piątek, 23 września 2011

Wiersz do Legionów Polskich, Cyprian Godebski


Horacy

EPODA 15
NOC BYŁA, MIESIĄC WZESZEDŁ...
Nox erat et caelo fulgebat luna sereno
XV
Nox erat et caelo fulgebat Luna sereno
inter minora sidera,
cum tu, magnorum numen laesura deorum,
in verba iurabas mea,
artius atque hedera procera adstringitur ilex
lentis adhaerens bracchiis;
dum pecori lupus et nautis infestus Orion
turbaret hibernum mare
intonsosque agitaret Apollinis aura capillos,
fore hunc amorem mutuom,
o dolitura mea multum virtute Neaera:
nam siquid in Flacco viri est,
non feret adsiduas potiori te dare noctes
et quaeret iratus parem
nec semel offensi cedet constantia formae,
si certus intrarit dolor.
et tu, quicumque es felicior atque meo nunc
superbus incedis malo,
sis pecore et multa dives tellure licebit
tibique Pactolus fluat
nec te Pythagorae fallant arcana renati
formaque vincas Nirea,
heu heu, translatos alio maerebis amores,
ast ego vicissim risero.

Noc była, miesiąc wzeszedł na niebios okręgi
Między gwiazd jasne roje,
Gdy bogom świętokradzkie czyniłaś przysięgi,
Że słowa ziścisz moje.
Jak bluszcz, kiedy uściskiem smukły dąb ogarnie,
Tak ty mnie w swe ramiona:
„Dopóki prześladować będzie wilk owczarnie,
Żeglarzy — blask Oriona,
Który zimową porą przez morskie odmęty
Wzburzone fale żenię;
Dopóki włos Apolla żelazem nie tknięty
Rozwiewa wiatru tchnienie —
Dopóty sobie miłość chować będziem szczerą".
Za mą wiernością stałą
Ty jeszcze kiedy gorzko zatęsknisz, Neero!
Męstwa mi dość ostało,
Bym nie zniósł, że innemu dawasz swoje nocy;
Mnie też inna pokocha.
Zdradzon raz, nie ulegnę twych powabów mocy.
Ty cierp, żeś była płocha.
Ty szczęśliwcze, coś zyskał na mojej niedoli,
Noś mi się hardo ninie,
Zbieraj sobie bogactwa z trzód swoich i z roli,
Niechaj ci Paktol płynie,
Żywotów sobie przeżyj tysiąc w ciągłej chuci
I krasą wab Nireję.
Hej, gdy i ciebie ona dla innego rzuci,
Ja z ciebie się wyśmieję!

Tłum. Lucjan Rydel



Wiersz do Legionów Polskich

Cyprian Godebski 1765-1809
Nie mogąc innej braciom wypełnić posługi,
Wdzięczność w miarę sił swoich, płacić winna długi.
1805 Warszawa
Nox erat et caelo fulgebat luna sereno
Horacy

Kiedy jeden z narodów w tej płonnej nadziei ,
Ze wieku żelaznemu wiek zwróci Astrei,
Chciał świata moralnego dawną burzyć postać,
Polak pragnął szczególnie swą własność wydostać,
I płochych z Ikarami nie dzieląc układów,
Żądał tylko odzyskać szczęśliwość naddziadów;
Ufny w dzielnem ramieniu, a bardziej w swej sprawi,
O własnej, nie o świata zamyślał poprawie;
A biorę samą zemstę w zdobytne może kluby,
W ocaleniu swemu obcej nie zamierzał zguby,
I rozpacz każe wyrzec na wicku sromotę,
Dla tego tylko zginą, że zbyt wierzył w cnotę.
O wy ! których opiewać przedsięwziąłem czyny ,
I przenieść na ojczyste z cudzych ziem wawrzyny;
Wy, co jedni po różnych rozsypani stronach,
Szukacie śmierci w obcych już dla nas znamionach;
Drodzy, kiedy nieszczęsne przeznaczeń kowadło,
Każe nam broń przerabiać na lemiesz i radło,
Chlubni obywatelstwu wypłaconym długiem,
Kroki wprawne do boju, oswajacie z pługiem:
Darujcie że się ważą smutnemi obrazy,
Rozjatrzać w sercach waszych nie zgojone razy,
I że w rymie, niezdolnym oddać waszych czynów,
Łzy wam niosę, współbracia na miejscu wawrzynów.

Już głuchej nocy postać okryła narody,
A księżyc świecił miłej nadzieją pogody;
Wy, czując w sercach waszych cnoto rodny płomień,
Szliście tam, gdzie nadziei prowadzi was promień,
Promień na który blednie występek i zdrada!
On dla nich strasznym błyskiem, którym grom wypada,
Im wszędy towarzyszą postrach i zgryzoty:
Nadzieja jest udziałem samej tylko cnoty!
‘’Wszak ją mają, kto rzecze, równie i zbrodniarze!’’
Tak jest !- lecz ta z postrachem idzie do nich w parze.
Gdzie się każesz spodziewać, nie wzbudzając trwogi!
Tam ja Ciebie poznaję, darze niebios drogi!
Ten to promień szlachetne zapalając dusze,
Wystawił dla was niczem i śmierć i katusze;
Odległość, niedostatek i ostre zakazy
Nie sprawiły do stałych przedsięwziąć obrazy,
Próżno zaparto bramy podwojono straże:
Czegoż miłość ojczyzny z chęcią nie dokaże?
Tak, gdy ukryte w ziemnym wulkany przestworze,
Ze swojego łożyska wypierają morze,
Próżno on swe bełty ciska pod obłoki,
Na próżno lądem zawarte, chce rozpostrzeć boki,
Nie mogąc siłą swoją na przeciw naturze,
Ani wylać na lądy, ani zostać w górze,
Kiedy wiatr co raz bardziej rozdyma je srogi,
Skryte sobie pod ziemia wynajduje drogi,
I rozsyła swe natury na różne manowce,
A gdy będące po drodze zdybią się kraiowce,
Czyniąc otwór swobodny sił swych połączeniem,
Te małe żyłki stają się strumieniem,
Na koniec okazałe rzek wziąwszy nazwisko,
Powracają wspaniale w rodzinne łożysko:
Równie i wy obiegli krzyż świata daleki,
By wrócić do ojczyzny jak do morza rzeki,
Zamiar z niebezpieczeństwem kładł każdy na szalę,
I mówił: ‘’albo zginę, lub kraj mój ocalę.’’
Każdy z was tę przysięgę powtórzył najszczerszą,
Szczęśliwy ten przynajmniej, co uiścił pierwszą.


Ty! Pod którego znalazłem schronienie,
I te wolne od trwogi niosę braciom pianie,
Co łącząc godność człowieka z blaskiem majestatu,
W monarsze cnot domowych diesz przykład światu;
Gdy cię radość twych dzieci otacza do koła,
Nie sądź o moiem czuciu z posępnego czoła,
I daruj że się stawię przed tobą w żałobie!
Polak jestem! – chcę płakać na mej matki grobie.
Królu! – naszych przeznaczeń ty nie jesteś winą!
Ten tylko broni płakać, kto jest łez przyczyną.


Tkwi mi zawsze ten moment w pamięci nie starty,
Gdy srogi los Polaka wymazywał z karty;
I kiedy on rzucając dom, ród i dostatki,
Rozpierzchnął się po świecie, jak pszczoły bez matki,
Ja wśród zagonu łzami zlewając rzewnemi,
Pług idący z oporem w nowych panów ziemi,
I myśląc nad ojczyzny smutem przeznaczeniem,
Usnąłem zadumiony pod jaworu cieniem,
Gdy się myśli unoszą po krainach marzeń,
Snując pasmo zwodniczych obrazów i zdarzeń,
Na skrzydłach urojenia niesiony po świecie,
Ujrzałem się na Alpów niebotycznym grzbiecie;
Skąd hesperyjskie pola i Tanaru brzegi,
Postrzegłem Lichickiemi okryte szeregi.
W ich zbrojnem ciele dusza narodu jaśniała;
Na twarzy była rozpacz, a na czole chwała;
Każdy pyłem okryty marsowego znoju,
Nucąc Hymny ojczyste pałał żądzą boju;
A gdy wśród tętu koni, trąb i kotłów wrzawy;
Godzinę walki bożec zapowiadał krwawy,
Zamiast odkazu innej dla siebie spuścizny,
Jeden drugiemu pomstę polecał ojczyzny.
Choć zaś śmierć ich małego nie szczędziła liku,
Szeregi zawsze pełne stawały do szyku:
Zdawało się, że z każdej pobitych mogiły,
Nowe roty mścicielów na plac wychodziły.


Tam ludów, różnych mową, ubiorem ,postacią,
Na Pierśnie dobił napis ; ‘’ Wolni wszyscy bracią.’’
Widziałem jak się boje rozpoczęły krwawe.
I jak człowiek za własną potykał się sprawę,
Ale w takowej walce spór nie mógł być długi,
Gdzie naprzeciwko wolnym pan wysłał sługi.
Próżno zbladły fanatyzm, z mistycznego tronu,
Tłuszcze zwoływał znakiem grzechotki i dzwonu;
Głos wolności zasłużył poświęcone spiże,
A przed jej chorągwiami uciekały krzyże;
I ten co swe Polakom winnica ocalenie,
Drżał Wiedeń na zdradzonych wybawców zbliżenie;
Sztandar zaś Mahometa, tan wojenny spadek,
Naszych przodków, a sąsiad niewdzięczności świadek,
Co go polskie wydarło Muzułmanom ramie,
A Loret ze czcią chował, jako cudu znamię,
Stawiąc na myśl Polakom Sobieskich przykłady,
Wiódł tam wnuków, gdzie mężnie zdobyły go dziady,
Gdy sę oko zwodniczym nasyca obszarem,
Zbir srogi mnie go zbawił, przysłany z ukazem,
Obłęd snu tak był dzielny, kiedy mnie przebudził,
Że chciałem tem go straszyć czemu się tam łudził.
Czytam pismo; - lecz skończyć nie czułem się zdolnym:
Kazano mi przysięgać, że nie będę wolnym.
O ty ulgo nieszczęsnych, darze niebios miły,
Co krzepisz nieśmiertelników utrudzone siły.
A w naczynia ciał naszych, lejąc trunek boski,
Usypiasz nas na łonie rozkoszy i troski,
Śnie luby! – czemuś klejąc spłakane powieki.
Nieszczęsnemu zarazem nie zawarł na wieki?
Jak na łożu boleści, gdy zmysły sen złudzi,
Chory z większem się jeszcze udręczeniem budzi,
Tak ja równie oceniony z pięknego marzenia,
Czułem dotkliwiej srogość mego przeznaczenia;
I jak ów zwierz, śmiertelnym pociskiem rażony,
Ciska się, party bólem w rozmaite strony,
Rozumiejąc nieszczęsny, że z miejsca odmianą,
I srogie jego razem cierpienia ustaną,
Obiegałem nadbrzeża, doliny i góry.
Chcąc myśl smutną ożywić natury,
Ale wszystkie jej niegdyś wdzięki i o
Widziały przed niewolnikiem postawę żałoby.
Nie zmieni stanu serca, zmieniając przedmioty,
Komu wnętrze śmiertelne dokuczają groty.
Gdziem tylko wzrok zapuścił, i za każdym krokiem,
Smutny obraz ojczyzny snuł mi się przed okiem;
To znowu sen w łudzącej stawiając postaci,
Chciałem nim cieszyć siebie i moich współbraci;
Lecz oni próżno w Syon kołacąc skargami,
Mieliż ufać bożkowi, co nas we śnie mani?
Jeden sporym w niewoli postępując krokiem.
Bał się wspomnieć czemu byli Polacy przed rokiem;
Drugi snów nawet samych słuchając z ostrożna,
Inny, zwykły brać wszystko pod rachunek ścisły,

Liczył mile po skali do Padu od Wisły;
I gdy cerklem na karcie miejsc odległość zmierzył,
Wstrząsnął głową i radził bym we sny nie wierzył.

Jeszcze złoty wóz Feba , w kół ognistych toku,
Nie dostarczył szat nowych czterem córom roku,
Jaszcze w pierwotne bruzdy pokrajana niwa,
Nie dał dwukrotnego swemu panu żniwa,
I ptak co był w jesieni ścierń smutną porzucił,
Jeszcze z wiosną na gniazdo ojczyste nie wrócił
Kiedy odgłos nad Padem zebranych Polaków,
Wzywał z niemi się łączyć walecznych rodaków,
Mając miłość rodziny i wzór ich na celu.
Szedłem z chlubą , choć w liczbie pośledniejszy z wielu;
I co sen mi wydobywał w zwodniczej postawie,
Cało przed jego świetnemi czynami na jawie,
Kiedy chmura na okół zionęła pioruny,
Świat jęknął i obywa wstrzęsły się bieguny,
Gdy grom potrójny w Lecha uderzył siedlisko,
Zamieniając gmach pyszny na gruzów zwalisko;
Tak jak Nos co niegdyś wśród świata powodził,
Plemie człeka od zguby unosił na łodzi,
Polak równie, wśród losów nieszczęsnych kolei,
Chciał się jeszcze ratować na łódce nadziei,
Czemuż do niej nie zabrał jedności i miru?
Nikt nie chciał robić wiosłem, każdy pragną steru:
Wy ten korab nadziei falami tłuczony,
Parli przeciwko wiatrom własnemi ramiony.
Niestety! – on był jeszcze daleko od lądu:
I chcąc dom na nadziei kształcić budowany,
Ten podwyższał sklepienia, ten odmieniał ściany:
A czego; jeszcze wspomnieć nie można bez sromu
Już się nawet o miejsca kłócono w tym domu,
Ani w środkach ratunku jedności nie było:
Ten chciał powstać przez pomoc, drugi własną siłą,
Gdy inny polityczne przedstawiał układy,
Drugi w nich gramatyczne przedstawiał wady:
Wy nie trwoniąc tak drogiej dla ojczyzny pory,
Z nieprzyjacielem w boju toczyliście spory,
Zwracając świata baczność na dzieł świetnych sławę,
Wasz oręż czczą zagłuszał tych salonów wrzawę,
Czułości! - wstrzymaj twoje niewczesne zapędy!
Już teraz próżno ukazywać błędy:
Dziś nad grobem ojczyzny, płacząc wszyscy,
Darujcie, żem się smutnym rozciągnął obrazem!
Jest to wada niektórych, że maja w zwyczaju
Unosić się, gdy mówią o nieszczęściach kraju.
Na koniec skryte dla nas przeznaczeń są drogi:
Niech błędy ojców dzieciom służą za przestrogi!
Ten zarzut nie ubliża szacunku ich cnocie:
Różni w środkach, lecz byli zgodnemi w przedmiocie:
Każdy uniósł na ratunek sił swoich ostatki,
Gotowy własnym życiem zgon okupić matki:
Na tych niech tylko spadnie hańba i sromtra
Niechaj bojaźń z rozpaczą umysłem ich miota,
Niechaj im robak wewnętrzny twarde serca toczy,
Co na jej zgon patrzyli spokojnemi oczy!
Ale po co odrodków ojczyzny wspomnienie,
Przerywa jej obrońcą poświęcone pienie?
Jak błędne w nocy światła co łudzą podróżnych,
Tak cień matki was wodzi po krainach różnych,
Niosąc ze sobą nadziei i braterstwa znamię,
Szliście z ludem walecznym złączyć wasze ramię:
A dzieląc z nami odwagę i trudy i sławę,
Sądziliście że swoją złączył waszą sprawę.
Ale czyż dla Polski tak jest przeznaczono,
Żeby od tych brał ciosy, których nie był obroną
Myślałyż nasze dziady pod Wiedniem za Jana
Że zamiast przyjaciela dadzą wnukom pana?
Mogliścież i wymyśleć pod Sessą, Weroną,
Za was poszli pić wodę oceanu słoną?
O jak bolesne miejsca drugiego wspomnienie!
Stawiają mi przed oczy Rymkiewicza cienie!
Czytam ten zarzut w jego surowej postaci:
‘’Żal niegodnym jest hołdem dla mężczyzn twych braci’’
Pomnę kiedy w nieszczęsnej pod Leniego stracie,
Los mi kazał, prócz innych, płakać śmierci w bracie:
‘’Łza w boju żołnierzowi, rzecze nie przystoi’’
A skazując na roty – ‘’to są bracia twoi’’
Ach przebacz ten raz jeszcze drogi wodza cieniu,
Lutni w rękach żołnierza żałobnemu brzmieniu!
Nie mogąc braciom wypełnić innej posługi,
Wdzięczność w miarę sił swoich płacić winna długi.
O ty który żyć nie chcąc po wolności zgonie.
Zamiast pomścić się onej miecz topisz w swem łonie.
I cios matce zadajesz ugadzając w siebie,
Katonie! – ja w tym kroku nie poznaje ciebie,
Co żeś twoją rozpaczą dla ojczyzny zrobił?
Zamiast bronić jej swobód tyś jeszcze je dobił,
Zdaje się, że wolności cios gotując srogi,
Dałyć tę myśl przychylne Cezarowi bogi,
Ona nie tak Farsalską, zachwiała się stratą,
Ile rozpaczy zaszkodził jej Kato.
Jeśli dość na Stoika że mężnie umiera,
Nie sama wzgarda śmierci robi bohatera.
Czy czyn Katona z własnym porównywam czynem,
Chlubniej bydź mi Polakiem niżli Rzymianinem,
Krew Katona jest tylko klęską dla współbraci:
Wasze rany zbyt drogo nieprzyjaciel płaci.
Ów, zgon Rzymu przez swoją pieczętuje bliznę,
Z was każdy swoje z sobą unosi ojczyznę,
A nie mając swej ziemi, na jedną już stopę,
Mierzy krokiem zwycięskim zdziwioną Europę,
I ten którego imię zniknęło na karcie,
Dla jednych postrach zemsty, drugim niesie wsparcie.
Tak gdy niegdyś Pers wszystkie siły wschodu,
Na zagładę poruszył narodu,
Tworząc dziwy na ziemnym i wodnym przestworzu,
Płyną gdzie były góry, przechodził po morzu,
A pomstę swych przodków miał w przedsięwzięciu,
Na jednego Greka swych zbroił dziesięciu,
Ateńczyk chcąc odeprzeć napaśnicze tłumy,
Rzuca miasto ten przedmiot napastnika dumny,
Łącząc siłę i rozpacz z miłością ojczyzny,
Idzie walczyć z nachódcą wśród morskiej płaszczyzny,
I ten co się na ziemi rozgościł był Greka,
Pan tysiąca okrętów, na barce ucieka,
Z równym i wy ojczyznę rzucili zapałem!
Choć szczęście Aten nie było waszym udziałem,
Przynajmniej wasza chwała nie jest pośledniejsza.
Los przeciwny szacunku ofiary nie pomniejsza.
Co za widok wspaniały uderza me oczy,
Tam gdzie Erydan natury lazurowe toczy,
Gdzie Gallów z Germanami Ren dzieli szeroki,
I gdzie Tyber skraplając Scypionów zwłoki,
Zazdrosny sławy Rzymu wszem łonie głebokiem,
Ukrywa twórcze dzieła przed najeźdźcy okiem,
I skąd nie syty niegdyś i sławy i daniu,
Jednym berła, a drugim szła pęta Rzymianiu,
Który dla swych widoków i wojennych trudów,
Nie znał innej granicy nad pokorę ludów,
Gdzie potem na Triarów i Tytusów tronie ,
Siadłszy święty rybojów w troistej koronie,
Ze schodów marmurowych, na kształt majestatu,
Dwa palce zamiast berła pokazywał światu,
Gdzie bystry Dunaj, świadek tylu krwawych bojów,
Niesie morzu daninę krajoróżnych zdrojów,
I gdzie Wulkan ze swej paszczy czarną lawę ziewa,
Wszędzie sztandar zwycięski Sarmatów powiewa;
A wśród ojczystej mowy stroju obyczaju,
Zda mi się że na łonie mego jestem kraju ,
I nie prędzej to słodkie omanienie ginie.
Aż gdy wzrok mój po obcej zapuszczę krainie,
Liczbą zbronnych przychodniów mieszkaniec zdziwiony,
Trwożnem okiem przebiega obce legiony;
Jak ich przedsięwzięcie jaki zamysł bada,
Sam siebie zapytanie i sam odpowiada;
‘’Może umysł napadów albo zwycięstw chciwy,’’
Nowych wiedzie Attylów na Auzońskie niwy?
Nie.- To naród szlachetny, łagodny spokojny,
Zawsze był mężny w boju, lecz nie szukał wojny,
‘’Może Klima niewdzięczne chciwość lub potrzeba,
Zagnały tych wędrowców pod te szczęsne nieba,
‘’Gdzie ziemia co rok płodna nie znając odłogów,
Lubym niegdyś pobytem była ojca bogów?’’
Nie – zamożny i w niwy stad i trzody,
Ten lud inne żywił i odziewał narody;
Gościnny dzielił z obcym dostatek krajowcem,
Lubił wspierać przychodniów, sam nie był wędrowcem,
Może smutne Pergamu rzuciwszy zwaliska,
Nowi jacy Trojanie szukają siedliska,
Chcą na wzór Eneaszów nowym państwem słynąć,
Nie.- Przyszli kraj swój zbawić lub za niego zginąć.
Ale próżne niestety zamiary i znoje!
Jak nie dla siebie znoszą pracowne roje,
Jak nie siebie pod jarzmem wół krasie zagony,
Równie kto inny zebrał pracy waszej plony.
Co za smutne uczucie dla Polaka duszy!
Lecz nowy jakis odgłos uderza me uszy,
Auzończyk wsparty dzielnem Lechity ramieniem,
Niesie mu hołd wdzięczności swem ponentnem pieniem;
A nie mogąc mu równym odsłużyć wymiarem,
Płaci jego ofiary obietnicy Danem.
Brzeg Auzoński za mały na wasze był czyny,
Sława was w odleglejsze wzywała krainy,
Kiedy ojce szukały winy odpuszczenia,
Ich dzieci szły za hasło ojczyzny zbawienia,
Tam okryty laurami na werońskim polu,
Dzienne rozkazy dawał Polak z Kapitolu,
I gdzie biegną pontynjskie dech zabójczy zioną,
Wszędy widziano ziemię krwią jego zbroczoną;
Walcząc dzielnie na polach nowej Parpenopy,
Utkwił sztandar na krańcach Europy,
Tam obiegłszy zwycięskim krokiem okolicę.
Zdobił w pamiątki męstwa niewdzięcznych stolicę,
Może kiedyś życzliwsze od swych ojców plemię
Patrząc na zhołdowane i ludy i ziemie,
Na zwycięski w swym grodzie znaków skład bogaty,
Wspomni imie z wdzięcznością mężnego Sarmaty.
Lecz tu nie koniec waszych trudów i chwały;
Nowe was chwały cyprysy czekały,
Wy na wszystkie przygody mając umysł miękki.
Znosiliście zarówno zwycięstwa i klęski;
A krótkie w czasach krwawych trąb wojennych przerwy,
Przyjemnym poświęcili zabawom Minerwy.
Ten szacowny spoczynek nie był dla was długi,
Żądano od was nowych ofiar i posługi,
Wkrótce chmury gromowe rycząc od Tyrolu,
Kazały wam się stawić na marsowym polu.
Tam odwieczne Zachodu i Północy siły,
Siłom jeszcze w kolebce będąc jeszcze groziły,
A ziemia co gościła rozkosznym pobytem,
Wzięła postać krainy oblanej Kocytem,
Jak kiedy trójzębnego chcąc burzyć dziedzinę,
Wiatrowładny ze swych miechów poruszył drużynę,
Pędząc na wał świszczący Eolskiej czeladzi,
Rozwala o co tylko po drodze zawadzi,
Zasmuciwszy rolnika swą srogość wymierza,
Wschronią ptaków i pobyt swobodny pasterza,
Gdzie z posępnym wód szmerem słabych lisków drżenie,
Zapowiada strasznego przychodnia zbliżenie,
I gdy już swoją wściekłość na drzewach wywiera,
Te łącząc swe ramiona jedno drugie wspiera.
Tak wy równie z narodem Padu i Sekwany
Dzielili męstwo klęski i trudy na przemiany;
A słoniąc obraz śmierci wolności obrazem,
Mówił jeden drugiemu ‘’umieramy razem’’
Może w czasie wędrowiec zawiedzając te strony,
Kiedy ujrzy na polach stek mogił wzniesiony,
Czyjej by kryły zwłoki, mieszkańca zapyta;
‘’Tu szukając ojczyzny grób znalazł Lechita
Tam Francuz co nam niegdyś prawił o wolności,
Tu rzecze moich ziomków spoczywają kości.’’

Gdy zaś błędem czy zdradom czy losu wyroku,
Francuz trzykroć Germanom ustępując kroku,
Na zgubną straż zostawił szczątki nowej Troi,
Na męcie stęchłych jezior wzniesiony ostoi,
Każdy z was bieżąc nowym do sławy zawodem,
Walczył z nieprzyjacielem chorobą i głodem,
A kto śmierci unikną na zabójczej kępie,
Znalazł więzy w mniemanych wybawców podstępie.
Tak jak roje swobodne hyblejskich ogrodów,
Gdy je sąsiad napadnie chciwy cudzych miodów,
Rzucając ulubione swej matki siedlisko,
Puszczają się jak błędne na wiatrów igrzysko,
I z siwych gajów ojczystych lecą w obce knieje,
Mając za przewodnika rozpacz i nadzieje;
A zdybawszy po drodze wśród swego przechodu,
Chociaż cudzo krajowiec ale tegoż rodu,
Na ów czas różnych gajów zjednoczone roje,
Świętym węzłem braterstwa łączą siły swoje.
Jeśli zaś i w tych stronach napastne owady,
Rozbiją lotne kłęby wędrowczej gromady,
Cna rzesza znowu winne zapuszcza się ziemie,
Niosąc zamiast słodyczy swoich nieszczęść brzemię,
I powszechnem cierpieniu srogi smutek tuli,
Nadzieją powrócenia do ojczystych uli;
Ni przeciwność jej stałej nie przerywa pracy,
Tak różnym losem wszędy miotani Polacy,
Ci rzucając brzeg Padu ci ojczyste gniazdo,
Gromadzą się raz jeszcze pod łudzącą gwiazdą,
I gdzie Ren licznych krain użyźnia płaszczyzny,
Idąc szukać gościńca do swojej ojczyzny.
Tam dowódca podobny Marsowi w postaci,
Przykładem swym do męstwa zagrzewał współbraci,
Co nigdy śmiałych kroków trudnością nie mierzył,
Budzą odwagę hasłem któremu tam wierzył,
I tam nim zawiedziony próżnej sławy syty.
Przeniósł ziomków szacunek nad obce zaszczyty,
Tam każdy ze swego stopnia w rycerskim zapale,
Stawił wieczne pamiątki narodowej chwale,
Tam żołnierz idąc w swoich przełożonych ślady,
Łamał hufce i czerni rozpędzał gromady,
Której chytry Włoch dusznej ponętną nadgrody,
Krwią znaczonym gościńcem na wieczne słał gody,
Tam czyn godząc obrońców z przeznaczeniem breńców,
Żołnierza za dnia wzniesionych bronił w nocy szańców,
Niosąc karabin z rydlem na służbę z wysługą,
Jedną rękę je sypał a zasłaniał drugą,
Na ostatek zwycięzca w nadreńskiej krainie,
Poszedł utkwić swój sztandar tam gdzie Dunaj płynie,
A przechodząc sąsiedniej tej rzeki łożysko,
Uiścił że nie próżnie jej nosił nazwisko:
Tkwią im jeszcze w pamięci Hohenlindu błonie,
Gdzie Francuz jego męstwem swe uwieńczył skronie.
Niestety! - jakież dano wam za to podzięki?
Krew się ścina w mych żyłach – pióro pada z ręki,
Boleść zatłumia mowę – nie staje wyrazu!
Ale na co powiększać okropność obrazu ?
Szliście na głos braterstwa - lecz o głosie srogi,
Ten grób znalazł ten wróci bez ręki lub nogi,
Oddalony od braci, domu i rodziny,
Nie jeden pije gorycz w pośród słodkiej trzciny
A drugi przebiegając okropne pustynie,
Lud cudzy głód nasyca, albo własnym ginie,
O hańbo! o ślepoto w ludziach niepojęta!
Ten który został wolnym poniósł drugim pęta,
Poniósł – ale słusznego nie uszedł pogromu;
Znalazł lub zgon za morzem lub niewolę w domu.
O narodzie niewdzięczny! – takaż twa wypłata,
Byś na rzeź słał przyjaciół wśród obcego świata,
Nadzieje matek zamieniał na rozpacz i trwogę !
Także nam do ojczyzny nakazałeś drogę?
Świadek waszego męstwa a uczestnik biedy,
Koledzy, przyjaciele zobacząż was kiedy?
Będziemyż sobie nasze powiadać przygody?
W przekonaniu wewnętrznem szukając nagrody,
Ach! czemuż dla Polaka losy nie łaskawe
Nie dadzą ulżyć braciom których dzieli sławę?
Jak łódź miotana burzą po morskiej przestrzeni,
Jak listek z drzewa spadły błąka się w jesieni
Tak za was każdy z rodzienną ziemią rozłączony,
Idzie nie wiedząc w jakie losy go niesie strony,
Albo walcząc ze śmiercią na morskiej płaszczyźnie,
Ostatnie swe westchnienia przesyła ojczyźnie.
O wy drogie narodu ogromne szczątki !
Czyż nie dość ginąć marnie? – trzeba bez pamiątki?
Niktże waszych dziel świetnych nie ogłosi światu,
Ni rzuci na mogiły ojczystego kwiatu.
Macierz dla nas pić gorycz wszędy rozproszeni,
Albo ginąć a jeszcze ginąć zapomnieni ?
Nie! – Myśl słodka mnie cieszy że pamięci córa,
Dar nam gotuje w płodzie ojczystego pióra;
I że z waszych popiołów przeczucia me duszą,
Powstanie Polski Maro z Jasińskiego duszą;
O wasze czyny poda do wiecznej pamięci,
A gasząc moje rymy wspomni dobre chęci.

Wiersz do Legiow Polskich Cyprian Godebski

Brak komentarzy: