomień. Niezadługo więc w krótkich wyrażeniach zamienione były przyrzeczenia dozgonnej stałości; po nich nastąpiły solenne zaręczyny przy świetnym festynie, gdzie niemal cała Warszawa była reprezentowaną i gdzie się związał nowy węzeł pomiędzy Szwecyją a Polską! Nie pamiętam w tej chwili, gdzie i kiedy odbył się obrządek ślubny; pamiętam tylko, jeżeli się nie mylę, że krótko po ślubie hr. Engeström został ambasadorem w Pa

ryżu podczas gorących chwil rozpoczynającej się republiki francuzkiej. Opowiadała ciotka, że przez czas długi nie mogła się pokazywać na ulicy w karecie. Kilka razy była zatrzymaną przez brutalny lud, który w największe błoto wyciągnął ją z powozu w białych atłasowych trzewikach i strojnem ubraniu, tak że w końcu musiała chodzić pieszo, z głową związaną, chustką taką jaką podówczas nosiły wszy. stkie przekupki. Widocznie musiało to być krótko po strasznej chwili, kiedy monarchia zwalczoną została przez republikę i kiedy lud dla całkowitego oswobodzenia zgruchotał tron Francyi, zanurzając w bratniej krwi jej berło i koronę! Jednakże królobójczy czyn, dokonany na Ludwiku XVItym, nie na długo uwolnił Francyją z monarchicznych rządów. Napoleon Iszy biorąc rozhukany lud w żelazne swe ręce, arbitralnie przywdział na głowę koronę wszechwładnego cesarza! Potem swojemi walkami odurzał i oszałomiał cały kraj, rozlewał potoki złota i krwi dla ustalenia swej nieśmiertelnej sławy! Francyja olśniona stawiała cesarzowi spiżowe posągi, nie przeczuwając, że on nie tylko nie ustali bytu ojczyzny, ale ją po dziś dzień wprowadzi na drogę nieustającego chaosu i nieładu!...

Nie wiem z wyniku jakich okoliczności, ale wiem, że za rządów Napoleona Igo ciotka dostała się z mężem na ambasadę szwedzką w Berlinie. Tam przez lat kilka reprezentanci króla Bernadotta trzymali świetny i szeroko otwarty dom, gdzie prócz świata dyplomatycznego cały bywał u nich dwór pruski. Z tego powodu ciotka zapoznała się i zaprzyjaźniła z księżną Ludwiką pruską i w skutek tej przyjaźni została powiernicą skrytej, głębokiej i zawikłanej miłości księcia Antoniego Radziwiłła z powyżej wymienioną księżniczką. Wspominając często te czasy, ciotka lubiła się szczycić ze stałej i wybitnej sympatyi, jaką umiała wzniecić w pięknej

ówczesnej księżnej Ludwice; codziennie bowiem musiała u niej spędzać ranki na czytaniu i poufnej rozmowie.

Podczas tej zażyłości z pałacem królewskim zatwierdzone zostało pozwolenie związku księżniczki Ludwiki pruskiej z księciem Antonim Radziwiłłem, ztąd też zapewne pozostała dozgonna przyjaźń mojej ciotki z tą dostojną parą. Niedługo potem z wielkim żalem ciotka opuszczała Berlin, gdzie tyle miała znajomych i przyjaciół. Jeżeli mnie pamięć nie myli, zdaje mi się że wtenczas hr. Engeström był wezwanym przez króla Bernadotta na kanclerza szwedzkiego i przez długi czas, jak mówiono, rządził krajem i królem. — Ten monarcha żył rozłączony z żoną, która nie chciała nigdy opuścić Francyji. Kanclerz dla łatwiejszej komunikacyji z królem zamieszkał w jego pałacu. Wtenczas z braku pani w domu, a raczej pani w pałacu, moja ciotka na oficyjalnych obiadach, balach i recepcyjach musiała zawsze zastępować nieobecną królową, co niezmiernie ułatwiało królowi przyjmowanie tak zagranicznych jako i krajowych gości.

W późniejszym wieku znużone światowem życiem to zacne i poważne małżeństwo opuściło dwór Sztokholmu, zarazem i karyjerę dyplomatyczną, aby osiąść w obszernym pałacu należącym do dóbr Jankowice, które są położone niedaleko Poznania. Wtenczas Jankowice stały się małym dworem z etykietą i elegancyją zagraniczną,. Pamiętam tam kilku poważnych wysokich Szwedów, w pudrowanych głowach, w długich, czarnych, jedwabnych pończochach i w trzewikach z ogromnemi srebrnemi klamrami, usługujących do stołu, a później stojących przy drzwiach salonu na każde zawołanie. Ciotka była zawsze otoczoną kuzynkami, siostrzenicami i wychowanicami, które zupełnie wyobrażały des dames d'honneurs. (Te jednakowoż zagraniczne zwyczaje prędko zmieniły się po śmierci kanclerza; znikła etykieta i wrócił element czysto polski). W tym przeciągu czasu zjeżdżał się do Jankowic, jak to mówią, wielki świat, bo z powodu obszernych stosunków, licznych znajomości z dworami i ambasadorami, mnóstwo przyjeżdżało osób z Berlina dla odwiedzania w podeszłym wieku uczonego i zasłużonego dyplomaty. Dawna zaś zażyłość i przyjaźń ciotki z księżną Ludwiką pruską, sprowadzała często całą rodzinę książęcą do Jankowic, zwłaszcza że ks. Antoni był w tych czasach namiestnikiem Księstwa Poznańskiego. Pamiętam w pierwszych dniach mojej wiosny liczne zjazdy na dzień świętego Antoniego, 13go Czerwca, i na dzień świętego Ludwika, 25go Sierpnia. W dni te zjeżdżali się prócz rodziny, arcybiskup Wolicki, ks. Anton Sułkowski, hr. Edward Raczyński, Tytus Działyński, starosta Chłapowski, Mielżyński i wielu innych obywateli i gości, których huczna muzyka wojskowa, reprezentacyje żywych obrazów ze stósownemi alegoryjami dla polskiego namiestnika, przy oświeconym pałacu i parku, do późnej zatrzymywały nocy. — Dla nas dorastających panienek była to szkoła dobrego smaku i dystyngowanego układu, a zarazem kształcenia się umysłowego w pośród rozmowy ludzi bystrych i inteligentnych. Bawiąc nie raz, jak już wyżej mówiłam, przez dłuższy czas u mojej ciotki, nie mogłam się dosyć nasłuchać zajmującego jej opowiadania o tych ciekawych warszawskich czasach, gdzie naocznym była świadkiem. Z tych to opowiadań dzisiaj czerpię i powtarzam niektóre szczegóły. Zacna ta wujostwa para, przeżywszy pół wieku na wielkim świecie, była przez krewnych, znajomych, kmiotków i ubogich przez lat wiele po śmierci opłakiwaną, a dziś leży na polskiej ziemi w skromnym kościółku parafiji Ceradza. — Kanclerz Engeström pozostawił po sobie drogocenny Pamiętnik, który, jeźli się nie mylę, wydał jego wnuk, hr. Wawrzyniec Engeström, dziś osiadły obywatel w Poznaniu, ogólnie cenio

ny i szanowany z powodu uskarbionych nauk i gorących uczuć narodowych.

Po tym ustępie, co pióro moje wylało z odświeżonej pamięci i gdzie pobieżnie wspomniałam o kochanej mojej ciotce, której złote serce i wyższy nastrój duszy kształciły moje niedoświadczone uczucia, powracam do owej nierozdzielnej pary przyjaciółek księżniczki Maryji Lubomirskiej, t. j. ks. Anny Sapieżyny, zostawionej w Warszawie wśród młodocianego wdzięku, a z których jednę tak dobrze znałam już na samym schyłku życia; wtenczas patrząc na nię, trudno sobie mogłam wystawić, że przez to samo serce przechodziło kiedyś tyle wiosennych uczuć, tyle radości i tyle wyobraźni upojeń, które tak wymownie w swych listach wyrażała!...

Księżna Anna Sapieżyna za czasów ks. Konstantego żyła w Warszawie w najściślejszej przyjaźni z moją matką. Pamiętam, jak w szesnastym roku przechodziłam bardzo niebezpieczną chorobę, w której doznałam dowodów nad wyraz czułego serca księżnej Anny; widziałam ją przy mojem łóżku we dnie i w nocy pielęgnującą córkę, pocieszającą strapioną matkę; sama zwołała konsylium znakomitych warszawskich lekarzy i przyczyniała się do wszystkich środków ratowania mnie od śmierci.

Po latach dwudziestu kilku widziałam księżną Annę babką dorosłych wnuków, wygnaną na obczyźnie, zamieszkałą razem z córką księżną Adamową Czartoryską w Paryżu, w opiekuńczym i gościnnym dla Polaków hotelu Lambert. Kto tylko znał księżną Sapieżynę, mógł tylko szanować i cenić ten wzór cnót i uprzejmości. Nie opuszczała jej nigdy ta swoboda, która otacza sumnienia, co sobie nic nie mają do wyrzucenia. Jakkolwiek dziś było smutnej, gorzej i mniej możnie, ale to wszystko pochodziło ze źródła poświęceń i wypełnionych najświętszych obowiązków, i dla tego nie złamało

jej na duchu, dodawając owszem jeszcze ceny tym co tyle w ofierze położyli na ołtarz Ojczyzny! Księżna Sapieżyna, choć pochylona wiekiem, była niewypowiedzianie uprzejmą dla wszystkich, poważną ze starszemi, młodą, z młodemi, bo zapamiętała ona te czasy, gdzie każdy lubił powiedzieć coś miłego temu z którym rozmawiał; ztąd też była zawsze otoczoną nawet młodym światem, który lubiła żartobliwie prześladować. — Pamiętam, jak na jednym balu w hotelu Lambert po ukończonym tańcu z pięknym dyplomatą Linowskim, który umyślnie z Londynu na ten bal przybył, Księżna zaczepiła mnie, mówiąc: "A pamiętasz, moje piękne dziecko, żeś mnie życie winna, że ja cię od śmierci wyratowałam w Warszawie ? Teraz na mojem sumnieniu ciężeć będzie zbawienie twojej duszy. "

Na to, gdym ją czule w małą i drobną rączkę pocałowała, pogłaskała mnie po twarzy i dodała, grożąc, z uprzejmym uśmiechem: "Ale teraz strzeż się, bo ci losy niebezpieczny dały paszport na tę ziemską wędrówkę. "Pocz em odwróciwszy się do stojącego obok Linowskiego, mówi mu: "Przyznasz Asan, że warto było przyjechać na ten bal z za morza." A nie czekając odpowiedzi, mówi dalej: "A któraż się Asiendzi z naszych pięknych dam najbardziej podoba?" Na odpowiedź Linowskiego, że wszystkie porówno znajduje urocze, Księżna poruszając głową, z dowcipnym uśmiechom na twarzy rzekła: "Zła, bardzo zła odpowiedź, a nawet kompromitująca, bo wtenczas oczywiście widać, że jest jedna, której nie chcesz wymienić, ale ja nie chcę Asiendzi konfidencyi, bo i tak już odgadłam. " Uśmieliśmy się szczerze z tej uprzejmej i wesołej rozmowy, a pocałowawszy rękę Księżnej, rzucili się na nowo w posuwisty wir szalonej galopady.

Ta nieustająca staropolska uprzejmość w naszym, że tak powiem, hotelu Lambert, te patryarchalne narodowe zwyczaje, te drzwi porówno szeroko otwarte dla wszystkich, te liczne Wilije i Święcone, to była Polska na obcej ziemi! Tam się ważyły wszystkie losy, wszystkie sprawy, wszystkie potrzeby i dole olbrzymiej pielgrzymki naszych wychodźców; tam wspomagano, wychowywano i pocieszano balsamem przyszłych nadziei, które nigdy w tym ognisku nie gasły; my nawet z przygniecionej Ojczyzny dążyliśmy do tego głównego ołtarza, który gorzał nieustającym płomieniem i niezmordowaną pracą, której celem było zawsze oswobodzenie Ojczyzny; tam nikt nie upadał na duchu, i każdy, który przestąpił te progi, nabrał ochoty do dalszej pracy i ożywił się tą nadzieją, którą Franciszek Morawski w kilku wierszach tak rzewnie wyśpiewał:

Spartański szkielet przebił lat tysiące,

Zbudził się, powstał, odział blaskiem chwały;

A prochy Polski, jeszcze tak gorące,

Jużżeby odżyć nie miały?

Będą je, będą, wszystkie syny dzielne

Ogniem serc swoich rozgrzewać;

Błysną z popiołów iskry nieśmiertelne,

Pozwól się, pozwól, spodziewać!

Są to uczucia, które opuszczając hotel Lambert, przywoziłam do zwątpiałego nieraz kraju. Duch nieprzyjaciół przygniata i dusi oddech nawet w wolnych polskich piersiach, ale przyjazne i wolne Francyi powietrze rozszerzało płomień przyszłych nadziei! Cześć i pamięć tej rodzinie, która ten święty ogień, jak polskie kapłany, umiała zachować wśród obcych na ołtarzu Ojczyzny!

Ale gdzież mnie tą razą własne wspomnienia zapędziły!... Bawiąc się w Paryżu i rozmawiając z księżną Sapieżyną w roku 1850tym, opuściłam Warszawę w 1796tym roku, kiedy młode księżniczki ze swojemi rówieśniczkami nie przeczuwały, jak wiele smutków, cierpień i boleści czekało jeszcze tę podówczas rozbawioną stolicę.

Powrót nasz do Warszawy nowe zastanie wrażenia, nowy zwrot do poważnych myśli i poważnych uczuć, które powtórnie wstrzymają rozpoczęte zabawy karnawału 1797go roku.

Aby uprzytomnić czytelnikom wybitne zdarzenia ostatnich czasów warszawskich, przypomnę, że pośród szalonych upojeń zabawy, jak niespodziany kartacz, który raptem wpadnie i wszystkich odurza swoim łoskotem, tak wieść wypuszczenia Kościuszki z więzienia w 96 roku sprawiła wśród bawiących ogólną konsternacyą, paraliżując na chwilę rozpoczęte zabawy we wszystkich pałacach naszego stołecznego miasta.

Wiemy, że wrażenia tej ówczesnej katastrofy, która nie przyniosła żadnych szczęśliwych skutków dla Ojczyzny przeminęły bardzo prędko, i że wkrótce znowu wszystkie wielkie koła owej fabryki hulanek weszły napowrót w swoje dawne karby, rozpoczynając hałaśliwy bieg różiorodnemi rozrywkami, w których, jak wiemy "Blacha", największą grała rolę!

Ale wiemy także, że wtenczas kiedy jedni część ziomków oddaną była rozhulanej mamonie światowej, druga część synów Ojczyzny: jakże jej nie nazwać najlepszą, i najszlachetniejszą częścią, kiedy te nieszczęśliwe dzieci jednej rodziny, wyrzucone nieprzyjazną ręką z własnego kraju, dziś jak mrowie rozproszone po obczyźnie, biedne zacne sieroty z naj

większym zapałem i mozołem zbierają po całym świecie wszystkie drobne ździebełka nadzieji i możności, aby usypać olbrzymią groblą, po którejby mogli wśród trudów i krwawych bojów powrócić dla ratowania pognębionej Ojczyzny!

Dla tego możemy tylko z zakrwawionem sercem patrzeć dalej na te Łazienki i tę Jabłonne, które bawią piękną królową pruską Ludwikę i Ludwika XVIII z całym francuzkim dworem właśnie wtenczas, kiedy jenerał Kniaziewicz nad Renem usiłuje z największą pracą tulić koło siebie zgłodniałych i nieodzianych żołnierzy tak dzielnego wojska, a dzieci tak szlachetnego narodu ! Kiedy Ogiński z innej strony zwołuje z Włoch, Austryji i Mołdawiji drugich męczenników i tułaczy, i pod opieką Porty tworzy posiłkowe oddziały dla późniejszych Legiji polskich; kiedy wreszcie Dąbrowski, przybywszy już do Paryża, z największą gorliwością i największemi zaporami stara się u rządu francuzkiego o jego opiekę i pozwolenie zwołania pod jednę chorągiew rozproszonych po całej Europie tułaczy, żeby z nich utworzyć Legion polski, wyobrażający siłę zbrojną jeszcze całkiem nieupadłego narodu! — My widząc to wszystko, przejęci czcią na to co się dzieje zdala, musimy tutaj patrzeć na rozuzdaną Warszawę, która choruje na moralną chorobę lekkomyślności i rozpusty! Ale wtenczas właśnie widzimy, jak od czasu do czasu tej właśnie Warszawie palec Boży wskazuje z niebios na skrwawiony miecz, który pozostał po narodowych męczennikach.

Zanim rozpocznę rozdział osobny, poświęcony zabiegom naszych zagranicznych wodzów, pod tytułem " Legiony polskie", a który to rozdział opartym będzie na autentycznych pismach i listach, dziś dla zaokrąglenia i zakończenia obrazów najwybitniejszych chwil z czasów zaborów pruskich mu

szę antycypować fakta historyczne, które później czytelnikom na właściwszem miejscu jeszcze raz obszerniej wyłożyć będę zobowiązaną.

Jak powiedziałam już wyżej, wśród bawiącej się Warszawy byli mężowie pełni zacności, którzy jakkolwiek pozostali w kraju, utrzymywali nieustannie stosunki ze zagranicą i z przewódzcami czynu, czyli narodowego ruchu. Do tych zacnych obywateli zaliczyć można Marszałka Małachowskiego, Wojewodę Ostrowskiego, księcia Eustachego Sapiehę, Sołtyka i wielu innych im podobnych. W tem powyżej opisanem położeniu rzeczy, przy skrytem i gorącem współczuciu, przy gorączkowem oczekiwaniu zdarzeń zagranicznych jednych, a obojętności i całkowitej ignorancyi drugich, pewnego jednego ranka miesiąca Stycznia 97 roku, między którąś reprezentacyą Cyrulika Sewilskiego a następującym balem maskowym, od razu jak niespodziana zwołująca do zmartwychwstania trąba Archanioła, tak raptem i głośno odezwała się przerażająca wojenna trąbka, jakby sygnał na powstanie wszystkich dzieci Warszawy! To echo przebiegło pół Europy i doszło do Polski z nad Sekwany, donosząc radosną wieść zatwierdzonych "Polskich Legionów!" Ta wojenna harmonia wyśpiewała na całą Polskę czarujące słowa: "Polska jeszcze nie zginęła, bo my tu żyjemy I" A te słowa odurzyły i upoiły wszystkie wyobrażenia i wszystkie czysto polskie serca !... Wtenczas powstał, jakby huragan, który zwykle z początku zrywa drobne listeczki, później dachy chat i pałaców, aż wreszcie stare drzewa z głębokim wyrywa korzeniem; tak i w Warszawie, wszystkie warstwy miasta, zacząwszy od skromnych sklepowych pomieszkań i poddaszy, aż do dumnych pałacy, trąbka "Legionów", poruszając serca, wyprowadziła na ulicę, nie bacząc z razu, że pełno na nich Niem

ców, że koszary nabite wojskiem, że wreszcie jeszcze ciężkie jarzmo cięży na polskich barkach!

Wielu nam starców opowiadało z namaszczonym zapałem o tych natchnionych chwilach; wszystko co było szlachetne pomiędzy młodzieżą, mianowicie z Uniwersytetu i z dawnej wojskowej służby, wszystko biegło z włosem zarzuconym na tył, z piersią pełną nadzieji i dumy szukać sposobu, żeby się wyrwać z niemieckich szpon i tam dążyć, gdzie z bronią w ręku i w narodowym mundurze razem z przyjaznym narodem nasi bić będą wspólnego nieprzyjaciela.

Tym zwiastunem i tą porywającą trąbką były wzniosłe, pełne gorącego zapału i miłości Ojczyzny, przysłane proklamacye Dąbrowskiego i Kniaziewicza; do nich dołączoną była odezwa Rzeczypospolitej Cisalpińskiej, której wyjątki razem z proklamacyą Jenerała Dąbrowskiego podaję.

ODEZWA DO POLAKÓW.

DĄBROWSKI JENERAŁ-PORUCZNIK POLSKI UPOWAŻNIONY DO FORMOWANIA LEGIONÓW POLSKICH WE WŁOSZECH

DO SWYCH WSPÓŁRODAKÓW.

Wierny Ojczyźnie aż do ostatniej chwili, walczyłem za jej wolność pod nieśmiertelnym Kościuszką. Upadła ona wprawdzie, lecz zostaje nam pocieszająca pamięć, żeśmy wylewali krew' naszę za kraj naszych przodków i żeśmy widzieli nasze sztandary, tryumfujące pod Dubienką, Racławicami, Warszawą i Wilnem.

Polacy! nadzieja nas jednoczy. Francya tryumfuje; walczy ona za sprawę narodów. Starajmyż się osłabiać jej

nieprzyjaciół; zapewnia ona nam schronienie; oczekujmy lepszych przeznaczeń dla naszego kraju; stawajmy pod jej chorągwiami, są one chorągwiami honoru i zwycięztw.

Legiony polskie formują się we Włoszech, na tej ziemi niegdyś świątyni wolności. Już oficerowie i żołnierze, towarzysze prac waszych i waszej waleczności, są ze mną; już organizują się bataliony. Przychodźcie, towarzysze moi ! rzućcie broń, którą was nosić zmuszono. Walczmy za wspólną sprawę narodów, za sprawę wolności pod walecznym Buonapartem, zwycięzcą Włoch. Trofea Rzeczypospolitej francuzkiej są naszą jedyną nadzieją, przez nię tylko i jej sprzymierzonych odzyskamy te drogie ogniska nasze, które opuściliśmy ze łzami.

W kwaterze głównej w Medyolanie, dnia 1go Pluviose,

roku Vgo Rzeczypospolitej francuzkiej.

Polski Jenerał-porucznik

( podpisano ) Jan Dąbrowski.

ODEZWA ADMINISTRACYI JENERALNEJ LOMBARDZKIEJ DO POLAKÓW

( PRZEKŁAD Z WŁOSKIEGO )

W IMIENIU LUDU.

ADMINISTRACYA JENERALNA ŁOMBARDYI

DO WSZYSTKICH POLAKÓW, OPUSZCZAJĄCYCH LUB CHCĄCYCH OPUŚCIĆ OJCZYSTĄ ZIEMIĘ Z PRZYWIĄZANIA DO WOLNOŚCI.

Szlachetni Polacy!

Wasze cnoty wznieciły zachwycenie i podziw całego świata: a o ile jest znana niegodziwość waszych ciemięzców,

o tyle wspominana ze czcią wasza stałość i odwaga, z jaką walczyliście, sami tylko, ze sprzymierzonymi tyranami. Przelewano w owym czasie wiele krwi w całej Europie za świętą sprawę wolności. Było zamiarem wszystkich królów poddać pod jarzmo despotyzmu wszystkie narody; było więc wspólnem zadaniem wszystkich ludów, znających własne prawa, gwałt gwałtem odpierać.

Wasze nieustraszone zastępy pierwsze się zasłużyły całej ludzkości poświęceniem mienia i samego nawet życia, które mało ceniono, aby tylko odeprzeć obrzydłych gwałcicieli wszelkiego prawa: i jeżeli przez zbieg nieprzyjaznych okoliczności, przez nieszczęśliwe położenie kraju, przez to nareszcie, że siły nieprzyjaciół bez porównana były liczniejsze, byliście zmuszeni ustępować stopę za stopą waszej ziemi okrytej trupami bohaterów waszych; nie zostaliście jednakże pokonani, kochani Polacy, dopóki żyjecie. Bratnie więc dłonie wyciąga do was lud Lombardyi i wzywa was do współudziału w walce o wolność. Zwycięzką Francya, dopomagająca do wyswobodzenia się wszystkim tym co usiłują zerwać i zdeptać więzy właściwe tylko niewolnikom, wskazuje w tych tu okolicach, również jak gdzieindziej, przez nieustające tryumfy, jak ustalać z bronią w ręku na podstawach niezachwianych jedyne panowanie — panowanie ludu. Pośpieszajcie, drodzy Polacy! pomiędzy nas, my was przyjmiemy jako braci, będziecie zawsze mieli z nami wspólną Ojczyznę tak długo, dopokąd czas, może niezbyt odległy, nie sprowadzi wam pory szczęśliwszej, w której ujrzycie z radością wasze rodziny i odbudujecie jako zwycięzcy waszę Ojczyznę. Tymczasem walcząc z nami, zawsze walczyć będziecie przeciw tyranom. Tak, waleczni Polacy! bijmy a pokonamy ich i imię ich nawet zaginie. Będziecie tym sposobem uznani przez ów

naród okryty sławą, który pokonawszy i zniszczywszy straszliwą koalicyą tyranów, jest dla nas przewodnikiem i podporą, pouczając nas z godnością na ziemi naszej i gdziekolwiek bądź jako naród, który na zawsze potrafi nazywać się wolnym i niezwyciężonym.

W skutek przeto tych zasad głęboko wpojonych w serca ludu lombardzkiego, administracya jeneralna Lombardyi, upoważniona przez naczelnie dowodzącego armią włoską jenerała Buonapartego stosowne poczyniła układy z jenerałem Dąbrowskim Polakiem, mającym odpowiednie upoważnienie. Te więc układy mieć mają znaczenie aktu uroczystego; i wszystko co zostanie uchwalonem pomiędzy administracya jeneralna Lombardyi, w imieniu ludu lombardzkiego z jednej, a pomienionym jenerałem w imieniu patryotów jego narodu z drugiej strony, takie samo ma mieć znaczenie.

( podpisani ) : Porcelli, prezydent.

Visconti, reprezentant.

Odezwy te, które rozbudziły do najwyższego stopnia wszystkie uśpione nadzieje, przysłane były w roku 1797mym w Styczniu przez jen. Dąbrowskiego w licznych egzemplarzach, a skrycie powierzone poważnym i czcigodnym posłom czteroletniego Sejmu: Kochanowskiemu, Wojczjńskiemu i Narbuttowi dla wręczenia ich marszałkowi Małachowskiemu, Ignacemu Potockiemu i księciu Czartoryskiemu, jenerałowi Ziem Podolskich. Jeden z powyżej wymienionych posłów był sejmowym kolegą i przyjacielem mego dziada, podczaszego Chłapowskiego, z tego powodu w ciągłej z nim korespondencyi; pamiętam, jak mówiąc o tych czasach mój dziad opowiadał

mi z największym zapałem radość i upojenie, które te odezwy wznieciły w Warszawie; dla tego wspomnę o niektórych szczegółach, bo żywo stoją mi jeszcze w pamięci.

Ktokolwiek ma w sobie najmniejszą żyłkę polską, nie podobna, żeby nie zrozumiał, co się działo w tych sercach, co na ten czas zdawały się przysypane popiołem zwątpienia, a w których skryta iskra nadzieji od razu rozbudzoną i rozpaloną została niespodzianem hasłem brzmiącem temi słowy: , Do broni! Do broni bracia; pod ten sztandar, który chce ratować Ojczyznę!"

Trudno sobie wystawić tę raptowną zmianę, która podówczas powstała w Warszawie. Postrach i obawy kompromitacyji w obec nieprzyjaciół od razu ustały; wszystkie demonstracyje i nadzieje wypłynęły na powierzchnią z największą śmiałością i odwagą. Prusacy z razu uważali ten entuzyjazm za chwilową zabawkę; w końcu sami tracili głowę, a widząc, że ten pożar rozszerzał się coraz dalej i coraz stawał się groźniejszym, władze już zamyślały rozporządzić aresztowania; ale trudno było całe miasto aresztować!

Młody element, przesadny zawsze w takich chwilach, tą razą także wylewał wszystkie objawy tak dawno przytłumionych uczuć. Od razu okazały się niezliczone drukowane plakaty na narożnikach ulic i pałacach, a mianowicie: "Blacha" była jak mozajką oblepiona wierszami, karykaturami i odezwami; niedorostki zaś biegały po ulicach, rozrzucając paszkwile i dowcipy, rozrzucając je to skrycie, to jawnie po bruku, albo zakładając je na wszystkich klamkach drzwi wchodowych od kamienic i pałaców. Książę Józef Poniatowski, podówczas tak niepopularny, był głównym celem gorzkich przycinków i wyrzutów. Pani Vauband zaś była powodem najnieżyczliwszych dowcipów i rycin, w których po wie

kszej części figurował znany nam Ciołek z herbu Poniatowskich; do dziś dnia przebrzmiały z ust do ust niektóre aluzyje i alegoryje, co druk zamilczeć musiał.

Z powodu tego prądu okryły się na nowo welonem skruchy i wstydu salony, w których gorzał ołtarz nie miłości Ojczyzny, ale miłości dla zabaw i rozpusty; dla tego też karnawał spoważniał, przycichł, bo oczywiście marsz wojenny przytłumił balową orkiestrę. O wiele więcej wziął górę ruch ten marsowy niż za Kościuszkowskiej niespodzianki.

Natomiast ożywiły się domy, które w niemej boleści poważne życie pędziły. I tak w rodzinach Starościny Krakowskiej Wielopolskiej, Księżnej Jenerałowej ziem podolskich Czartoryskiej, Sanguszków,Kasztelanowej Połanieckiej, Jenerałowej Gedrojć, Wielhorskiej i Sołtyków rozpoczęły się gorliwie prace i nowe poświęcenia w zabiegach wysełania młodzieży za granicę, opatrując ją, w paszporta, pieniądze i wszystkie potrzebne zasoby. Poważniejsi zaś byli wysełani z pieniędzmi składkowemi i wszelkiemi potrzebami dla rannych. Słowem, cel był tak szlachetny, że wszystkie oblicza zdawały się być oświecone blaskiem natchnienia zesłanym z niebios! Zdawało się, że wszystkie źrenice zwrócone w tę stronę, gdzie olbrzymi tonie okręt, i że nadludzkich sił trzeba, aby ratować tę załogę, która zawiera i wiezie bohaterów rycerzy dla obrony kraju!

Opisują istotnie ówczesne pamiętniki i opowiadali naoczni świadkowie, starsi młodszym, o tym niesłychanym narodowym ruchu i zapale, o tej emigracyji, co się ze wszystkich stron Polski odbywała. Podobną była ona do promieni, które schodzą się do jednego słońca. Z Podola, z Litwy, Wielkopolski i Mazowsza snuły się szeregi rodaków pod ten sztandar, który zwoływał synów Ojczyzny, żeby skupieni go

towymi byli do wkroczenia ze zbrojną siłą" aby oswobodzić własną ziemię, na której nieprzyjaciel tak srodze się rozpościerał.

Ciekawy opis tego zapału wyczytałam w pamiętnikach pani Jenerałowej Fischer, z domu Radolińskićj, zaślubionej poprzednio staroście Kwileckiemu. Była to pani niezwykłej energiji, bystrości i świetnego rozumu. Pamiętniki jej nie były nigdy wydane; zajmują one trzy grube poszyty i opisują życie poufne i prywatne Autorki, splecione z faktami historycznemi, od Konfederacyji Barskiej aż do r. 1814go. Cenny dla rodziny ten manuskrypt posiada Biblioteka Ordynacyji Wróblewskiej, dzisiaj należącej do hrabiego Zbigniewa Węsiersko-Kwileckiego.

W tych pamiętnikach mowa jest, jaki zapał wznieciły w Wielkopolsce wzniosłe proklamacyje Dąbrowskiego i Kniaziewicza. W krótkim czasie setki poddanych przekradały się się za granicę, niemal w każdym pałacu budzono się rano, znajdując tylko połowę służby na zawołanie. Tak samo w gospodarczych zatrudnieniach brakowało potrzebnych rąk do pracy. Dużo podobnych przypadków mogłabym jeszcze przytoczyć, ale wolę skrócić opis o Wielkopolsce, aby powrócić i zakończyć zdarzenia Warszawskie; przed zakończeniem jednakże muszę jeszcze przytoczyć jeden historyczny i zajmujący szczegół.

Wśród powyżej wymienionego ruchu, gdzie wszystkie wynajdywano sposoby, aby zbierać fundusze dla poparcia Legionów, pewnego dnia z zadziwieniem dowiedziała się cała Warszawa, że liczni goście, nawet królowe dawnych zabaw, zostały zaproszone do jednej z rodzin znanej ze swojego patryotyzmu. Niemałe było zadziwienie z tego względu jadących na to zgromadzenie w czasie takiego narodowego prą

du i usposobienia, ale cel zagadki wkrótce objawił się na samym wstępie do salonów. Trzeba wiedzić, że za świetnych czasów i wielkich zwycięztw Kościuszki, dla popierania powstania, zbierano na ten cel liczne składki, a bojąc się nadużycia tego prądu, wódz Naczelny kazał w którejś fabryce zrobić kilka tuzinów białych, długich, skórkowych, damskich rękawiczek. Na wierzchu każdej był czarno wydrukowany Kościuszko, wzięty ze znanego obrazu, gdzie trzyma miecz w ręku składając przysięgę w Krakowie, pod tym wizerunkiem był drukowany napis: "Upoważnienie na składki dla dobra narodowego." Ten niby patent wódz sam rozdawał najgorliwszym patryotkom.

Szczęśliwym przypadkiem lat temu kilka widziałam zupełnie świeżo zakonserwowaną taką parę rękawiczek; zadziwiająco dobrze i wyraźnie była zrobiona rycina wodza Naczelnego. Rękawiczki te, zachowane w długiem pudełku, używane niegdyś na tak święty cel, należały do wnuczki jakiejś dawnej i czcigodnej Polki z Królestwa Polskiego. Nie umiem wyrazić i nie potrafię opisać, jak dusza moja była przejętą, uwielbieniem dla tej narodowej relikwii. Zdawało mi się, że widzę koło siebie te nieutrudzone matrony w poświęceniach dla Ojczyzny; tłomaczyłam sobie w skrytości serca ten wynik tak gorących uczuć. Może w tych czasach musiało słońce jaskrawiej i skwarniej świecić, kiedy wszystkie serca obecne brały od niego tak czyste i gorące promienie miłości Ojczyzny !... Jakże ta odrobinka, która rozwarła i rozrzewniła skrytości wspomnień, która rozbudziła żywsze bicia serca, była błahym szmatkiem na pozór, a taką wznieciła cześć w mojej duszy dla tych, co równocześnie z nią żyły, że kolano się uginało i rumieniec wstydu okrył oblicze, czując upokorzenie z naszej nicości, czując suchość i oziębłość, wyznajmy szczerą prawdę, podłość naszych dzisiejszych cza

sów, gdzie każden ma tylko jedno pragnienie, to jest — usypać górę, złota; gdzie każden ma jednę tylko wielka, myśl, to jest: o sobie!....

Po ustępie poświęconym jednej z tych rówienniczek, wróćmy do zebrania Warszawskiego, gdzie się okazało kilkanaście patryjotek w podobnych rękawiczkach dla zbierania składki pomiędzy zaproszonemi gośćmi, z których je dnichętnem sercem, a drudzy z pychy i bojaźni liczne dawali składki!

Wtenczas kiedy niewiasty swojemi zwykłemi sposobami przyczyniały się do przysług Ojczyzny, pomiędzy mężami stanu bywały schadzki i narady, na których obmyśliwano co począć i co zatwierdzić.

Dąbrowskiego pierwotną myślą, i nieustannem pragnieniem było sprowadzić do Włoch prócz reprezentacyji siły zbrojnej jeszcze reprezentacyją narodową, jako zawiązek Rządu i Sejmu, który nie był rozproszonym, tylko limitowanym. — Dla tego projektu Dąbrowski był już wyrobił pozwolenie u Rządu Włoskiego, i był już wyznaczonym i gotowym do przyjęcia Reprezentacyji naszego żyjącego narodu pałac Serbeloniego.

Gdyby ta szczęśliwa myśl Dąbrowskiego wtenczas była przeprowadzoną, gdybyśmy wtenczas prócz wojska narodowego byli mieli Ciało Narodowe, bez wątpienia . powaga siły materyjalnej złączona z siłą moralną i istnieniem potęgi jakiegoś Rządu polskiego byłaby przy wszystkich traktatach jako to w Campo-Formio, w Tylży i w innych układach więcej popierała więcej wymogła i więcej zniewoliła Napoleona Igo do korzystniejszych dla nas układów, a przez to Księztwo Warszawskie, nie ulega wątpliwości, byłoby w innych rozmiarach zatwierdzone.

Niestety narady u Marszałka Małachowskiego, do których należeli przysłani przez Dąbrowskiego posłowie: Wojczyński, Narbut i Kochanowski ze znanemi nam już proklamacyjami i projektami, były przez nieżyczliwych i wielomownych nieprzyjaciół zdradzone, i z tego powodu tak Marszałka jako i posłów wydalono z Warszawy. Ci wszyscy przejechawszy granicę, na ziemiach austryjackich zostali przez władze austryjackie aresztowani i wypuszczeni dopiero w Sierpniu 1799go, po ukończonym traktacie w Luneville z Rosyjanami, w Bazyleji z Prusakami, i w Campo-Formio z Austryjakami.

Te niespodziane i raptowne wysłania jako i aresztowania, które się, powtarzały we wszystkich warstwach Warszawy, zrobiły wielką, dywersyją w planach, sparaliżowały zapał i dalsza możność działania była całkowicie wstrzymaną. Ta jedna pozostała pociecha, że niezliczeni i najdzielniejsi synowie Ojczyzny byli wysłani dla poparcia narodowej sprawy. Z tych to czasów mamy ciekawe opisy w pamiętnikach niebezpiecznych i uciążliwych podróży i przepraw z poskiej do włoskiej ziemi. Posiadamy zajmujący opis Szefa Drzewieckiego, który się przeprawiał przez góry i śniegi razem z Kniaziewiczem; mamy szczegóły o podróżach Fischera. Chłopickiego, Aksamitowskiego, Kosińskiego, Wielhorskiego i wielu innych.

Po tych aresztowaniach w Warszawie, jak już mówiłam, wszystko zwolna ucichło; jedno echo, co przez Apeniny dochodziło, była to nowo utworzona pieśń: "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy!" Ta harmonija, która do końca świata w sercach polskich brzmieć będzie, pokrzepiała wtenczas wszystkie polskie dusze, zasiewając w nich ziarno nadzieji.

Po tym całym raptownym wojennym ruchu Warszawa na chwilę spoważniała. Karnawał 1797go roku był wielo mniej ruchliwy, niż poprzedni; lecz natura ludzka, zwłaszcza u ludzi podrzędnego charakteru, skłania się zawsze do zapominania ważnych zdarzeń i łatwo powraca do dawnej lekkomyślności. Prawda, że pewna część towarzystwa miewała nieustanne stosunki z zagranicą i z walczącemi korpusami; czytano z zajęciem przybywające gazety, podzielano z zapałem wieści o chwały pełnych czynach, któremi przewodził sztandar Dąbrowskiego; odbierano nawet skrytemi drogami własnoręczne listy od tego niezmordowanego wodza; listy te, napiętnowane niezłomną odwagą, zawierały rozrzewniające szczegóły o niezliczonych poświęceniach i trudach, które jedne tylko mogły wywalczyć wygnańcom Polakom w obcym narodzie stanowisko godne ich narodowej dumy i stosowne do przyrodzonych szlachetnych uczuć Polaka.

Posiadam dwa obszerne listy z tych czasów, pisane przez Dąbrowskiego do Wybickiego i jenerała Wojczyńskiego; przytoczę je w całości w następnym rozdzielę, który li tylko poświęcony będzie "Legionom"; dziś wyjmę krótkie ustępy, jako bardzo charakteryzujące nie tylko Dąbrowskiego, ale nawet ducha owych czasów, jako i tę chwilę, co usposobiła tworzenie "Legionów. " W tych listach widzimy jasno, że rząd Rzeczypospolitéj francuzkiej chciał zniewolić wszystkich poddanych innych narodowości, jako i Polaków, do zaciągnienia się absolutnie i arbitralnie pod rozkazy i na żołd francuzki, z wyrzeczeniem się swoich atrybucyi, mundurów i narodowości. Dąbrowski widocznie walczył stanowczo przeciwko temu i pisze do Wybickiego z rodzajem oburzenia i gniewu, mówiąc o prawie mającém się potwierdzić dla wszystkich "Legions étrangères", które bezwarunkowo, jak zobaczymy w listach, miały się wyrzec narodowości.

Otóż wyjątek z listu Dąbrowskiego, stosujący się, do chwilowej obawy:

Paryż, 4go Kwietnia.

Rok 8my Rzeczypospolitej.

Kochany Wybicki!

W moim ostatnim liście, com do Ciebie pisał, wyczytałeś, w jak okropnej sytuacyi znajduje się mój korpus po nowem zapadłem prawie; bronię się. wszelkiemi siłami od tych statutów, podałem Noty za Notami, a na żadne dotychczas odpowiedzi nie dostałem.

Bonaparte dla mnie bardzo grzeczny, a Berthier jeszcze grzeczniejszy, ale mnie to jeszcze dotychczas nic nie pomaga, bo twierdzą oni: kiedy jedni to prawo przyjęli, to i drudzy przyjąć mogą. Pozwolili mnie jednakże z delikatnością powiedziéć sobie, że tamci chybili; nie w naszem przeznaczeniu i nie w duchu prawdziwego Polaka przyjąć propozycyją tego prawa. Już rok czwarty, jak organizacyją, znaki i mundury polskie utrzymałem i tych od razu zmienić nie mogą, zwłaszcza kiedyśmy się już chlubnie bili, kiedy już wszystkim Polakom w Paryżu, dla naszej konduity i naszego męztwa, wstęp do rządu nadali i tam jużem wszystko dla nas wyrobił. — Czyż my tu przyszli, aby być: "au service de Ia Rèpuhlique francaise. " My nie obywatele francuzcy, nie dezertery i prisoniery austryjaccy. Cóż my tedy jesteśmy? Nic innego, tylko Polacy. Jeżeli nadal prawnie nie przeprowadzę swoich zasad, to potem komendę zdam temu, którego rząd wyznaczy; nie odstąpię nigdy mojéj legii, będę przy nich służył jako wolontaryjusz, będę się z nimi bił i mozolił, a takim sposobem nikt mnie rozkazać nie może odłożyć mój mundur i znaki narodowe. Przy tem zmartwieniu, które, mam nadzieją, że przeła

mię, mam drugie, żeś Ty mnie, kochany Wybicki, odstąpił, a jednakże co do niezgody między Polakami, to Ci na honor mogę powiedzieć, że nigdy Polaków tak zgodnych w przyjaźni i jednomyślnych nie widziałem, jak teraz tutaj. Chłopicki, Pakosz, Konopka, Grabiński, Stambulski z niewoli powrócili.

Adieu, kochany Wybicki, nie odmów mi powrotu i tej prośby, która uszczęśliwi Twego Dąbrowskiego.

Jak dziś wiémy burza ta została oddaloną, prawa nie zastosowane do polskich wychodźców, i Dąbrowski ze znakami i mundurami polskiemi dostał dla głównéj swej kwatery i rozlokowania się z legionami Rzeczpospolitą, lombardzką, z miastem Loretto.

Drugi list, pisany w tej samej epoce, zawiera w sobie taki ułamek, a jest adresowany z Medyjolanu do jenerała Wojczyńskiego:

Jenerale Obywatelu!

Wreszcie po Twoim wyjeździe rzeczy wzięły pomyślniejszy obrót. Jenerał Bonaparte mówił ze mną po kilka kroć razy o interesach Polski i Legionów; było zatwierdzone, że pułkownik Tremo będzie zaraz wysłanym dla zebrania niewolników austryjackich, znajdujących się we Francyi i po różnych stronach. Bonaparte wyjechał nagle, kazał mi czekać w swojej głównej kwaterze, gdzie mnie chce za powrotem swoim zastać. Ja zaś czekam Twego powrotu z największą niecierpliwośćą, oraz i moich funduszy; wszystkie potrzebne i wszystkie zawiązek pochłonie, aż do chwili, gdzie stanowczo nie będą zatwierdzone układy, rozdane kwatery i wyznaczony żołd. Poczciwy jeden Wioch pożyczył mi chwilowo 260 dukatów.

Kosiński, który tu przyjechał, ubolewa nad ciężkim początkiem naszego zawiązku i skuteczne daje mi tego dowody.

Tremo przesyła Ci uściśnienia, adjutant zaś niecierpliwie oczekuje swego jenerała.

Dąbrowski.

Wojczyński, o ile mówiono, dla swoich prywatnych interesów dojechał na krótko do kraju, Dąbrowski, jak się zdaje, musiał korzystać z tej okoliczności, aby sprowadzić swoje pozostałe fundusze dla użycia ich w nagłej potrzebie zawiązku Legionów.

Z tych krótkich ustępów, wyjętych z listów, widzimy na każdym kroku wybitny i nieugiąty charakter Dąbrowskiego; widzimy niezmordowaną siłę moralną, wynikającą, z głębokiego i niewyczerpanego źródła miłości Ojczyzny, które było poparte i napiętnowane nieskazitelną szlachetnością duszy tego polskiego bohatera!

Po tym ustępie, który oderwał nas od wnętrza naszego kraju, wróćmy do nieszczęsnej Warszawy. Wiemy, że tak stolica jako i cała Polska wypróżnioną, była z ludzi, którzy pełni świętego zapału już byli podążyli tam, gdzie bracia pracowali w myśli ratowania Ojczyzny, która tymczasem zdawała się być osieroconą, jak matka, co najczulsze swe dzieci ma na dalekiem wygnaniu. Nad całą też Polską był zawieszony jakiś całun smętności; obszar kraju zdawał się być oświeconym i ogrzanym nie jaskrawą jasnością słonecznych promieni, ale nieśmiałem i bladem światłem księżyca; każdy jakby oczekiwał jakiejś jasnej zorzy, jakichś niespodzianych i szczęśliwych dni radości; każdy też, żyjąc w tem oczekiwaniu i w tej nadziei, kontentował się tém półświatłem i półcieniem, patrząc na wielkie zdarzenia i wielkie czyny wielkiego Napoleona,

które zbliżały się do Wschodu! Z tego więc powodu panowała nad Polską głęboka cisza, cisza podobna do téj, którą nam przyroda cała zapowiada nadchodzącą z dala burzą! Tego usposobienia całego kraju nie było można nazwać ani rozpaczą, ani żałobą po utraconej Ojczyźnie; nie, był to tylko letarg oczekujący w godnej postawie, nie wyrachowali dyplomatycznych, ale sercem przeczutych szczęśliwszych chwil. Wśród tej politycznej niemocy i ciszy zdawało się poniekąd, że raz po raz ziemia nasza w głębi swego wnętrza głucho zagrzmiała, przepowiadając powrót ciężkich naszych dział i zwycięzkich polskich hufców!

Obłoki zaś na niebiosach, rozstępując się chwilami, zostawiały jasną, czystą i lekką przestrzeń, przez którą z dala... z dala... bo ze szczytu Apeninów przechodząc przez struny harfy nadziei, rozwiewały się zwolna po całej Polsce słowa, które utworzyły do dziś dnia nieśmiertelną dla nas przepowiednią....

Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę,

Będziem Polakami,

Nauczył nas Bonaparte,

Jak zwyciężać mamy.

Jeszcze Polska nie zginęła,

Póki my żyjemy,

Co nam obca przemoc wzięła,

Szablą odbierzemy!

Marsz, marsz. Dąbrowski,

Z ziemi włoskiej do Polski.

Za twoim przewodem

Złączym się z narodem!

Porzućmy teraz te wszystkie wspomnienia i wszystkie nadzieje, które przez lat kilka karmiły nas, poprzedzając rok szósty, powrót naszego bohaterskiego wojska, zwycięztwa pod Frydlandem i traktat w Tylży, co utworzył jądro naszej

Ojczyzny, a powróćmy do téj Warszawy, nad którą może byłoby lepiéj spuścić grubą zasłonę! Ale cóż? Historyja ma swoje prawa, a rzetelność w szczegółach bywa przykładem dla potomności, i tak naganne jako i chwalebne czyny są potrzebne, bo tworzą, zdania, a nawet szkołę nowemu pokoleniu; wolni w sądach własnych i porównaniach, niech nabierają przekonania sami, co jest naśladowania lub pogardy godne. Z oburzeniem więc przychodzi nam powtórzyć, że stolica Polski, która zawsze była tak pochopną do poświęceń dla kraju, która dawniej służyła za przykład patryotyzmu, która zawsze pełna słusznej zemsty nienawidziła ciemięzców Ojczyzny, tą razą pod wpływem obojętnych, w chwilach kiedy bracia rozlewali krew nad Adygą i Tagiem, owładnięta złym duchem, bawiła i bawiła się z nieprzyjaciółmi własnego kraju.

Jeźli kto nie wierzy we wpływ i sprawki złego ducha, niech sobie przypomni nie tylko w dziejach narodu, ale nawet w prywatnem życiu, wiele kroć razy ten zły duch nasuwa i wynajduje zgubne natchnienia tyra co mają poważne i chwały godne zamiary; wieleż razy bywają najchwalebniejsze czyny, tak narodowe jako i religijne, wstrzymane przez czysto światowe względy; wieleż razy poważny nastrój towarzystwa rozbudzi okoliczności, które zły duch nasunął, by się później ze słabości ludzkiej z ironią i tryumfem naśmiewać!

Otóż możnaby niemal na karb czarodziejstwa policzyć niespodziankę, która spadła na Warszawę, kiedy od razu przybyło oficyjalne doniesienie o przybyciu króla pruskiego, Wilhelma IIIgo, równocześnie z piękną małżonką Ludwiką na miesiąc Czerwiec 1798go roku.

Wtenczas Warszawa, którą istotnie opanował był ów zły duch, zamieniła się od razu w rodzaj mrowiska, co laseczką przechodnia poruszone! Biegali w pałacach, biegali po ulicach, jak ukropem oparzeni; nikt się z nikim nie witał, nikt

się nikomu nie kłaniał, bo nikt nie miał na to czasu, nikt do nikogo nic innego nie przemówił, chyba te słowa: "Wiesz, król przyjeżdża!" poczem dalej biegł jak szalony. Wszystko inne poszło w niepamięć; i słowa nie wspomniano o tem, że nasi we Francyi i Włoszech przez poświęcenie dla Ojczyzny cierpią, niedostatek, choroby i nieraz głód, a to wszystko dla tego, że, jak wyżej powiedziałam, bawiono i bawiono się z nowym panem Ojczyzny!

Po tem więc niespodzianem doniesieniu zjeżdżano się ze wszystkich stron stolicy. Książę Józef Poniatowski, bawiący podówczas w Wiedniu u matki, zjechał z siostrą Wincentową Tyszkiewiczową, i panią, Vauband w celu ugoszczenia świetnie pruskiego monarchy; do przybyłych należała także Księżna wyrtembergska, z domu Czartoryska, jako i pani nowo zamężna Stanisławowa Zamojska, owa znakomita piękność, którą Trembecki opiewał w tych słowach:

"Nasza Zosia śliczna, jak róża mliczna. "

Ta więc dotychczas niezrównana piękność mogła rywalizować z królową Ludwiką, którą nazwano najświetniejszą gwiazdą na europejskim firmanencie! Książę Józef rozwinął pod Blachą i w Łazienkach przepych w świetnych obiadach i balach.

Królowa Ludwika sama, jak twierdzili ówcześni, była olśnioną dobrym smakiem, bogactwem, toaletami i urokiem piękności warszawskich. Wesołość królewskiej Mości była też niezachwianą; tańczyła niezmordowanie, choć krótko potem powiła córkę Charlottę, późniejszą małżonkę cesarza Mikołaja, którą w roku 1830tym widziałam tańczącą z równym zapałem na wszystkich balach ostatniego Sejmu przed Listopadowem powstaniem. Nie musiała w niczem innem przypominać matki, bo wcale nie była uroczą. Nie będę już dłużej opisywała

tych niepotrzebnych i smutnych dla nas festynów, wszystkie bowiem przyjęcia koronowanych głów są do siebie podobne i składają się z iluminacyi, i przystrojeń i kosztownych występów; powiem tylko, że książę Józef odznaczył się swojemi zalotami i upojeniem, które sprawiły na nim czarodziejskie uroki królowej Ludwiki. Opisują ówczesne Pamiętniki, jakich pani Vauband musiała użyć wybiegów i rozrywek, aby w ciszy, która zapanowała w Warszawie, rozpędzić smutek i hipokondryją księcia Józefa, spowodowaną przez zadaną ranę w sercu, którą królowa Ludwika zostawiła.

Po tej bytności spadł, jak zwykle, grad dostojeństw i orderów, które zawsze dziwnie wyglądają na polskiej piersi. Takie oznaki grzeczności, zadowolenia i wdzięczności, uzyskane od nieprzyjaciół Ojczyzny, zdają się być prawdziwemi kamieniami, które ciężą na sumnieniu każdego Polaka!

Po tej królewsko-pruskiéj burzy minęły jesień i zima w spokojnem i rozsądnem usposobieniu, ale w następującym 1800tnm roku zaczęto zapowiadać nowe zdarzenia i stalszą rozrywkę dla stolicy naszego nieszczęśliwego kraju. Istotnie, w tym roku, czyli na początku następującego, zjechał do Warszawy pod nazwiskiem hr. de Luneville, król francuzki, Ludwik XVIIIsty, z całą swoją rodziną i z licznym dworem. Zaczęto się znowu w Warszawie krzątać, aby godnie i z przynależnem współczuciem przyjąć tę nieszczęśliwą rodzinę po tak bolesnych i ciężkich doświadczeniach. Składała się ona z syna i wnuków królowej Maryi Leszczyńskiéj, czyli brata a szwagra najnieszczęśliwszych z koronowanych głów, bo Ludwika XVIgo i Maryi Antoniny. Mieli oni więc wszelkie prawo do przyjaznego i życzliwego przyjęcia przez Polaków w Warszawie.

Zaledwo dwór ten zjechał, zaraz pani Vauband przez znane swe spekulacyje i chciwość podjęła się wszystkich wydatków królewskich, opanowała pana Faucher, kasyjera i kasę,

która bywała często wypróżnioną. Nie wiem w skutek jakich to było układów, ale rząd angielski miał obowiązek do pewnego stopnia zaopatrywać w fundusze tę królewską rodzinę, z czego pani Vauband bezczelnie dla siebie korzystała, używając swojej intryganckiej przebiegłości. Znając nasze szlachetne usposobienie i sympatyją do Francuzów, nie czekała wcale całkowitego wypróżnienia kasy królewskiej, ale już najprzód w niebogłosy rozgłaszała brak funduszów i blizką nędzę syna Maryi Leszczyńskiej. Nie myliła się ona w swoich rachubach, bo z największą oględnością i delikatnością możne rodziny Sapiehów, Sanguszków, Potockich, Tyszkiewiczów, jako i wiele innych składały posiłki koronowanym wygnańcom Francyi.

Tę przybyłą rodzinę Burbonów umieszczono w pałacu wojewodziny Potockiéj, a sąsiedni obszerny dom Wasilewskiego zabrał cały liczny dwór tego królewskiego dworu. Na lato urządzano im Łazienki, dokąd się wszyscy z miasta wynosili. Prócz Dames de palais i Dames d'honneur przybyła niezliczona moc członków najznakomitszych rodzin, które później po restauracyi grały najpiérwsze polityczne role we Francyi i w Europie; pomiędzy tymi byli Duc de Fleury, Duc de Grammont, Duc de Polignac, Duc de Pienne, hr. de Beaumont, hr. d'Agout i arcybiskup z Rheims, Talleyrand. Duchowny ten był pełen powagi i godności, i jakkolwiek nazywał swego synowca rewolucyjonistą, jednakże już się wtenczas szczycił z niego, mówiąc o jego zdolnościach i genialnej inteligencyi, która, jak wiśmy, zrobiła z niego najpiérwszego dyplomatę Europy.

Z tej całej powyższej rodziny Burbonów, która się składała z króla, królowej, księcia d'Angoulème, późniejszego Karola Xgo, i księcia de Berry, później zamordowanego, a ojca dzisiejszego hr. Chanaborda, nieomylnie król sam miał wyż

szość charakteru i umysłu nad wszystkimi. Oddawali też wszyscy królowi tę słuszność uznając, że był człowiekiem oczytanym, inteligentnym i dla wszystkich równo uprzejmym; obok tego był ujmującej, sympatycznej i okazałej postawy. Królowa miała wyraziste i szlachetne rysy, czarne, pełne ognia oczy, a przy niesłychanej swojej żywości i bystrym dowcipie nie umiała się wstrzymywać w karbach dworskiej etykiety. Książę d'Angouléme i Berry obydwaj byli niepozornej i niesympatycznej powierzchowności, a do tego mało obiecujący na przyszłość. Osobistość, która najwięcej rozczulała i wzniecała współczucia, była księżna d'Angoulèine. Jej powierzchowność miała wiele uroku; przypominała matkę, a przez to rodzinę Habsburgów. Niestety! już w tak młodym wieku przechodziła tak bolesne i ciężkie próby, bo zaledwo uszła najokrutniejszej śmierci; to przejście zostawiło na jej twarzy piętno wyrazu przerażenia i nieśmiałości; była przeważnie milczącą i smętną; prawie nigdy nie wychodziła z pokoju, a siedząc przy krosienkach, trz}mała na łonie ulubionego pieska, który był jej nieodstępnym towarzyszem w więzieniu zwanem "Le Tempie. " Nieodstępny teu przyjaciel niewoli zakończył życie w Warszawie, a przy tej smutnej okoliczności księżna d'Angoulème doznała współczucia w swojem nieszczęściu, bo przez cały dzień pojazdy odwiedzających, dla podzielenia pamiątkowej straty, zajeżdżały jeden za drugim przed pałac Potockich.

Znając nasze towarzystwo, znając nasze usposobienie polskie, uprzejmość, urok Francuzów i słabość, jaką, do nich mamy, łatwo można sobie wystawić, jak to liczne i doborowe towarzystwo musiało wpływać na mężczyzn, a mianowicie na słabe niewiasty. W chwiejnych i czułych sercach zapanowały istny zamęt, upojenie, insurrekcyja i niesubordynacyja, innem słowem, wyłamywanie się ze zwykłych karbów społeczeństwa.

Naczelnikami tego buntu byli naturalnie wszystkie Comty, Vicomty i Duki francuzkie. Przez wrodzoną swoję amabilite i galanteryją uwydatnili wady naszych panów. Wszyscy synowie, mężowie i kuzynki, słowem wszyscy mężczyźni pokazali się od razu nieznośnymi gburami! Nieodżałowane z tego

wykrycia zaszły konsekwencyje! Pani Ci..... podała się do rozwodu dla Duca de Fleury, który ją wśród tego rozwodu opuścił dla innej piękności! Pani Na....., długo kompromitowana i niemiłosiernie tyranizowana przez hrabiego d'Agout, po nieszczęsnem opuszczeniu wpadła w czarną melancholią; i tak długi szereg upojeń niewieścich kończy się znowu na czułem usposobieniu serca księcia Józefa Poniatowskiego, którego blask dworu i piękności francuzkie trzymając w nieustannem olśnieniu, powodowały ciągłe festyny, zkąd wynikały spacery na wodach Jabłonny i teatra amatorskie, na których quasi sekretnie za gazową zasłoną bywała piękna księżna d'Angoulème.

Niedługo po rozbawieniu się tak z początku złamanej rodziny nadeszła chwila, która strapiła na nowo już ciężkim smutkiem doświadczone serca. Bonaparte, zaledwo cesarzem, wydaje amnestyją dla wszystkich Francuzów, prócz rodziny Burbonów. Jedni więc po drugich, uszczęśliwieni z powrotu do ojczyzny, opuszczali swego monarchę, który niezadługo ujrzał się osieroconym od tych co kochał i co go kochali. Po tej niespodzianej trosce nadeszła druga, bo przy zbliżaniu się Napoleona do granicy pruskiej, nie wiadoma dla jakiej przyczyny, może z powodu jakiegoś pochlebstwa, król Fryderyk IIIci wysłał rozkaz do Warszawy, aby wydalić z miasta i z kraju nieszczęśliwą rodzinę Ludwika XVIgo.

To niespodziane postanowienie oburzyło i zasmuciło wszystkich, z wielkiemi więc demonstracyjami żalu i z prawdziwem współczuciem Warszawa żegnała francuzkich gości. Repre

zentacyja dam i obywateli "en gala" z pożegnalnem przemówieniem rozczuliła i wznieciła wdzięczność opuszczonego monarchy. Pierwszy zamiar był oddania się pod opiekę rosyjską, i osiedlenie się w Kijowie, jednakże nie przyszedł do skutku, bo tymczasowo królewska rodzina wyjechała do Mitawy.

Te wszystkie szczegóły zebrałam z opowiadań naocznych świadków, z prywatnych listów i nie wydanych Pamiętników, mianowicie z Pamiętnika jenerałowej Fischer, która była w wielkiej zażyłości z całym francuzkim dworem, szczególnie z samą, księżną d Angouleme.

Po wyjeździe tej koronowanej emigracyi zapadła poniekąd cisza, w której uwydatniały się wieści dochodzące do Warszawy raz głucho, raz głośniej o olbrzymio rozwijających się czynach w środkowej Europie; trąbka zaś wojenna ze szczytów gór włoskich nieustannie rozgłaszała zwycięzkie laury legionów. Już znane były szczegóły o stoczonych bitwach pod Nowi, Trebbią, Weroną i Medyjolanem; już opłakiwano śmierć nieodżałowanego i sławą okrytego pułkownika Liberackicgo; już były szczegóły o odważnych czynach i chwalebnym zgonie tak ulubionego od całego wojska Elli Tremo; wiedziano także dokładnie, ilu kulami był przeszyty mundur Dąbrowskiego; wiedziano, że mordercza kula, która miała przeczyć jego serce, utkwiła w strategicznej książce, którą jenerał miał przy sobie; to dzieło o trzydziestoletniej wojnie, napisane przez Monte kukulego, znajduje się dzisiaj w muzeum historycznem Petersburga.

Prócz tych powyższych wiadomości dochodziły jeszcze zatwierdzenia o szczęśliwych skutkach neapolitańskiej wojny i o śmiałem wzięciu silnej i dumnej Gaety przez Kniaziewicza, jako też o jego świetnym i solennym przybyciu do Paryża ze wszystkiemi insigniami króla neapolitańskiego i niezliczonej liczby sztandarów zdobytych na nieprzyjacielu. Ten dzień był

nieśmiertelnym dla naszej chwały! Cały Paryż przez dni kilka był upojony dumą i radością.; jest on kilkakroć razy opisany i illustrowały w kilku dziełach historycznych.

Muszę tu na tem miejscu przytoczyć kilka pięknych wierszy, które Niemcewicz poświęcił ruchowi włoskich legionów:

Jak gdy z ula wylecą pszczoły w tłumnym roju,

Tak młodzież polska, zawsze ochocza do boju,

Wysypała się cała w szykach uzbrojonych,

Drżała chmura proporców w powietrzu wzniesionych:

Raz jeszcze Orzeł bały skrzydła swe roztoczył,

Raz jeszcze we krwi wrogów Polak miecz swój zbroczył,

Staczał bitwy, albo też twierdz szturmem dobywał,

I wszędzie się świetnemi laurami okrywał.

Poznał wróg, że choć wszystko co polskie zaciera,

Choć imię Polski ginie, męztwo nie umiera.

Wszystkie te powyższe szczegóły o tak świetnych zwycięztwach roznamiętniły serca pozostałych w kraju Polaków; każda kropla krwi płynąca w żyłach sarmackich zawrzała! Każdy uczuł się dumnym, że należał do narodu tych bohaterskich zastępów, każdy, uniesion szlachetną zazdrością, pragnął należeć do tych rycerzy, których sława okalała Europę i którzy wili sobie nieśmiertelny wieniec, co w dziejach świata nigdy nie zwiędnie! Widocznie, że to usposobienie przygotowało niczem niezrównany zapał i to ogólne podniesienie puklerzy, które należało do roku 6go. Wtenczas widząc te ryrerskie zastępy, tysiące ludzi z rozpromienioną twarzą biegły na ofiarny ołtarz Ojczyzny, a widząc na ich czele dzielnego i nieodstępnego hetmana, widząc na hełmach zatknięte zwycięzkie gałązki, nikt nie uczuł w sercu wahania i przez żadne serce nie przechodziła śmierci obawa. Wtenczas to ponownie wyparto hordy najezdników niemieckich; wtenczas zatknięto te zwycięzkie gałązki na oswobodzonej i odrodzonej Ojczyźnie, której Napoleon Iszy nadał miano Księztwa War

szawskiego, a które w roku 14tym zamienione zostało na tytuł Królestwa Polskiego!

Po tych historycznych i szczegółowych opisach, pochodzących z tego co mi opowiadano, z tego co czytałam i sama pamiętam, kończy się pierwszy rozdział moich "Pamiętników", zawierający:

Pierwszą epokę życia jenerała Dąbrowskiego, to jest jego pochodzenie, urodzenie, wychowanie i służbę saską.

Drugą epokę zapełnia kampania Kościuszkowska, Insurrekcyja Wielkopolska, jako i czynności całego 94go roku, a po nim są umieszczone różne szczegóły z czasów nieszczęśliwego zaboru pruskiego.

Trzecia zaś epoka rozwinie kartę zabiegów i kampanii polskich legionów we Włoszech; wszystko będzie oparte na dokumentach, manuskryptach i opowiadaniach tych co mieli udział w tej pięknej i chlubnej karcie naszych dziejów. Jeźli Bóg da jeszcze pożyć dni kilka, mam nadzieję, że ta część odkryje wszystkie niedokładności i fałszywe twierdzenia naszych nowoczesnych pisarzy, wystawiając tę jasną prawdę, że nie tylko lekkomyślni i chciwi ludzie, ale poważni mężowie z głębokim namysłem i gorącą miłością Oyczyzny stali na czele tego olbrzymiego narodowego ruchu; ujrzemy tam ludzi odmawiających stanowiska, gdzie ich świetna czekała karyjera, aby puścić się na wzburzone morze niepewności, na którem z dala tylko mogli przeczuwać i widzieć zawieszoną na niebiosach tęczę nadziei, a pod jej blaski m płynącą zwolna łódź z narodowemi żaglami, co z nimi do ojczystego dążyć miała portu.

Z tej to łodzi, jak wyżej już wspomniałam, wylądowali w roku 6tym ci, którym na sztandarach historyja napisać może:

"Męczennicy miłości Ojczyzny!"

Po raptownym przebiegu zdarzeń tej wielkiej historycznej epoki, w której Polska i Polacy tak znaczną, rolę grali, która równej sobie w poprzednich wiekach nie miała, która niewątpliwie długą po sobie próżnią zostawi, zanim historyja na swoich kartach zaznaczyć będzie mogła takie olbrzymie czyny i takich wielkich bohaterów, — jakże po takich czynach i takich ludziach my maluczcy i niezdolni do tego zapału i tych poświęceń, któreby Ojczyznę ratowały! O jakże karłowata i niedołężna nasza dzisiejsza epoka! Czy ludzi brak do wielkich czynów, czy wielkich zdarzeń, coby wielkich ludzi wykryły? zostawmy to w oczekującem zawieszeniu. Nie łudźmy się jednakowoż, żeby chciwość materyjalna naszych czasów, ich nicość i spróchniałe uśpienie, przy dzisiejszej nowej szkole, która usiłuje oziębić gorącą, prawdziwą miłość bliźniego i Ojczyzny, mogły wydać ludzi takich, jakich wolna Ameryka i potężny Napoleon utworzył, ludzi z sercem Kościuszki, Puławskiego i Niemcewicza, ludzi z odwagą Dąbrowskiego, Poniatowskiego i Kniaziewicza! Dla utworzenia bowiem bohaterów i geniuszów trzeba epoki z wielkiemi celami i z wielką ideą; w naszej zaś epoce gdzież są te wielkie idee? gdzież są te szlachetne popędy? Któż jest wielkim? kto sławnym? Ten chyba co dla własnego zysku najwięcej buduje cukrowani, ten co zadziwia wszystkich swą ruchliwością w zakładaniu kolei, aby za życia czemprędzej usypać górę złota! a potem: "après moi le deluge. "

Teraz idźmy jeszcze dalej. Dziś zaledwo jaki literat przetłómaczył to i owo dzieło, napisał kilka dramatów, albo wyczerpał z dawnych dziejopisarzy chronologiją naszej historyji, krytykuje sztukę strategiczną, boje i zwycięztwa dojrzałych hetmanów, rzuca się według swoich własnych celów na rozbiór i nagany rządów, sławą okrytych królów, a przez to sypie dla siebie znowu kupkę złota.

I takich w dzisiejszej ciszy i nicości naszej okrzykujemy wielkiemi ludźmi, marząc nad tem, żeby ich nazwiskiem przezwać place, ulice i miasta, a może i stawiać im posągi lub sypać drugi kopiec Kościuszki!

O wstańcie! wstańcie! duchy tych synów Ojczyzny, co w cichych grobach leżycie! Zmierzcie się z nami, aby pokazać dzisiejszemu pokoleniu, że wcale do was nie dorosło, że nie dorosło jeszcze do tej wysokości, ktora gorąca miłość Ojczyzny podnosi!

A wy, co macie serca, dla czego je kryjecie? dla czego zimną otaczacie lawą? dla czego ten chłód rozsądkiem nazywacie? Na Boga żywego! czyż nie można mieć zarazem dojrzałego sądu, dojrzałego pragnienia a gorącego serca? Czy spodziewanie się i pragnienie zmartwychwstania Ojczyzny ma być szaleństwem? Posłuchajmy, co o tem mówił Fr. Morawski:

Spartański szkielet przebił lat tysiące,

Zbudził się, powstał, odział blaskiem chwały,

A prochy polskie, jeszcze tak gorące,

Jużżeby ożyć nie miały?

Będę je, będę wszystkie syny dzielne

Ogniem serc swoich rozgrzewać.

Błysną z popiołów iskry nieśmiertelne.

Pozwól się, pozwól spodziewać.

Koniec Zeszytu Igo, Części Iszej.

WSPOMNIENIA

Z POWODU PAMIĘTNIKÓW PANI MAŃKOWSKIEJ.

Florencya, 22. 11. 82. via Montebello no. 24.

Szczęśliwy, w czyjej duszy spoczywają na daie

Skarby, których nie spali wróg, złodziej nie skradnie,

Wspomnienia czynów pięknych. Kto w ich złotej skrzyni

Odnajduje radości śród życia pustyni,

Kto gwiazdy jasne ściga i z nimi przestaje,

Temu wiecznie pogodne zielenią się maje,

Ten Edeńskie ogrody żywą stopą schadza,

Z ich blasków bierze blaski, w ich wodach odmładza;

I nim ciemne przestąpi grobu swego wrota,

Przedsmak czuje rozkoszy wiecznego żywota,

Tym większy, im godniejszym zna się tego brzega,

Ku któremu wzrok dąży, lotna myśl wybiega.

Piekło nasze i niebo w pamięci się kryje;

Z jakim kto spędził życie, z takim tam odżyje;

Jedni w harmonii wiecznej, w obcowaniu Świętych,

Drudzy wśród fal burzliwych oceanu wzdętych,

Rzucani siłą wichrów na skały rozbicia.

Tem po zgonie żyć będziesz, czem żyłeś za życia.

Błogosławiony Duchu, który swym weselem

Dzielisz się jak przyjaciel wierny z przyjacielem,

Jak brat z kochanym bratem... O! gdybyż to z bratem,

Ze zmiennym jak wód łono, z obojętnym światem,

Który jak chorągiewka na dachu blaszana

Wykręca się bezmyślnie, lada wiatru zmiana,

I jak rzeźwym powiewom wiosennego świtu,

Jak świadczyła wolności i chwilom zachwytu,

Tak powolna za zgniła, zwraca się jesienią,.

Zmieniają się tak serca, jak się wichry mienią.

I to przejdzie... upadki dowodzą chwilowe,

Że nie bogami lud/Je, choć ku bóztwu w drodze;

Cześć temu, czyje oko niepodległe trwodze

Spostrzega chmur przypływy czarne co dzień nowe,

A nie bacząc na gromy i ich wściekłość marną,

Która prawom wszechmocnym bynajmniej nie szkodzi,

Środkiem błyskawic lśniących przez tę otchłań czarną

Płynie pewny na świętej obowiązku łodzi...

Są chwile, w których słowo echo w sercach traci,

Lecz przeto nie zaginie, gdy nic tu nie ginie,

A prosty mówi człowiek: czas traci, czas płaci.

Niechajże nie słuchają, a łódka niech płynie.

Za dni dzisiejszych nicość przyszłość odpowiada.

Zobaczymy tam z góry, komu kłamstwo zada:

Czy tym co dumnie przeczą, czy drugim, co płaczą,

Cierpią, konają wierząc, Następni zobaczą.

Czyliż to wielką zbrodnią długi czas przedawni?

Staje ona odkrytą wciąż jawniej, wciąż jawniej,

Aż karę swą odniesie okrutnik krwi chciwy,

I wzruszy się sąd ludzki i Bóg nierychliwy.

Nad prochem bohatera jakiż to duch czuwa,

Zasłony z chwastów gęstych rozdziela, rozsuwa,

I siedzący samotny na chwalebnym grobie.

Pokazuje proch święty, że ma jasność w grobie!

Trumna staje się domem, dom się w kraj zamienia,

Uśmiechają się dzielnych lica towarzyszy,

Grzmią działa, tętnią konie, słychać pieśni brzmienia,

I " Jeszcze nie zginęła" nutę serce słyszy...

Rozjaśniają się smutne Wielkopolski wzgórki,

Szumią poważne dęby rozbudzone z zgonów,

Przemykają się w oczach oddziały legionów,

Czarem łez przywołane Dąbrowskiego Córki.

Słyszę ich piękne słowa, widzę wielkie czyny.

Dla nich to rosną dęby, te polskie wawrzyny,

Dla nich się niezabudka oczy błękitnemi

Uśmiecha, jak dziecinka siedząca przy ziemi.

Czyliż daremnie powieść Twoja w polskie ściany

Cieknie — czyliż ją młodzież nie podejmie nasza?

Dąbrowski — Jeszcze Polska — Legiony — Bielany,

Przysięga na powstanie na stali pałasza —

Ostatnie bohatera słowa — ów Mazurek

Nie zginała, czy zginie w sercach polskich córek ?

O! nie zginie! Więc dalej snuj przędzę pamięci,

A nasza karta wyjdzie, sam ją Bóg wyświęci.

Pisz więc Twe Pamiętniki. Światło Twojej świecy,

To ogień, co za życia z starszych był najstarszym,

Bez obawy płyń dalej, masz za sobą plecy,

I pieśń, która podnosi kraj chwalebnym marszem,

Nutą powstałą z świeżej ojczystej dąbrowy.

Zieleni się Dąbrowa na każdy rok nowy

I Mazurek Legionów z młodym liściem pęka:

Dusza to Dąbrowskiego, to wolnych piosenka.

Wodzów naszych od obcych jakiż to blask dzieli!

Rycerzy starych jasność i obywateli.

Jak ta młodzież w około swych się wodzów suwa,

Ci porucznicy piękni... zda się w jednym dworze

Wychowała ich matka, jak ich Polka chowa,

W wierze prostej i w starym rycerskim honorze.

Dąbrowski a Kniaziewicz na te młode drzewka

Miłości wzroki niosą i nadzieji błogiej,

Że w buławę się zmieni chłopców chorągiewka,

Która wytyka złote bohaterskie drogi.

I cała ta ochocza powstańcza armata,

To razem powiązane: zamek, dwór i chata,

Ogrodami ściśnięte, których woń zmieszana

Błogością sielską wieje rycerza - ziemiana.

Żołnierze Dąbrowskiego, bojów wychowańce

Z piosenką wybiegali na tańce i szańce...

Dzisiejsi — cóż ja powiem — są i ach, być muszą,

Lecz wzrok Twój tylko z płochym spotyka się gminem.

O młodzi! Jestże który z Dąbrowskiego duszą,

Ciężarną wielką myślą, nieśmiertelnym czynem,

Niepodległością Polski? — o, jeśli jest taki,

Niechaj śpieszy, niech słucha Kapłanki żałobnej,

Niechaj dawne poznaje słowa, męże znaki;

Prawy syn jest i twarzą do ojca podobny
.Śpieszcie, gdy lutnia polska ucichła z Adamem,

I wiersze już nie palą, ani łzą nie cieką...

Oto Niewiasta słowem budzi was tem samemi

Odwagi — jeszcze chwila — a świt niedaleki!

T. Lenartowicz.


W OBRONIE LEGIONÓW POLSKICH przez Bogusławę z Dąbrowskich Mańkowską;

Po napisaniu obrony "Legii Nadwiślańskiej" czuję się w obowiązku powiedzenia słów kilku w obronie "Legionów Włoskich", utworzonych z rozbitego a pełnego chwały wojska, którego szeregi własnemi piersiami broniły Ojczyzny od licznych nieprzyjacielskich najazdów, toczących się w Polsce aż do roku 1794go, czyli do upadku powstania Kościuszkowskiego. Nie jest w moim zakresie opisywać heroiczne czyny i poświęcenia tego wojska, które później tworzyło wszystkie legiony polskie. Przypomnę tylko, że to wojsko było wprawiane do rycerskiego zawodu, tak w licznych bitwach, jako j w wiekopomnej obronie Warszawy podczas okrucieństw Suwarowa.

Po nieszczęśliwym roku 1792gim, gdzie zawiązaną była Konfederacyja Targowicka i zwołany haniebny sejm w Grodnie, wojska nasze liczyły jeszcze 60, 000 żołnierza, których zamierzano zaprzedać nieprzyjacielowi. Ci dzielni rycerze, mając w sobie wyższy nastrój ducha i gorętszą miłość Ojczyzny, niż ich monarcha i fałszywi reprezentanci narodu, nie mogli znieść podłej myśli poddania się barbarzyńskim najezdnikom. Więc te zastępy w szlachetnej rozpaczy w 1793 roku chwytały się wszystkich możebnych pomysłów, aby nie być zaciągniętemi lub rozbrojonemi przez Moskali. Jan Henryk Dąbrowski, który był wtenczas wice-brygadyjerem w dywizyji Byszewskiego, podawał w tym celu kilka genialnych projektów, z których jeden był: złączenie się z korpusem generała Wodzickiego dla zajęcia napowrót Warszawy, gdzie było w tej chwili tylko 3, 000 załogi moskiewskiej, a zabrawszy arsenał, wspólnie z gwardyją królewską i uzbrojonym ludem bronić chciał miasta do chwili przybycia rozproszonych po kraju posiłków. Król uwiadomiony o tem, a będący pod wpływem Konfederacyji Targowickiej, sparaliżował te zamiary i niebawem wyszedł rozkaz podpisany przez Ożaro

wskiego, który wtenczas zastępował hetmana koronnego, aby wojska nie zbliżały się do Warszawy. Poczem drugi zaraz rozkaz wyszedł, polecając zmniejszenie kadrów polskich aż do liczby 15, 000 żołnierza. Wtenczas Dąbrowski powziął pierwotną myśl opuszczenia kraju z całą siłą zbrojną" zabierając ze sobą reprezentacyją narodową i z pełnym umiejętności wygotowanym planem z największą energiją i zapałem wpływał na to, żeby przez Gdańsk udać się do Francyji tam utworzyć legiony, które w stosownej chwili byłyby gotowe do powrotu dla oswobodzenia Ojczyzny. Tak od samego początku powrót do kraju i Ojczyzna były jedynym celem tego pomysłu. Prawdopodobnie powyższe obostrzenia i zmniejszenie armii przyśpieszyło insurekcyją, na czele której stanął Kościuszko. Tutaj znowu wiemy, jak te same wojska okryły się historyczną sławą waleczności; nie wchodzę wcale w szczegóły zawiązku i upadku tego powstania, chcę tylko dojść do tego wywodu, który nam jasno okaże, z jakich ludzi składały się późniejsze legiony tak Naddunajskie, jako i Nadreńskie i Włoskie, co zresztą okażą autentyczne dowody, które wszystkie twierdzą, że po upadku rewolucyji w rozpaczliwej determinacyji najszlachetniejsza część rozbitków naszego wojska powzięła postanowienie wydalenia się z kraju, gdzie niemoc z jednej strony, a tyranija z drugiej zapanowała.

Dzisiaj z boleścią serca każdy dobry Polak mógł wielokrotnie zauważyć, że jak p.Przyborowski nietrafnie i niesprawiedliwie ocenił nasze zastępy w Hiszpaniji, tak samo kilku młodych tegoczesnych historyków i literatów w fałszywym świetle wystawiają szlachetne popędy wszystkich wychodźców po upadku Ojczyzny w roku 1794. Niektórzy z nich twierdzą, że te zastępy wojsk tak bitnych i regularnych były tylko gromadą awanturniczą. Drudzy, że robili to tylko w myśli zysku, nie rozumiejąc wcale wyższego celu skupienia się pod jeden wolny polski sztandar dla spotęgowania sił materjalnych i moralnych, któreby każdej chwili gotowemi były do powrotu i oswobodzenia Ojczyzny!

Rzeczywiście jest nie do pojęcia ta dzisiejsza nowa doktryna jako i fanatyzm jej apostołów, którzy usiłując teraźniejszemu pokoleniu wykładać historyją narodową, wystę

pują, w charakterze prokuratora oskarżającego całą przeszłość naszego narodu; czynią to widocznie w celu zburzenia uświęconych przez naród ideałów, czynią dla zohydzenia tych czczonych i nieśmiertelnych postaci; karłowacą, że tak powiem, wszystkie heroiczne czyny zapisane na najpiękniejszych kartach naszych dziejów! Niedawno jeszcze nikt nie śmiał targnąć się na te spiżowe posągi polskiego narodu bez ściągnienia na siebie nazwy "odszczepieńca", obecnie drukują grube książki, aby gęstą mgłą zakryć przed potomstwem ten wyższy nastrój dusz ich przodków, ten szlachetny ogień serca, który pędził w obce kraje właśnie najszlachetniejszą krew' Ojczyzny, bo najgorliwszych jej obrońców, bo synów napojonych uczuciami narodowego honoru i narodowej dumy.

Dzisiaj dla apostołów nowej doktryny niechaj sobie Ojczyzna spokojnie w grobie spoczywa, po cóż ją budzić do życia wielkiemi i pięknemi wspomnieniami, kiedy od początku XVIgo wieku, od czasów Zygmuntowskich, owej złotej epoki dziejów naszych, Polska nie posiadała już warunku do dalszego historycznego życia, jak nas poucza w obszernej swojej historyji pan Bobrzyński, a obok niego cała nowa szkoła pisarzy ?

Wracając jeszcze do wychodźców, którzy opuszczali kraj w końcu przeszłego wieku, wiadoma tym, co ich za młodu jeszcze znali, że byli to ludzie prawie wszyscy okryci chlubnemi bliznami, ludzie, którzy się nie chcieli spodlić służbą pruską lub moskiewską, ludzie, którzy nie mogli znieść widoku płaszczących się ziomków przed Suwarowem i Niemcami, nie mogli znieść pamięci rządów tego króla, który pragnął, aby złożył broń polską pod stopy tych, którym Ojczyznę wydał na rozszarpanie i zagładę! Cześć więc tym szlachetnym mężom co porzucili mienie, Ojczyznę, rodzinę i chaty aby się nie zhańbić w własnym kraju, a nie chcąc się oddać nieczynnej i gnuśnej rozpaczy, woleli szukać pomocy dla świeżo doznanych krzywd, które to krzywdy wołały o pomstę do narodów i Boga.

Ci co jeszcze żyją, a znali starcami tych męczenników i bohaterów, co tyle dla kraju cierpieli, ci co z ich własnych ust słyszeli prawdę, niech mają sobie za najświętszy obowią

zek bronić od fałszów, któremi nowa szkoła historyczna pragnie zatrzeć heroiczne czyny tak godne naśladowania, w chwilach kiedy Ojczyzna wzywa swych synów do broni!

Zapamiętaliśmy jeszcze z głębokim żalem wypowiedziane w Poznaniu w roku 1879tym słowa przez młodego krakowskiego prelegenta, który chciał nam dowieść, i to nieomal przy samym grobie wodza "Legionów Włoskich", że te legiony wychodziły z kraju bez żadnej nadzieji powrotu i bez myśli szukania ratunku dla upadłej Ojczyzny, wreszcie powiedział, że pieśń "nieśmiertelna powtarzaną była przez legionistów jako litera martwa, bez wiary powrotu z ziemi Włoskiej do Polskiej. " Prelegent ten, znany jako zacny Polak, nie musiał specyjalnie oddać się dziejom tych czasów, musiał zawierzyć słowom albo pismom nieżyczliwym Legionom Polskim. Artykuł następujący zawierać będzie ustępy, które będą, odpowiedzią na te mylne mniemania, bo jak już powiedziałem, od samego zawiązku tej Emigracyi, która wynikła z patryotycznego pomysłu Generała Dąbrowskiego, cel jej był poświęcenie bez granic, żeby wszelkiemi możebnemi sposobami szukać ratunku dla upadłej Ojczyzny, ta jedna nadzieja była bodźcem do zniesienia marsowych trudów i nadludzkich wysileń Ta nadzieja była tęczą zawieszoną nad niebem rodzinnego kraju, do której zwracały się wszystkie łzawe źrenice, do której dusze porywane w przestrzeń tych pociech i nadzieji nabierały siły i hartu do zniesienia cierpień w dalszych niedolach. Materyjały, które po tym wstępie nastąpią, zebrane są ze źródeł autentycznych. Nie są to uniesienia poetyczne, ani zwyczajne mrzonki, są prawdy nie przekręcane i nie ukryte, są fakta zebrane ze zbiorów łaskawie pożyczonych, wyciągi z listów, raportów i opowiadań naocznych świadków, wreszcie szczegóły z pozostałych korespondencyji i manuskryptów po twórcy tychże "Legionów", wszystkie te źródła powyżej wymienione są nacechowane prostotą i rzetelnością, która wtenczas była wybitnem piętnem tak żołnierzy jako i wodzów. II

Nie chcąc czytelnikom narzucać więcej własnych swoich zdań, któreby mogły nie wzbudzać zaufania, wolę pozbierać i powtórzyć z autentycznych źródeł historyczne fakta jako i twierdzenia znakomitych ludzi, znanych ze swojej powagi, a stojących na najwyższych stanowiskach w tej właśnie epoce, którą bronić zamierzyłem przeciwko zdaniom tych ludzi, którzy ją widocznie za mało znają, albo fałszami zaćmić pragną.

Nie chodzi tutaj wcale o uwydatnienie postaci tych ludzi, którzy stali na czele tego ruchu; historya już wyrzekła o nich sądy i dawno wyrok o ich czynach wydała. Chodzi nam głównie o wykazanie prawdziwego charakteru tego doniosłego a pełnego poświęceń prądu.

Uważam tutaj za stosowne przytoczyć na samym początku pierwsze karty z oryginalnego Manuskryptu jenerała Dąbrowskiego, który właśnie zawiera całą kampanią włoską; te karty potwierdzają w krótkich słowach to co drudzy pragną zamilczeć, a my chcemy oprzeć na dowodach. Drogocenny ten rękopis, pisany w języku francuzkim, zawiera własnoręczne listy wielu marszałków francuzkich, jako i naczelnie dowodzącego podówczas kampanią włoską Napoleona Bonapartego, zawierają również traktaty i ugody z rządem włoskim, zatwierdzone z jenerałem Dąbrowskim, późniejszym wodzem legionów polskich.

To dzieło poświęcone krewnym legionistów ma na pierwszej karcie charakterystyczne i stosowne do okoliczności motto:

"Szał obywatela marzącego o szczęściu swej Ojczyzny ma coś, co wzbudza poszanowanie."

Dalej czytamy ustęp pod tytułem: "avertissement, " ostrzeżenie, które dosłownie podaję:

"Legiony w armii włoskiej i armii naddunajskiej są dosyć znane w Europie, lecz powodów, które wpłynęły na ich formacyą, nie wielka liczba ludzi zna dobrze. Wielu mniemało, że legiony polskie powstały ze zbiegów i najemników, tudzież z oficerów, których jedynym celem było służyć ambicyi lub interesowi naczelnika, lub mieć sposób utrzymania życia. A przecież jest to nader fałszywe mniemanie i każdy czytający niniejszą pracę, i radząc się dowodów, łatwo przekonać się zdoła, że nigdy tak nikczemnie pobudki nie ożywiały Polaków, i że zjednoczyli się w korpus zbrojny w jedynym celu powrócenia do własnej Ojczyzny; a nim to nastąpi, połączyli się, aby utrzymać pomiędzy sobą narodowego ducha i nadzieję zostania kiedyś korpusem narodowym. Wreszcie woleli być wygnańcami i cierpieć niedostatek, jak przyzwolić milcząco na ucisk swojej Ojczyzny, schylając kark pod jarzmo mocarstw, które ją napadły i rozszarpały. "

"Darmoby kto chciał szukać w tych Pamiętnikach poprawności i czystości stylu; pisane są one po żołniersku i wielka ich liczba wyjęta w przekładzie francuzkim z niemieckiego, polskiego i włoskiego języka, stracić musiała coś ze swojej pierwotnej energii i prostoty. " — Pisano w Medyolanie, roku 9go rzeczypospolitej francuzkiej.

Ktokolwiek byłby czytał choć tylko ten ustęp pisany przez samego wodza legionów, jużby się na darmo nie silił dowodzić, że te legiony były martwe, bez wiary i szukające zysku materyalnego.

Po tem objaśnieniu następuje "Przedmowa", w której autor Pamiętników wojskowych obszernie opisuje to co w moim wstępie w streszczeniu podałem. Chcąc jednakowoż jaśniej przedstawić zapatrywania i plany ówczesnego tego znakomitego wodza i patryoty, podaję tylko początek, który jest poniekąd kamieniem węgielnym dalszego rozwoju wszystkich czynności polskich oddziałów:

"Wstęp."

"Marszałkowie Sejmu konstytucyjnego, Małachowski i Sapieha, dostrzegszy, że król zamiast popierać Konstytucyą 3go

Maja 1791go r., zwłóczył pod rozmaitemi pozorami stanąć na czele armii polskiej w jej obronie, ujrzeli go łączącego się d. 25go Sierpnia 1792go r. z konfederacyą Targowicką. Gdyby owi marszałkowie zwołali byli sejm i stanęli byli wraz z nim na czele armii, można było niepłonną mieć nadzieję, że Polska byłaby jeszcze ocaliła swoje istnienie. Słusznie powiedziano, i temu nikt nie będzie śmiał zaprzeczyć, że w takim razie szlachetny zapał ogarnąłby był wszystkie serca mieszkańców Polski, i że dla utrzymania nowej konstytucyi nie szczędzilibyśmy byli wszelkich ofiar.

"Armia licząca 60, 000 ludzi nie była ani zniechęconą, ani zwątpiałą i była opatrzoną we wszystko. Były środki powiększenia jej jeszcze, znaleźć było można dostateczne fundusze na jej dalsze zaopatrzenie i utrzymanie, tem więcej, gdyby naród ujrzał był na jej czele swych reprezentantów. Wprawdzie dowodzili nią janerałowie i oficerowie niedoświadczeni, lecz im nie brakło ani odwagi, ani miłości Ojczyzny, ani dobrej woli, ani wreszcie geniuszu militarnego, wrodzonego Polakom. Nie wyłączam z ich liczby księcia J. Poniatowskiego, jenerała Michała Wielhorskiego, jako i Mokronowskiego, uważanych za stronników królewskich, którzy niewątpliwie byliby się bili równo z drugimi za Konstytucyą wbrew woli samego nawet króla. Lecz gdy marszałków ujrzano w nieczynności opuszczających Warszawę, a następnie i Polskę, a król przystąpił do konfederacyi Targowickiej i tem samem zostawił Moskalom i ich stronnikom wolność robienia z wojskiem i krajem, co im się tylko będzie podobało, cóż w takim razie mogła zrobić armia i jej jenerałowie?"

Wtenczas właśnie Dąbrowski, który był wicebrygadyerem w brygadzie jen. Byszewskiego, na pierwszą wiadomość o zbliżaniu się Prusaków pod komendą jen. Mollendorfa podał Byszewskiemu plan wnijścia trzema kolumnami do Warszawy i z posiłkiem ówszesnej załogi, która była samem doborowem wojskiem, odeprzeć Prusaków całą tą zbrojną siłą. Dąbrowski ze znaną swoją energiją nakłonił Byszewskiego, aby wymaszerował do Błonia, zkąd wysłano Fiszera, byłego adjutanta Kościuszki, do króla Stanisława z wiado

mością rozpoczętego planu, a którego zamiar miał być wielką tajemnicą; jednakże widocznie był o nim uwiadomiony Igielstrom, gdyż niespodzianie wyszedł rozkaz robienia barykad pod Wolą, a wkrótce potem przyjechał do kwatery głównej do Grojca adjutant królewski, Górzyński, z rozkazem żeby wojska wróciły na swoje dawne stanowiska.

Dąbrowski, widząc zdradzone swoje plany i przewidując za ostatnią alternatywę poddanie się wojska polskiego Prusakom lub Moskalom, jedzie cichaczem i śpiesznie do Krakowa szukać tam pomocy w złączeniu się z dywizyą Wodzickiego.

Ci dwaj szlachetni mężowie, przepełnieni miłością dla Ojczyzny, utworzyli i potwierdzili razem plan zcentralizowania wszystkich sił około Warszawy, a w razie niemożności dokonania tego postanowienia, które miało odeprzeć zbliżających się Prusaków, przygotowali drugi plan złączenia się na granicy pod Bronowicami nad rzeczką Rudawą, a w celu maszerowania przez Slązk, Morawę, Bawaryą, dążąc na Sztrasburg do Francyi, gdzie zawiązawszy legion polski, mieli zawezwać marszałków sejmu jako i rozproszonych posłów dla utworzenia reprezentacyi narodowej, któraby legalnie traktować mogła z mocarstwami Europy o dalszym losie rozdartej Polski.

Dąbrowski, wracając przepełniony temi dwoma projektami, zastaje niestety w Końskiem Byszewskiego, przerażonego obiegającą wieścią o rozbrojeniu naszego wojska. Oczywiście wielkie zmiany zajść musiały, bo jak na początku już wspomniałem, wyszedł rozkaz podpisany przez Ożarowskiego, zastępującego wtenczas hetmana koronnego, polecający cofnięcie wojska do dawnych stanowisk. Równocześnie nadszedł reskrypt z postanowieniem zmniejszenia kadrów polskich aż do liczby 15, 000. Wiadoma przecież, że przed wykonaniem tego rozkazu wybuchła rewolucya 1794go r., na czele której stanął Kościuszko.

Dąbrowski w Przedmowie do swoich Pamiętników mówi, że nie będzie opisywał tej epoki, bo celem jego jest kampania włoska i legiony polskie; dla tego też kończy Przedmowę temi ustępami:

"Nie chcemy opisywać, w jaki sposób ta rewolucya rozpoczęła się, jaki był jej przebieg i koniec, gdyż chodzi nam raczej o to, aby wykazać, że legiony polskie, stanowiące część armii francuzkiej na żołdzie rzeczypospolitej włoskiej, nie były sformowane z najemników, ani dezerterów, lub też jeńców wojskowych, lecz z Polaków, których jedynym celem było oswobodzenie Ojczyzny; walczyć za nię i zainteresować nią. Rząd francuzki, a tem samem zapobiedz zupełnemu jej upadkowi. Zobaczmy dalej, ile to tych walczących obrońców Ojczyzny udało się do Włoch i nad brzegi Renu, aby się połączyć z legionami polskimi i podzielać ich walki, niedostatki i chwałę, przełamywać przeszkody, które ze wszech stron stawiały opór ich przedsięwzięciu. Wieluż z nich było zmuszonych przedzierać się pod rozmajitemi pozorami przez całe Niemcy i często zniewalani przez oddziały wojsk austryackich, po najgorszym obchodzeniu się z nimi, do wnijścia w ich służbę jako prości żołnierze, a tem samem walczyć w sprawie swych najokrutniejszych nieprzyjaciół. Z niebezpieczeństwem własnego życia, jedni starali się uchwycić korzystną chwilę, w której mogliby poddać się w ręce wojska francuzkiego, lub ratować ucieczką w ich szeregi: inni znowu udawali się do Konstantynopola i przepłynąwszy morze Śródziemne z niebezpieczeństwem wpadnięcia w ręce barbarzyńców, a inni jeszcze na Anglią przybywali do Włoch. " - Widząc wszędzie ślady tak gorących zabiegów, tak czynnych poświęceń, których podstawą była tylko czysta miłość Ojczyzny, widząc ten zapał i te namiętne żądze do ratowania wszelkiemi siłami i sposobami najechaną i rozszarpaną Ojczyznę, jakże bolesnemi i błachemi wydają się twierdzenia tych, co mówią, że u ówczesnych jenerałów polskich Ojczyzna była tylko na drugim planie, że była mrzonką zasłonioną grubą mgłą, że porywające pieśni narodowe były powtarzane jak martwe litery!...

Na Boga żywego! jakże można teraźniejsze pokolenie karmić takiemi fałszami! Pocóż te śmieszne ostrożności przygaszania jakiegoś niebezpiecznego ognia, który się nigdzie nie pali! ? Spojrzyjmy naokół a nie dojrzymy nigdzie tego dawnego szlachetnego szału, tego fanatyzmu i tej palącej się

pochodni, która przyświecała męczennikom, co niegdyś biegli ratować Ojczyznę. Widzimy raczej prąd zupełnie przeciwny, bo widzimy popędy, namowy i skryte nurtowania w celu wywołania czci i uwielbienia nie ku naszym bohaterom, ale ku obcym dla nas rządom i ich monarchom; nigdzie zaś nie spostrzegamy tych rzekomo "szalonych" popędów do zgubnego dla naszej sprawy pożaru 1 Ta obawa i ta walka pewnej garstki naszego społeczeństwa, czyż nie przypomina nam owę walkę Don Quichota z urojonym nieprzyjacielem! My zaś zostawiamy ten postrach tym, na których głowie czapka gore, a którzy w danym przypadku trudny zdadzą rachunek z swojego sumnienia!

My idźmy z czołem jasnem i podniesionem w górę w tę przyszłość, która nas czeka — bo sztandar, co nad nami powiewa, jest sztandarem czystej miłości Ojczyzny, bez żadnej skazy, bośmy nigdy nie ugięli przed przemocą nieprzyjaciół polskiego kolana!... III

Idąc coraz dalej, jesteśmy porwani wielkim prądem zdarzeń politycznych i widzimy jasno, że od samego początku wszystkie pragnienia, cele i zabiegi Napoleona Bonapartego pałają chęcią ogólnego przewrotu w starej, zużytej Europie... Chęć oswobodzenia ludów od jarzma, wymierzenia sprawiedliwości pognębionym, było pierwotnem hasłem tego wielkiego człowieka, który zdawał się być zorzą moralnego słońca, co wnet zaświecić miało na firmamencie dwóch światów... Jakże się tu dziwić Polakom, że po tym olbrzymim programacie i po ogólnym z niego chaosie,który zburzyć miał wszystkie ludzkie krzywdy i tyranije, i oni słusznie spodziewali się, niezbędnych konsekwencyji i uznania wyrządzonych sobie niesprawiedliwości, a przeto zmartwychwstania własnej Ojczyzny.

Czy wielkie epoki tworzą wielkich ludzi? Czy wielcy ludzie tworzą wielkie epoki? — jest to pytanie jeszcze nie rozstrzygnięte. Ale to wiemy, że silniejsza i nadludzka władza rządzi ich losami. Co Napoleon byłby zrobił dla Polski, gdyby był sam zwyciężył, to zdaje się łatwo odgadnąć po usposobieniu, jakie miał dla nas, a mianowicie dla naszego bitnego wojska. Zapisała też historyja, jak zawsze i wszędzie wysoko cenił waleczność i szlachetność Polaków. Że zaś podczas nieukończonego chaosu i olbrzymiej wojny Polaka była u niego na drugim planie, temu nie możemy się dziwić. Sądząc po naszych własnych pragnieniach, przyznajemy, że Napoleon mógł więcej zrobić dla nas, niż Księztwo Warszawskie, do którego czuł się poniekąd zmuszonym po zwycięztwach nad Prusami; a widząc jeszcze w swojem otoczeniu i we wszystkich niemal częściach Europy walczące nasze wojska, które były zjednoczoną siłą i istotną wtenczas repre

zentacyją, narodową, wobec tych zasług wyświadczonych Francyji, nie mógł Napoleon inaczej zrobić, jak zcentralizować te zastępy na ich własnej ziemi. Komuż więc jesteśmy winni ten wzgląd, który w onym czasie do największego szczęścia był policzony? Winniśmy złączonym siłom pod jeden sztandar legijonów, który wszędzie świecił aureolą godności męztwa narodowego, pomiędzy temi ludami, co walczyły dla oswobodzenia ducha.

Bez wątpienia, gdyby te zastępy były zaprzedane służbie nieprzyjacielskiej lub zagrzebane w gnuśności i obojętnem uśpieniu ca swojej własnej glebie, byłaby Europa cała z Napoleonem razem z pogardą na nie patrzała... Nie byłoby dla kogo utworzyć reprezentowaną Polskę w formie Księztwa Warszawskiego, nie byłaby Historyja powtarzała do końca świata o cudach waleczności i poświęceniu bez granic tych niezmordowanych synów, walczących dla wyzwolenia Ojczyzny. A my, co dziś żyjemy, czemżebyśmy byli? Bez wątpienia Prusakami, Austryjakaini i Moskalami!...

W przeszłym artykule zostawiliśmy wojska nasze walczące w insurekcyji Kościuszkowskiej. Tu znowu nie będę wchodził w żadne szczegóły i powinni tylko to co potrzebne, aby dojść do formacyji legijonów i do okazania ich wybitnej tendencyji.

Dąbrowski miał wtenczas swoję dywizyją w Wielkopolsce; znamy jej powodzenie i świetne zwycięztwa, ale wiemy również o jej upadku spowodowanym przez klęskę pod Maciejowicami.

Wtenczas znowu Dąbrowski vystąpił z dawnym planem i proponował jen. Wawrzeckiemu, który zastępował rannego Kościuszkę, aby wziąwszy pozostałe 20,000 wojska, króla i reprezentacyją narodową, iść przez Niemcy i połączyć się nad Renem z armią fraucuzką. W skutek niedokonanego tego projektu armija, jej jenerałowie i sam Dąbrowski dostał się w ręce Moskali, a internowany w Warszawie, miał sobie zaraz proponowane przez Suwarowa najświetniejsze obietnice, tak w rangach wojskowych, jako i w znaczeniu krajowem. Dąbrowski z pogardą godną Polaka odmówił tych rosyjskich blasków. Wkrótce potem wezwanym był

do króla Stanisława i przez niego zapytanym, co zamyśla czynić ze sobą? Odpowiedź Dąbrowskiego była: "Służyć wszelkimi sposobami upadłej Ojczyźnie i próbować dla niej pomocy u obcych narodów." Wtenczas Poniatowski wręczył jenerałowi własnoręczny i bardzo pochlebny list do elektora saskiego, namawiając Dąbrowskiego, żeby wszedł do służby saskiej. Dąbrowski odmawiając i tę karyjerę, nie oddał wcale listu króla elektorowi, i tenże został złożonym pomiędzy jego archiwa.

Na samym początku 1796go roku, po zajęciu Warszawy przez wojska pruskie, Dąbrowski był przez nich uwolnionym. Przez cały czas swojej bytności w Warszawie utrzymywał skryte stosunki z wychodźcami polskimi bawiącymi w Paryżu, wiedział mianowicie przez Wybickiego, Zajączka i Wielhorskiego o życzliwem dla nas usposobieniu ze strony Rzeczypospolitej francuzkiej. W myśli więc uskutecznienia swych dawnych planów nie traci ani chwili, jedzie do Francyji, zatrzymując się w Berlinie czas niejakiś. Tam znowu wzywany po kilka razy do króla Fryderyka IIIgo, stawia się przed tym monarchą, w mundurze jenerała polskiego i odmawia również, jak Suwarowi, proponowanie na samym wstępie najświetniejszych stopni w wojsku pruskiem, a zachęcony tą łaską, stawia warunki i traktuje z królem w imieniu wojska, kończąc temi słowy: "Jeżeli król pruski zechce być królem polskim, wtenczas Dąbrowski stanie na czele narodowego wojska."

Potem różnemi drogami, nie pomijając wpływu księcia Antoniego Radziwiłła, który co tylko był poślubił stryjeczną siostrę króla, starał się o polepszenie losu Ojczyzny. Gdy nic nie mogło zmienić położenia, porzucił Berlin, aby prosto udać się do Paryża, gdzie go Polacy oczekiwali i gdzie dla swój osobistej powagi i znanych zasług przy poparciu listów, które przywiózł od Klebera, Bernadotta i Calliarda, ambasadora francuzkiego w Berlinie, był jak najżyczliwiej przyjęty przez władzę Rzeczypospolitej francuzkiej, której przedstawił już przygotowany projekt formowania legijonów polskich. Dnia 18go nivosa konwencyja była już podpisaną przez administracyje

i jen. Dąbrowskiego, który udał się zaraz do Włoch, gdzie legijony miały być formowane pod opieką jen. Bonaparte go

Tenże na dowód ich zatwierdzenia wystosował następujący list:

Medyjolan, 25go nivose Roku V.

Bonaparte, naczelny wódz armiji włoskiej, do Kongresu Stanu.

"Jen. Dąbrowski, polski jenerał porucznik, oficer znakomity, zajęty interesami Ojczyzny własnej, upadłej, usiłowaniami wspólnego Wam wroga uciskąjącego przez tyle lat Ojczyznę Waszę, ofiaruje gotowość sformowania legiji polskiej, któraby przewodniczyła ludowi lombardzkiemu w obronie jego wolności. Ten waleczny naród zasługuje być przyjętym przez lud, który wzdycha do wolności. Zobowiązałem jego jenerała, aby się porozumiał z Wami a przedsięwezmę środki, jakie uznacie być stosownemi, porozumiawszy się z nim w tym celu.

Podpisano: Bonaparte.

Powyższy list jest najlepszym dowodem naszych twierdzeń, bo Napoleon sam wiedział, że Polacy nie walczą dla materjalnych zysków, ani z zapału dla obcego rządu, tylko w nadzieji późniejszego oswobodzenia Ojczyzny. Dąbrowski ośmielony zatwierdzeniem tworzenia legijonów polskich, wydał poniższą odezwę do narodu polskiego:

ODEZWA DO POLAKÓW!

JENERAŁ DĄBROWSKI UPOWAŻNIONY DO TWORZENIA LEGIONÓW WŁOSKICH DO WSPÓŁRODAKÓW.

"Wierny Ojczyźnie aż do ostatniej chwili, walczyłem za jej wolność pod nieśmiertelnym Kościuszką. Upadła ona wprawdzie, lecz pozostaje nam pocieszająca pamięć, żeśmy wylewali krew swoję za kraj naszych przodków, żeśmy widzieli nasze sztandary tryumfujące pod Dubienką, Racławicami, Warszawą i Wilnem.

Polacy! Nadzieja nas zjednoczy, Francyja tryumfuje! Walczy ona za sprawę narodu. Starajmy się osłabiać jej nieprzyjaciół, zapewnia nam schronienie, oczekujmy lepszych przeznaczeń dla naszego kraju, stawajmy pod jej chorągwiami — są one chorągwiami honoru i zwycięztw.

Legijon polski formuje się we Włoszech, na tej ziemi niegdyś świątyni wolności. Już oficerowie i żołnierze, towarzysze prac naszych i Waszej waleczności, są ze mną, już organizują się bataliony. Przybywajcie, towarzysze moji! Rzućcie broń, którą Was nosić zmuszono. Walczmy za wspólną sprawę wolności pod walecznym Bonapartym, zwycięzcą Włoch. Trofea Rzeczypospolitej francuzkiej są naszą jedyną nadzieją; przez nię tylko i jej sprzymierzonych odzyskamy te drogie ogniska nasze, które opuściliśmy ze łzami."

W kwaterze głównej w Medyolanie, d. 1go pluviosa V.

Rzczp. francuzkiej, polski jenerał porucznik

( podpisano ) Jan Dąbrowski.

Po tej odezwie widząc Dąbrowski, że fundusze Rzeczypospolitej dla ciągłych wojen bardzo są wyczerpane, a spodziewając się wielkiego napływu ziomków z kraju, w szlachetnym zapędzie sprzedaje krewnym swój spadek po ojcu, dobra zwane Pierzchowiec pod Krakowem, część funduszu przeznaczając na wysyłanie wychodźców, a resztę używa na niezbędne potrzeby tych, co we Włoszech byli bez chleba i odzieży; sam zaś pełen odwagi i nadzieji zagrzewa swojim ogniem i wiarą zwołanych pod swój sztandar, na którym już wtenczas mógł napisać: "Z ziemi włoskiej do polskiej."

Otóż są główne rysy charakteru tego wodza, który wpływał swą siłą moralną i przykładem na tę marsową szkołę, co wydała mężów takich, jakiemi byli Kniaziewicz, Chłopicki, Wielhorski, Kosiński, Fiszer, Zajączek, Wybicki i wielu im podobnych.

Tu wyznać musimy jawnie, że ci rycerze niczem nie byli podobni do dzisiejszych, którzy w pocie czoła pracują nad tem, żeby zostawić po sobie pomnik... dla złotego cielca! Oni zaś tylko dla Ojczyzny walczyli i zostawili imiona swoje nieśmiertelne, wyryte na najpiękniejszych kartach naszych dziejów. IV

Porzućmy na chwilę legijony włoskie, aby spojrzeć na zabiegi innych rozproszonych ziomków. A za nim o nich wspomnę, przytoczę jeszcze kilka zdań wielce zacnego i poważnego męża Tomasza Ostrowskiego, który o tej epoce tak się wyraża: "Przemoc i zdrada może podbić i najechać obcą ziemię, ale nie może pognębić i zniszczyć silnej narodu woli, kiedy ten ma święte postanowienie odzyskania niepodległości Ojczyzny. Ta walka trwa i trwać będzie w Polsce, dopóki cel jej osiągniętym nie będzie, trwa ona raz objawiając się krwawemi bojami, a drugi raz w skrytych konspiracyjach, jako ostatni środek nieszczęśliwych. Czyżby tyrani dla swej własnej spokojności sumnienia nie powinni się chwycić raz sprawiedliwości? Lecz oni są niepoprawnymi i to nasze nieszczęście."

Po naszym upadku roku 1794go, którego to usiłowania okryły nasz naród sławą, najgorliwsi i patryotyzmem skompromitowani mężowie opuścili najechaną Ojczyznę ( nie najemnicy i obojętni ).

Jaka była podówczas bezdenna rozpacz, święta i gorąca żądza ratowania na nowo Ojczyzny, okazują tu poświęcenia i gorliwe zabiegi, rozpoczęte w całej Polsce dla tworzenia nowych zawiązków konfederacyjnych i wysileń do nowych wybuchów insurrekcyji. I tak jak na Litwie Jan Gedrojć pracował zapalenie nad przygotowaniem pospolitego ruszenia, tak w Krakowie, w Dreźnie i Paryżu tworzyły się Komiteta dla dopomagania i radzenia nad sposobami nowego i prędkiego ratowania Ojczyzny. Każdy, w którego żyłach płynęła szlachetna krew' polska, pędzony był, jakby szaloną rozpaczą, tam gdzie przeczuwał życzliwą pomoc dla pomszczenia się nad tyranem. Dla tego też we Francyji i we

Włoszech zaczynały się rojić zastępy naszych wychodźców. Również na Wschodzie, w Wołoszczyźnie i w Stambule zbierali się tułacze, idąc za przykładem znakomitych przewódzców, jakimi byli Sołtyk, Potocki, Ogiński, Mokronowski, Prozor, Kołysko, Łaźniński i wielu innych, którzy marzyli o utworzeniu legiji polskiej pod protekcyją Turcyji, która miała podówczas Rosyją za niebezpiecznego sąsiada. Równieżi Francyja patrzała życzliwie na wszystkie te zawiązki, bo one tworzyły tamę między nią a północnym olbrzymem. Usiłowanie tego przedsięwzięcia szło gorliwie; wysyłani delegaci od naszych Komitetów do Francyji porozumiewali się z przyjaciółmi Polaków, jako to z la Rochem, a nawet wyjeżdżającym wtenczas do Konstantynopola ambasadorem Rejmond Verninac, który zaręczał o stanowczem zatwierdzeniu dla pomagania wszelkimi sposobami legijonowi polskiemu na Wołoszczyźnie. Z tego powodu w Listopadzie 1795 zebrany główny Komitet patryotów w Paryżu wysłał Ogińskiego do prześwietnej Porty dla porozumienia się co do formowania legijonów pod jej opieką, a te składać się miały z dezerterów i jeńców austrjjackich. Ogiński więc przywiózł sułtanowi zapewnienie niewątpliwe protekcyji rządu francuzkiego.

Wychodźcy zaś, zebrani we Wenecyji, utrzymywali stosunki z Komitetami i Mołdawią, oczekując niecierpliwie złączenia się pod jeden polski sztandar. W Krakowie tymczasem 6go Stycznia roku 1796 zawiązała się konfederacyja dla przygotowania ogólnego powstania, które miało być poparte naddunajskim legijonem. Już się w tym celu kilka tysięcy ochotników zebrało pod dowództwem Kołyski, Liberackiego i Domejki. Rynkiewicz i Jabłonowski byli przysłani jako delegowani z Galicyji do Carogrodu, gdzie ich oficyjalnie Ogiński przedstawił ambasadorowi Verninac i następnie Reis Effendemu. Gorliwość Ogińskiego dla narodowej sprawy była podówczas znaną; utrzymywał on stosunki z Sułkowskim, adjutantem jenerała Bonapartego, i przez niego wysłał memoryjał do Legnano, w którym gorąco opisywał klęskę Polaków i ufność, jaką pokładają w przyszłą opiekę Napoleona.

W odpowiedzi na ten list było wiele życzliwych wyrazów dla naszego wojska i narodu, a w końcu następujące zdanie: "Naród uciemiężony przez swojich sąsiadów podnieść się tylko może z bronią w ręku." — Przytoczyłem tutaj ustęp życia i ówczesne usposobienie Ogińskiego, aby wykazać, że nawet ten późniejszy nieprzyjaciel Polski marzył wtenczas tylko o ratowaniu Ojczyzny, którą miał wszędzie na myśli, choć posiadał majątek i dostojeństwa, co dowodzi, że nie robił tego wszystkiego jako najemnik chciwy zysku lub znaczenia.

Podczas tych dyplomatycznych zabiegów Ogińskiego na Wschodzie Polacy w Paryżu z poręki nowo utworzonej reprezentacyji wysłali także na Wołoszczyznę Ksawerego Dambrowskiego z upoważnieniem tworzenia legijonu. Ten przyszły dowódzca był w najpierwszej młodości gwałtownego i niepewnego charakteru, miał on usposobienie awanturnicze, przebiegami i intrygami torował sobie wybraną drogę, omamił też od razu władze tureckie, umiał się także podobać i trafić do względów sławnego podówczas ze swojej inteligencyji Paszy Widyńskiego, Pasawa. Ogla, ten zbuntowany nieprzyjaciel Porty, przez swoję energiją i wojskowe zdatności podbijał wszystkie zastępy sułtańskie, chcąc wywalczyć na Wołoszczyźnie dla siebie niepodległość. Pod jego więc opieką Dambrowski zamierzył rozwinąć sztandar, legijon też jego wzmagał się gwałtownie, a w skutek tego rozgłosu przybył do Widynia pułkownik Rymkiewicz i Eli Tremo z Paryża, później przyłączyli się Jabłonowski, Sutkowski, Radzi miński, Lipski, Kicki i wielu innych oficerów. Organizacyja szła śpiesznie, porządek był wzorowy, wszystko pałało chęcią, żeby jak najprędzej zrobić powstanie w Galicyji lub na Podolu, korzystając z chwili, gdzie Austryjacy i Moskale zajęci byli francuzką wojną. W takiej to chwili chciano wywołać pospolite ruszenie i opanować na nowo wydarty nam kraj przez nieprzyjaciół ! Chęć dopięcia tego celu doszła do gorączkowego szału, upojenie i nadzieja była nie do opisania, czekano z biciem serca ostatecznej chwili sygnału do wymaszerowania! Niestety! Goniec z Konstantynopola przywiózł wiadomość, że Bonaparte, podbiwszy Włochy, podpisał z Au

stryjakami pokój w Campo Formio! Po tej smutnej wiadomości dla nas wyszedł rozkaz rozpuszczenia legiji naddunajskiej.

Rozpacz tych zastępów po straconych nadziejach była równą dawnemu upojeniu. Po tym nowym gromie i rozczarowanie tułacze w cichej i skrytej zgryzocie zaczęli się rozchodzić: jedni do Francyji, a drudzy w większej części do Włoch pod sztandar wodza legijonów, tworzący się pod dowództwem zasłużonego wodza jenerała Henryka Dąbrowskiego.

Z boleścią serca przychodzi nam teraz wspomnieć o naczelnikach tej wyprawy Ogińskim i Dambrowskim; widocznie byli to ludzie, którzy mieli duszę bez męzkiego hartu, którzy nie mieli prawdziwej i wytrwałej miłości Ojczyzny. Widząc nadzieję przyszłej osobistej ambicyji w własnym kraju stracone, rzucili się w otchłań podłości, aby w niej dopiąć celu znaczenia! Wkrótce potem widzimy w Petersburgu Dambrowskiego jenerałem u Pawła Igo i wiemy, że ten nędznik służąc wytrwale w wojsku rosyjskiem, walczył przeciwko nam w roku 31szym. Ogiński został senatorem i dostojnikiem dworu rosyjskiego!

Tymczasem we Włoszech Dąbrowski, Kniaziewicz, Chłopicki, Wielhorski, Aksamitowski i wielu innych zadziwiali obce narody cudami waleczności, rozwijając niepospolite wojskowe talenta we wszystkich bitwach, a mianowicie pod Medyolanem, Mantuą, w Rzymie, Terracino, Novi itd., gdzie wszędzie wojska nasze niezłomne przyczyniały się do pogromienia wspólnych nieprzyjaciół. Z tego też powodu ówczesne listy marszałków i N.Bonaparty pisane do wodza legijonów wyrażają pochwały, cześć i uczucia braterskie dla tak szlachetnego wybitnego narodu! Nie zgłębiali oni atoli prawdziwego bodźca, który ten zapał wzniecał, albowiem każden Polak umierając wtenczas na polu bitwy mógł wyrzec te słowa ) : "Umieram dla Polski, mojej Ojczyzny! "

Pokój rzeczywiście nie był ustalony, pochodnia walki na nowo była się rozpaliła. Dąbrowski wiedząc, te w kraju wszystko do powstania gotowe i nie mając nic innego na myśli, jak oswobodzenie Ojczyzny, nie tracił żadnej sposobności i korzystał z chwili, aby uwydatnić przez nas odniesione

zwycięztwa i przypomnieć już tyle zasług wyświadczonych Francyi. W tym celu miał rozmowę z Bonapartem i przypomniał mu ugodę z Rzeczpospolitą Lombardzką, która nadała Polakom prawo obywatelskie, nakładając obowiązek walczenia w obronie tego kraju, lecz na wniosek Polaków był dodany paragraf, który ich uwalniał od wszystkiego w razie powrotu do kraju. Po tem przedstawieniu Dąbrowski uzyskał od Napoleona zezwolenie prowadzenia swojich zastępów przez Kroacyją, Transylwaniją, Węgry do Galicyji, gdzie już wszystko było gotowe do powstania. Nadzieja więc i gorące pragnienie powrotu miały być w końcu dopięte; wojska z upojeniem radości wśród chórów narodowych pieśni wymaszerowały w tym celu w ilości 6,000 żołnierza do Palmanowa. Tam niestety doszła ich wiadomość nowego traktatu pokojowego, który był zawarty 18go Kwietnia 1797go roku w Löoben. Ten więc traktat na nowo zniweczył wszystkie plany! Widząc tyle poświęceń i najdroższe nadzieje zawiedzione, rozpacz i demoralizacyja zapanowały w naszych szeregach, choroby i samobójstwa zaczęły się rozszerzać. W chwilach takiego upadku i zwątpienia występował znany w historyji niezłomny charakter Dąbrowskiego, który w chwilach upadku stał jak posąg nadzieji, co nic nie zdoła powalić ni skruszyć! Gdyby nie żelazna wola i gorąca wiara tego wodza, mówili ówcześni, że byłoby przyszło wtenczas do największych ekscesów.

Widząc na planie Napoleona nowe traktaty pokojowe, korpus oficerów wystosował do niezmordowanego niczem Dąbrowskiego następującą odezwę:

ADRES OFICERÓW KORPUSU POLSKIEGO DO JENERAŁA DĄBROWSKIEGO,

DOWÓDZCY TEGO KORPUSU.

Twoja odezwa, jenerale, natchniona uczuciami patryotycznemi, zgromadziła nas na ziemię włoską. Trzeba było mieć Twoje talenta i Twoję niestrudzoną duszę, aby skłonić Polaków do pochwycenia za broń w chwili, w której ich Ojczyzna straciła swoję wolność i niepodległość. Nasze legijony pod Twojem dowództwem, jenerale, zdołały zrodzić na nowo nadzieje w łonie naszej Ojczyzny, skłoniły Europę do

uszanowania nieszczęścia Polski i przygotowały Ci wieniec obywatelski i wdzięczność narodu. Pokój tyle upragniony przez ludzkość ma ukończyć walkę, która krwią zalewa całą Europę; prosimy Cię przeto, abyś w tem zdarzeniu raczył być tłumaczem naszym u Bonapartego, który dziś stoji na straży przeznaczeń narodów; mów do niego z tem głębokiem przekonaniem i ufnością, jakiemi natchnąć Cię powinno dobro, szczęście i chęć odbudowania Ojczyzny.

Ferara, 14 Brumaire roku Vgo (tu następują podpisy).

Ta odezwa dla tych, co nie znają prawdziwego charakteru uczuć legijonów polskich, jest jawnem uznaniem wiary tych zastępów, jest dowodem jasnym, że Ojczyzna nigdy nie była na drugim planie, i że dla niej tylko znoszono najcięższe marsowe znoje.

Po tej odezwie Dąbrowski pojechał do głównej kwatery do Gratzu w nadzieji wyzyskania czegoś stanowczego dla kraju, starając się przytem o zezwolenie na polskiego reprezentanta podczas przyszłych kongresów. Niestety! powrócił z obietnicami! Wtenczas uczuto znowu gwałtowną potrzebę legalnej reprezentacyji narodowej, i aby poruszyć smutną ciszę, która zapanowała, zaczęto agitować myśl sprowadzenia posłów i ostatniego marszałka Małachowskiego w celu osadzenia ich w Medyjolanie. Bawiący w Paryżu Wybicki, Prozor i Bars za porozumieniem się z Dąbrowskim wystósowali odezwę podpisaną licznemi nazwiskami, która wzywała sejm do Medyjolanu, gdzie już przysposobiono pałac Serbeloniego. Ta nadzieja dodała wszystkim otuchy. Jakaś pewność szczęśliwej zmiany losów zajaśniała w sercach i nadzieja stałej reprezeatacyji narodu, któraby się dopominała o nasze prawa i powrót do Ojczyzny, zabłysła jak w dzień ponury promieniste słońce. A na jego promieniach zlała się jakoby z nieba owa wieszcza harmonija, która utworzyła śpiew: "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy. "Bo nikt po dziś dzień nie może stanowczo nazwać autora tej pieśni. Utworzyła się ona jakby sama złożona z pragnień, westchnień i łez męczenników Ojczyzny !

Płonne były wtenczas nadzieje reprezentacyji narodu. Krwawe boje trwały w królestwie neapolitańskiem, Hiszpaniji

i San Domingo. Rok za rokiem schodził na trudach i tęsknocie, Europa zapomniała o Polsce, jedynym pokarmem moralnym serc tułaczy było powtarzanie: "Marsz, marsz Dąbrowski, z ziemi Włoskiej do Polski. "

Nie mojem jest zadaniem z historyczną prezycyją wspominać nieszczęścia i waleczność naszych rycerzy w tych bojach. Lecz dla zakończenia historyji legijonów muszę przypomnieć, że roku 6go Napoleon wezwał z Włoch do Berlina ich wodza, Dąbrowskiego, żeby we Wielkopolsce organizował powstanie, do którego, jak wiśmy, ściągali się ze wszystkich stron nie tylko dawni wojskowi, ale i nowo zaciągający się ochotnicy. Aby zbić jeszcze zdania, że jenerałowie wracający o smagłych twarzach byli bez zapału i nadzieji, nie od rzeczy będzie przytoczyć tutaj wzniosłą i rozczulającą, przysięgę, którą Dąbrowski odbierał od zgromadzonych ziomków, zapisujących się do pospolitego ruszenia. Nie chcę tej okoliczności pominąć, bo jest jawnym dowodem nieskazitelnych uczuć niezmordowanych legijonistów, dla których rok 6ty zakończał w części wygnanie, a rozpoczynał na nowo trudy dla oswobodzenia Ojczyzny. Przytaczam tutaj dosłownie opis tego solennego obrządku, który się po Mszy św. pod niebios sklepieniem odbywał.

Dnia 1go Stycznia r. 1807go pod Łowiczem jenerał Dąbrowski wszedł do obozu otoczony licznym orszakiem wojewódzkich dowódzców. Poprzedzali go Roman Matuszewicz i Józef Lubieniecki; jeden z nich niósł na wezgłowiu drogocenny zabytek, pałasz Jana Sobieskiego, przywieziony z Lorettu przez Dąbrowskiego, a drugi trzymał buławę hetmana Czarnieckiego. Pomiędzy niemi stawali rycerze do przysięgi po wysłuchaniu niniejszej przemowy wodza.

RYCERZE !

Za najszczęśliwszy dzień życia mego poczytuję ten, który po dwunastoletnim rozstaniu się połączył mnie z wami, rodacy, który mi pozwala oglądać słodkie owoce prac mojich, podjętych za granicą dla mężnego ducha w Polakach. Jestem sowicie od niebios nagrodzony, kiedym was w istocie przekonał, że nie płonnemi nadziejami karmiłem ziomków mojich.

Rok 1807 jest pierwszym, w którym każdy z nas życie dopiero rozpoczyna, bo kto Ojczyzny swej nie miał, tego można policzyć do umarłych! Ta ziemia, po której dzisiaj wolni chodzicie, dopiero od tej chwili poznała prawdziwe swe dzieci, kiedy was widzi zebranych na obronę, swoję. Już widać w oczach wszystkich odżywiony ogień świętego zapału, który przypominając dzieła przodków, daje wam razem uczuć co to jest odzyskać straconą Ojczyznę. Lecz komuż winniście swoje odrodzenie, jeżeli nie wielkiemu Napoleonowi, którego Opatrzność wskazała, aby opuszczone sieroty do własnej zaprowadzić matki ? Szanujmy tę osobę, która nam dla dźwignięcia się podaje tę rycerską dłoń, którą wydarła największym mocarzom za to, że nie umieli godnie jej używać. Na uczczenie więc tego wielkiego bohatera zgromadzeni tutaj rycerze pod przewodnictwem mojem nieście modły do Boga o ciągłą pomyślność, a z głębi serca waszego wynurzcie przysięgę, która was z ust kapłana przed ołtarzem czeka.

PRZYSIĘGA DLA RYCERSTWA!

"Ja tu przytomny, przed obliczem Boga zastępów, przed Bóztwem powstającej Ojczyzny mojej, przysięgam na tę buławę, którą niegdyś bohaterska dłoń Czarnieckiego dźwigała, na ten miecz walecznego Sobieskiego, pod którym padał Polski nieprzyjaciel, iż posłuszoy do zgonu rozkazom wielkiego Napoleona o swobodę i całość Ojczyzny aż do przelania ostatniej kropli krwi mojej walczyć będę. "

Podczas tej wojskowej uroczystości promieniały wszystkie oblicza nadzieją i gorącą miłością Ojczyzny i wiary w opiekę Napoleona; nigdzie jednakże, przebiegając myślą tę wielką epokę, nie widzimy śladów, żeby wychodźcy polscy gdziekolwiek hołdowali obcym narodom, lub iżby byli dla własnego zysku kraj opuścili. Na zakończenie i na domiar dowodów przytaczam jeszcze to, że w majętności Winnagóra, położonej W. K. Poznańskim, gdzie się znajdują zwłoki nieśmiertelnego wodza legijonów i gdzie są jeszcze po nim drogocenne pamiątki, jest także obraz olejny wielkości naturalnej, na którym Dąbrowski stoji obok popiersia Napoleona i wskazuje prawą ręką napis wyryty na piedestale: "Przez

niego do niej. " Przytoczywszy tyle dowodów przeciwnych fałszywym zdaniom o legijonach, kończę tę wzmiankę wierszem jenerała Franciszka Morawskiego, który był napisany ja: o dla pomnika Dąbrowskiego, a który, według naszego zdania, należy się nie tylko wodzowi, ale odnosi się także do ówczesnych Rycerzy i Bohaterów.

"Dwanaście lat dziejów naszych nie dostawa,

Lecz te zapełnia Dąbrowskiego sława. "

Przyjaciel prawdy i Legijonistów.



''Pamiętniki. T. 1, z. 1-2 : w wyjątkach'' Bogusława Mańkowska

Autorka nasza, nad której kołyską grzmiały działa srogiej pod Paryżem bitwy, a która już w roku 1818tym Ojca utraciła, nie mogła wprawdzie czerpać z ustnego opowiadania.
''

Mój ojciec umierając, zapisał testamentem Towarzystwu Przyj. Nauk nadzwyczaj liczny i drogocenny zbiór starożytności narodowych, obszerną bibliotekę, 2, 000 kart wojskowych z odbytych kampanii, wielce zajmujące manuskrypta i korespndencyje z cesarzem Napoleonem, z Fryderykiem Wilhelmem IIIcim i innymi monarchami. Wszystko to było zbierane nieomal przez pół wieku, zwożone i składane w W. Ks. Poznańskiem, w pałacu Winnogóry, który zamieszkiwał w rzadkich chwilach odpoczynku i w którym go niespodziana jeszcze w sile wieku śmierć zaskoczyła. Krótko po zgonie ojca zjechała Komisya, na czele której był J. U. Niemcewicz, i w imieniu Towarzystwa wywieźli wszystko do Warszawy, składając to w dwóch czy trzech głównych salonach pierwszego piętra pałacu Staszyca; te salony miały znaną nazwę: Salonów Dąbrowskiego. Moja matka, co od tylu lat przejętą była szacunkiem i czcią do tych skarbów, zarazem można powiedzieć, przesiąkła atmosferą tej zbrojowni, nie mogła przyzwyczajić się do myśli rozstania się z temi relikwiami, pomiędzy któremi wciąż widziała postać Śp. męża.

Z tego to powodu wróciwszy do Warszawy, zamieszkała całe drugie piętro pałacu Staszyca, tak że nasze salony były nad zbrojownią ojca. Cały ten rozkład stoi mi żywo w pamięci; zebrane w środku armaty miały każda wyryte, gdzie i na kim była zdobytą, jedna z nich, nie wiem jakim sposobem, znajduje się dzisiaj w starożytnym wojennym arsenale w Wiedniu; jest na niej wyryte nazwisko ojca i Orzeł Polski, z datą i miejscem, gdzie była zdobytą.

Na około armat było kilka trofei; sztandary, co je składały, były różnych form i różnych narodowości. Najciekawsza bezwątpienia chorągiew była Machometa, zdobyta przez Jana IIIgo 13 Września pod Wiedniem. Była ona bardzo dużych rozmiarów i niezwykłej długości, kończyła się czubato; na bardzo grubej jedwabnej zielonej materyi były w środku haftowane różne godła jako i półkole księżyca, na około zaś szedł szeroki brzeg zapisany dużemi tureckimi literami, wypisany z koranu, a hafty jak we wszystkiem były grubo lito złote. Do tej pamiątki należała jeszcze szabla Sobieskiego, którą poświęcił z wdzięczności, wracając z Wiednia, Matce Bozkiej Loretańskiej; równocześnie pozostawił także powyżej opisany sztandar. Obydwie te niesłychanej wartości pamiątki ofiarowało miasto Loreto ojcu za zasługi, które mu wyświadczył, będąc długi czas Prezydentem tej Rzeczypospolitej.

Jedna z pamiątek, która żywo stoi mi przed oczami, jest mała, srebrna, ozdobna trumnienka, co zawierała kości Króla Stanisława Leszczyńskiego. Mój ojciec wracając z wojskiem po nieszczęśliwym 14tym roku, przechodził przez miasto Nancy, wstąpił do świątyni, aby złożyć cześć zwłokom naszego króla i tam uczuł żal w polskiem sercu, że ziemia nasza nie posiada żadnych szczątków tego zasłużonego i nieszczęśliwego Stanisława Leszczyńskiego, kazał otworzyć trumnę i kilka odłączonych kości zabrał z sobą do Ojczyzny. Ta sama mała trumna znajduje się dziś w Petersburgu i stoi na szczycie wieka trumny nieszczęsnej pamięci króla Stanisława Poniatowskiego. Nie wspominam już o niezliczonych tarczach, broniach i szablach, okrywających ściany tych salonów, ale pamiętam jeden piękny i bogaty miecz, na którym było wyryte:

Gdy Zygmunt August na tronie panował,

Hetman Tarnowski ta, szablą wojował.

Jest to nader ważna i droga pamiątka, szczególniej dla rodziny Tarnowskich, usilnie trzebaby się starać o wynalezienie tego drogocennego miecza. Pomiędzy tym całym zbiorem, jako i przy wchodowych drzwiach stały ogromne rycerze w żelaznych zbrojach, z tarczami, przyłbicami i halabardami. Byli to ulubieni towarzysze naszych lat dziecinnych, dla tego też zbiegaliśmy często z bratem tylnemi schodkami, aby jak dwie myszki obiegać ten cały arsenał, nie chcąc wierzyć nigdy, że to już ma nie być nasze.

Salon obok zbrojowni był salonem biblioteki i manuskryptów. Schodzili się tam licznie panowie nie tylko z Tow. Przyj. Nauk, ale i innych towarzystw patryotycznych i konspiracyjnych. Tam pod pozorem literatury snuły się wątki zawiązane przez Łukasińskiego, Umińskiego i innych; tam zwoływano członków sprzysiężonych, należących do towawarzystwa zwanego natenczas "kosynierów", i tam to biegając po naszych, jak my je nazywali, salonach, osierocone podlotki, po dawnym naczelniku, pieszczone i otaczane bywały nieraz owemi sławnemi mężami, którzy byli jądrem i arką miłości Ojczyznej. W takiej to palącej się konspiracyami atmosferze zeszła nasza pierwsza młodość w Warszawie. Matka była wtajemniczona we wszystkie te sprzysiężenia i widywała wszystkich tych panów, co najczęściej po sesyach do niej na górę przychodzili, a pomiędzy którymi znajdował się już zgrzybiały, ale często odwiedzający nas Staszyc.''

Posiadłość ta, wartości podówczas przeszło miliona franków, była nadaną śp. ojcu przez cesarza Napoleona w roku 6tym, jako nagroda za zasługi Ojczyźnie wyświadczone, a mianowicie jako restytucya za sprzedane dziedziczne dobra, położone pod miastem Bochnią, a zwane Pierzchowiec i Żórawniki, z których to sprzedaży uzyskane fundusze łożył na rozpoczęcie legionów polskich we Włoszech. Skarb bowiem francuzki, wyczerpany ciągłemi wojnami, nie mógł zrazu wojsk naszych dostatecznie umundurować i zaopatrzyć w pierwsze potrzeby.

W tych samych dobrach Pierzchowiec, które do dziś dnia nie wyszły jeszcze z rąk krewnych rodziny Dąbrowskich, stoi na pięknem wzgórzu wśród starych dębów i lip okazały kamienny pomnik, wystawiony przez obywateli ze składkowych funduszów. Na jego piedestale jest wyryty cały szereg imion wszystkich wygranych bitew przez dawnego dziedzica i wodza. A jeźli się nie mylę, to z przeciwnej strony, na jednej płycie jest wyryty następujący wiersz jenerała Franciszka Morawskiego, ułożony umyślnie, jako napis dla mającego stawiać się w roku 41szym pomnika w Poznaniu, a którego wzniesienia, jakkolwiek fundusze były już zebrane, rząd stanowczo zakazał. Wiersz ten brzmi jak niżej:

"Czternaście lat dziejów naszych nie dostawa,

A te zapełniła Dąbrowskiego sława. "
Otoczony bywał on zawsze swoim sztabem i przybywającemi w odwiedziny wojskowemi, co zamieniało Winnogórę w rodzaj ożywionego i wesołego obozu. Prócz tego nawykła była matka widzieć te obszerne salony napełnione dawną zbrojownią i różnorodnemi narodowemi pamiątkami. Dzisiaj niestety brakowało i hetmana, i hufców i pamiątek. Było jednakowoż, że tak powiem, jedno tabernaculum, do którego matka przystępowała zawsze z czcią i rozczuleniem. Tym zakątkiem był pokój mego ojca, który zawsze zamieszkiwał i w którym umarł; ten pokój miał na dużych, wysokich, marmurowych kolumnach piękne popiersia Czarnieckiego, Sobieskiego i cesarza Napoleona. Ściany tegoż pokoju były całe zamalowane gustownemi freskami, które wyobrażały pomniki poległych legionistów we Włoszech. Zdala było widać Apeniny i niebo włoskie, a cały pokój wyglądał jak cmentarzysko, ubarwione gierlandami i wieńcami laurowemi, wiszącemi na pomnikach, które sterczały otoczone płaczącemi wierzbami. Te różnych kształtów pomniki miały na sobie wypisane daty bitew i dzień zgonu z nazwiskiem poległego. Dziś jeszcze mogłabym niektóre z tych pogrobowców wierzytelnie odrysować, tak je mam w pamięci wyryte. Jeden z nich był w rodzaju piramid egipskich, wsparty na zebranych kulach armatnich. Ten właśnie we Włoszech chował szczątki odważnego i dzielnego Liberackiego, co padł tak chlubnie w obronie Werony. Niedaleko tego wśród wysokich topoli stał pomnik ulubionego od wojska Elie Tremo; zginął, nieodżałowany od wszystkich, ile pamiętam, pod Trebią. I tak wkoło całego pokoju był długi szereg pomników tych walecznych synów Ojczyzny, którzy mieli nadzieję, że prowadzeni przez ukochanego wodza, wrócą oswobodzić własną Ojczyznę. Wkoło ścian ponad sufitem były malowane gierlandy z plecionych liści laurowych, ponad niemi na całym suficie godła narodowe i trofea wojskowe, tarcze, pałasze, piki, kule armatnie otaczały

artystycznie wielką środkową tarczę, na której były Orzeł i Pogoń.

W tym to pokoju stały jeszcze dwie małe. z lanego mosiądzu armatki, których łaskawie komisya, zesłana z Warszawy dla zabrania narodowych pamiątek podług testamentowego rozporządzenia, nie zabrała, bo nie należały one do wypraw wojennych, służyły tylko prywatnie do salonów w dniach świątecznych i w dniach galowych, i zebraniach familijnych, gdzie często obchodzono rocznice nieśmiertelnych naszych zwycięztw i chwały. W tym samym pokoju było także biórko używane do śmierci przez mego ojca. W tym biórku złożyła matka najdroższe pamiątki, a okruchy, można powiedzieć, wielkiego wywiezionego zbioru dla Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie. Z tych pozostałych drogocennych narodowi pamiątek wspomnę tylko o kilku najważniejszych, jako to: o wielkiej perspektywie, której używał mój ojciec we wszystkich kampaniach, również o zbiorze wszystkich orderów z gwiazdami i wstęgami. Posiadał także piękną czarę oniksową, oprawną w złoto i drogie kamienie po Janie IIIcim, która używaną była codziennie na biórze, gdzie ten dzielny wódz i król pracował.

Jedną z najcenniejszych pamiątek tego zbioru były brylantowa agrafa, czyli zamek do paska i pierścień Kościuszki, ofiarowany jenerałowi Dąbrowskiemu za obronę Warszawy w roku 94tym. Streszczam tutaj, co niektórzy historycy, a mianowicie Falkenstein mówi o nim w ustępie, gdzie wspomina o pamiątkach po Kościuszce. Wiadoma, że pałasz Jana Sobieskiego był ofiarowany Kościuszce przez legije włoskie, których wódz dostał go od rządu Cisalpińskiego jako narodową pamiątkę. Mówi Falkenstein dalej: "Pałasz ten znajduje się dzisiaj pomiędzy zabytkami narodowemi w Puławach, pierścień zaś, który był dany Kościuszce od wdzięcznego narodu polskiego w roku 1794tym, ten był przez niego ofiarowany mężnemu jenerałowi Dąbrowskiemu za waleczność i przezorność w obronie Warszawy okazanej. — Wspomniany jenerał nosił go aż do śmierci, ten drogi dla niego zadatek, który więcej cenił, niż wszystkie inne oznaki wojskowe. Na pierścieniu tym były dwa kamienie koloru

narodowego: granatowy i karmazynowy, a na nim wyryte: "Ojczyzna swemu Obrońcy. " W roku 12tym pod Berezyną, jenerał dowodząc z mieczem w ręku, miał prawą, rękę przeszytą kulą; bohater ten nie chcąc schodzić z pola bitwy ze zgruchotanemi członkami, dowodził do końca. Po bitwie trzeba było dla obrzmienia palca pierścień ten szeroko na spodzie przepiłować, aby następnie, mógł być zdjęty. " Co do brylantowej agrafy, pochodziła ona z narodowych ofiar, złożonych w rządzie narodowym w Warszawie, po świetnej i krwawej bitwie pod Frydlandem. Była ona przeznaczoną temu, który się najwięcej odwagą odznaczy i będzie w tej bitwie ranny. Obszerne artykuły ówczesnych gazet opisują przysłanie tego fermoaru przez rząd narodowy do Poznania na dzień zaślubin J. Dąbrowskiego.

Przytaczam tu czuły wyjątek tej ceremonii z gazety Poznańskiej roku 7go, a 5go Listopada.

"Po ukończeniu ślubnego obrządku, jenerał brygady, Koniński, dopełniając patryotycznego przeznaczenia daru, jakim był fermoar (agrafa), dawniej od komisyi rządowej na ręce jenerała dywizyi, Dąbrowskiego, przysłany, ze zwykłą sobie wymową tak do zaślubionej pary przemówił: "Przyjmij, Pani, ten dar rządu, do którego waleczność twego oblubieńca daje ci prawo; ofiara to gorliwości obywatelskiej, wolą rządu złożona w ręku dowódzcy legionu IIIgo, od niego przeznaczoną była dla tej, która pierwsza przez ślubne związki uszczęśliwi rannego w pamiętnej bitwie pod Frydlandem. Traf równie nieprzewidziany jak szczęśliwy, nagradza osobistą tego wodza waleczność, wieńcząc najulubieńszą mu osobę. Niech ta pamiątka w Twoim, Pani, złożona ręku. podwójną, dzisiaj znaczy epokę i odnowionej sławy Polaka i waszego szczęścia. " Ten dar był ofiarowany na aksamitnej poduszce w otoczeniu wszystkich sztabowych oficerów.

Pomiędzy ważniejszymi pamiątkami można także wyliczyć piękny i bogato złotem haftowany czaprak, dla opisu którego żałuję, że nie mam pod ręką pamiętników "Szefa Drzewicckiego. " Obszernie opisuje on wojskowo narodową ceremonią dnia, w którymtym obrządku ofiarowano wodzowi rzadkiej piękności konia, z bogatem osiodłaniem i wyżej już wspomnianym czaprakiem, używanym później przez całą włoską kampanią. Do dziś dnia nosi on na sobie znaki wystrzałów kul karabinowych, które pochodzą z pod krwawej i groźnej bitwy, stoczonej pod miastem Novi. Ten sam czaprak był wysłanym na wystawę naszych historycznych starożytności do Paryża w r. 1878mym, a dziś znajduje się jeszcze chwilowo w rękach księcia Władysława Czartoryskiego, będzie jednakże odesłanym i złączonym z wyżej opisanemi pamiątkami, których zbiór główny znajduje się w Winnogórze na właściwem miejscu, bo przy grobie tego, którego pięćdziesięcioletnie zasługi sprawiedliwie nagrodzone były tak majątkową donacyą, jako i narodowemi drogocennemi oznakami. Oby przyszłe pokolenia, szanując te zabytki, umiało czerpać z nich przykład i poświęcenie, któremi później zasłużyćby mogły na to samo uznanie i wdzięczność Ojczyzny! ''

Brak komentarzy: