poniedziałek, 31 grudnia 2012

Najdzielniejszy Polski Lansjer Telesfor Kostanecki

Bitwa pod Tudelą.
mal. Etienne - Barthelemy Garnier
Na obrazie Napoleon gestykuluje kciukiem iż podoba mu się postawa i wyczyn Telesfora Kostaneckiego, który stoi przy Napoleonie.

 Nicolas Jean de Dieu Soult. Kostanecki odznaczył się między innymi w bitwie pod Jovenes, 24 marca 1809, kiedy to lancą wyciął sobie drogę przez atakujących go 7 pułków kawalerii carabiñeros reales i w ten sposób ocalił swój szwadron od zagłady. Za bitwę pod Albuera, 16 maja 1811, w której "szczególnie się wyróżnił", marszałek Soult wystąpił do Napoleona o przyznanie mu tytułu oficera Legii Honorowej.
Skierowane do dowódcy ułanów Legii Nadwiślańskiej, pułkownika Konopki, wezwanie marszałka Soult: "Pułkowniku, ratuj honor Francji".
Lansjerzy uratowali ten honor, rozbijając (co nikomu innemu się nie udało w czasie wojen napoleońskich) czworoboki angielskiej piechoty. w bitwie pod Albuerą pułk Konopki rozbił całkowicie całą brygadę angielskiej piechoty i zagarnął 5 sztandarów wroga. W bitwie tej pułk polski stracił aż 22% składu osobowego, a żołnierze Konopki otrzymali 11 Legii Honorowych.


Bitwa pod Albuerą i atak Polskich Lansjerów Legii Nadwiślańskiej, zwanych  "los infernos picadores" piekielnymi Lansjerami. mal.  William Barnes Wollen

 Telesfor Kostanecki, polski oficer. 
Urodził się 05 stycznia 1772 w Goślinach rodziny (Józef Kostanecki) i jego żona Elżbieta Kostanecka, 
1 grudnia 1788, w wieku 16 lat wstąpił do służby wojskowej z powołaniem 1. Brygada Kawalerii Wielkopolskiej, brał udział w kampanii 1792 przeciwko rosyjskim wojskom i w powstaniu w 1794 pod dowództwem generała Tadeusza Kościuszki, po rozbiorze Polski powrócił do Goślic. 19 stycznia 1799 dołączył do Pułku Ułanów Legionów we Wloszech w randze podporucznika w 1800 roku został przeniesiony do Legii Naddunajskiej, szkolenia oficer odbyła się w Heidelbergu, a 20 czerwca 1800 został mianowany podporucznikiem w 1. Szwadron Kawalerii płk Wojciech Turski, 03 grudnia 1800 odznaczył się w bitwie pod Hohenlinden (Hohenlingen), który atakowany przez ośmiu austriackich ułanów zdobył sześć pistoletów i 60 jeńców . W 1801 roku awansowany do stopnia kapitana z powołaniem Armii Włoskiej (Armee d, Italie), 1803/05 udział w okupacji (Apulia), 24 listopada 1805 odznaczył się w bitwie pod Castel Franco, w 1806 roku uczestniczył w ataku na Neapol, bronił Wybrzeża między Ostiey (Ostia) i Terracina od ewentualnego brytyjskich wylądował, a następnie służył w garnizonach Neapolu, Portici i sesje (Sessa). Gdy po utworzeniu Księstwa Warszawskiego, generał Dąbrowski (Jan Henryk Dąbrowski) rozpoczął organizowanie armii narodowej, Kostanecki z pułkiem opuścił Włochy i wrócił do ojczyzny w Augsburgu (Augsburg), a następnie dołączył do Lansjerów Legi Polsko-Włoskiej, (Józef Joachim Grabiński). 15 lipca 1807 - szef szwadronu, 31 marca 1808 powołany do Legii Nadwiślańskiej (Legion de la Wisła) i 31 maja 1808 przekroczył granicę z Hiszpanią, walczył 11 czerwca 1808 w Tudela (Tudela), 13 czerwca 1808 w Mullen (Mallen), 14 czerwca 1808 w Alagone (Alagón) i 24 czerwca 1808 w Epile ( Epila), od 30 czerwca do 15 sierpnia 1808 wziął udział w pierwszym oblężeniu Saragossy (Saragossa), zapewniając tylne armii Malviedro (Malviedro). Z wytworzeniem trzeciego podziału polskiego gen. Valence (Jean - Baptiste - Syrus - Marie - Alexandre Wartościowość de Timbrune de Thiembronne) IV-Corps, General Sebastiani (Horacy - Francois - Bastien Sebastiani de la Porta) Hiszpański Army (Armee d, Espagne) ułanów płk Konopka (Jan Konopka) poszedł w jego skład, a wyróżnił się w bitwie 25 grudnia 1808 w Almorase (Almoraz), jak i zdobyciu obozu wroga w Consuegra (Consuegro) w Sierra Morena (Sierra - Morena ). 24 marca 1809 stał się sławny za odwagę w bitwie Huvenese (Jevenes), gdzie prowadził pułk do walki z wrogiem przebiła masy kawalerii, i dołączył do głównych siły morskich (Mora). 27 marca 1809 walczył w Ciudad Real (Ciudad - Real), 28 marca w Almagro (Almagro) i Santa Cruz (Santa - Cruz), 28 lipca w Talavera (Talavera), 11 sierpnia (w Almonacid Almonacid), 19 listopada w Ocaña (Ocana), 28 stycznia 1810 roku w Granadzie (Granada), 05 listopada 1810 w Malaga (Malaga), następnie w dolinie San Estevan (San - Estavan) i Albuere (Albuhera). Brał udział w kampanii rosyjskiej 1812 r., 30 maja 1813 - pułkownik, dowódca 4 pułku ułanów, utworzoną z szeregów różnych polskich pułku kawalerii 19 kwietnia 1813 w Wetzlar (Wetzlar), zgodnie z dekretem cesarza organizacji "Dąbrowski Corps". 
W ramach brygady kawalerii gen. (Jan Stefan Krukowiecki) uczestniczył w kampanii saskiej, dowodził placówkę (dwa szwadrony 4 pułku, batalionu 14. pułku piechoty) w Veddina (Weddin) pomiędzy Lipsku (Leipzig) i Poczdamie (Potsdam).
W roku 1813 znalazł się na terenie Niemiec, gdzie otrzymał od gen. Dąbrowskiego dowództwo 4 pułku ułanów. Wtedy też został mianowany pułkownikiem. Ppłk Kostanecki dowodził posterunkiem, dysponował dwoma szwadronami 4 pułku ułanów, jednym baonem 14 pułku piechoty i dwoma działami. 26.VIII.1813 r. wielokrotnie większe siły rosyjskie sforsowały Łabę. Walcząc w bitwie z ruskami, podczas szarży został śmiertelnie trafiony przez kulę armatnią pod Klasztorem Zinne, Kloster Zinna, blisko Wittenbergi (Wittenberg) w wieku 41 lat. 
Kawaler Legii Honorowej (29 maja 1808), Oficerski Legii Honorowej (6 sierpnia 1811), Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Walecznych ( Militari) (1811). 
Kostanecki był jednym z najdzielniejszych oficerów polskiej kawalerii, a jego postać jest uwieczniona w malarstwie Garniera malarza (Etienne - Barthelemy Garnier) (1759-1849) ''Bitwa Tudela". Dwaj bracia Kostaneckiego: Ignacy i Paweł również służyli w legionach, trzeci brat - Teodor-Marcin przeniósł się do wsi Chrabice Dolne koło Łęczycy. Jego synowie: Wojciech i Józef również oddali krew za Ojczyznę ginąc w Powstaniu Listopadowym.
Atak polskich ułanów na rosyjską baterię

Opisany w pamiętniku ''Pamiętniki moje w Hiszpanii'', Wojciechowski, Kajetan (1786-1848), był Lansjerem Legii Nadwiślańskiej i służył pod Telesforem Kostaneckim.

Młodość moję przepędziłem w wojsku. Dużo rzeczy widziałem, wiele doświadczyłem, i to co spamiętać jestem w stanie, opisać za obowiązek wziąłem sobie. Służąc ciągle wpićrwszym półku ułanów legii Nadwiślańskiej, przezwanym później 7 szwoleżerów Francuzkich, odbyłem z nim kampanią Hiszpańską od 1808 do 1812 roku. Jeżeli biorę pióro do ręki, czynię to, nie miłością własną powodowany, ale chęcią oddania należnej czci pamięci. Mając sobie poruczone pamiętników Hiszpanii Kajetana Wojciechowskiego, wydać je na widok publiczny wziąłem sobie za obowiązek. Zdarzenia w nich opisane, tę mają szczególniej zaletę, że noszą na sobie piętno prawdy, a niejeden z czytelników moich znajdując w nich o sobie samym wspomnienie, przypomni sobie: byłem. 

Pamięci dowódzcom i współkolegom moim, którzy lub na polach bitew zginęli, lub oddawna zmarli, lub w ustroniu resztę dni swoich pędzą. Już niejedno uczone pióro skreśliło historyą wojen półwyspu na początku 19go wieku odbytych, tak pod względem dziejów, jako tćż strategii. Podczas tej długiej kampanii będąc tylko w jednym pólku, z jednego tylko punktu widziałem, i to tylko co widziałem, opisywać pragnę. Francuzcy pisarze, skreślając wypadki wielkiej armii Francuzkiej, jeżeli mało wspominają o nas, ,niechże mi wojno będzie przypomnieć to, co zapomnianym było.
Półk w którym służyłem,, jiazwany przez Hiszpanów: Los Jnfernos, słusznie wychwalany w rozkazach dziennych Angielskich, którcn za bitwę pod Albuhera miał być policzonym w poczet gwardyi Napoleona: wielkie sobie imie zrobił w Hiszpanii.
Każden oficer, a nawet każden żołnićrz z tego półku, gdyby opowiadał swoje zdarzenia, byłyby one zawsze podziwiające i tak różne, iż możnaby wątpić o rzetelności wypadków. Skład korpusu oficerów tego półku, po po• wrocie jego z Włoch w roku 1807, znaleźliśmy pod dowództwem półkownika Konopki prawdziwie rycerskim. W gronie takowych, znajdował się podpułkownik Klicki, pełen światła oficer, powszechnie poważany i kochany od wszystkich: szefowie szwadronów Kostanecki i Buttie; kapitanowie: Linkiewicz, Stokowski, Kazimierz Tański, Rybałtowski, Huppet, Skarżyński, Szulc, Porycki, Fijałkowski i Ojrzanowskj, Atoli należy nam przedewszystkium powiedzieć, że ten półk, jakkolwiek razem wkroczył do Hiszpanii po powtórnej bitwie pod Tudello w roku 1808, rozdzielony i poprowadzony częściowo przez podpółkownika Klickiego, powtórnie pod Saragossę, przez półkownika Konopkę do armii południowej, najdłuższy czas należał do korpusu czwartego, którym dowodził gienerał Sebastyani. Porywany przez gienerałaLessale, przez gienerała Merle, to znów przeszedł do marszałka Suita; przysłany potem marszałkowi Mortie, nakoniec przyłączony do głównej armii będącej pod dowództwem króla Hiszpańskiego Józefa Bonapartego, przerzucony na prawy brzeg Tagu przez miasto Toledo, w bitwie pod Ahnonacid okrył się sławą, i tak z rąk do rąk przechodząc, był raczej kolumuą partyzancką, aniżeli pólkiem regularnego wojska.
Oddziały tego pólku, przybywające z Francyi, chciwie chwytane były przez gienerałów Francuzkich do rozlicznych korpusów; z półkownikiem Kazimierzem Tańskim, około Biskai; ze Stokowskim około Segowii; z Fijałkowskim wArragonii; z Trzebuchowskim w Hamburgu; zRybałtowskim w kampanii Rossyjskićj w 1812 roku; z Góreckim w Magdeburgu; zRogojskim we Francyi; zKostaneckim przy wicekrólu Włoskim, przy którym także znajdował się w rejteradzie z Moskwy półkownik Klicki. A tak gdy jedni walczyli w Hiszpanii, drudzy pod Możajskiem, Kaługą, w przeprawie pod Berezyną i w Niemczech, okrywali się sławą. Jednćm słowem, półk ten uważaćby można za błędnego rycerza!
Atoli główny półk istniał tam, kędy były chorągwie, które z furgonu półkownika Konopki, gdzie były schowane, przez nieprzyjaciół wzięte, utraciwszy; straciliśmy zarazem nazwanie 1 go półku ułanów. A tak błędem jednego ukarani wszyscy, zasług i prac naszych, odrazu utraciliśmy nagrodę.
Godła wojskowe jakiemi są sztandary, stają się trofeami zwycięztwa, skoro z orężem w ręku, od mężnie onych broniących, zdobyte zostaną, wtedy ci, którzy je utracą, ohydą okryci, a sława do zwycięzców przechodzi.
Stanowiska w marszu po bitwie pod Ponte-Almaras i po powrocie z Portugalskich granic, naznaczone były we wsi Orias; półkownik Konopka nie słuchając rozkazów, przeszedł górę do Jovenes, gdzie półk w nocy otoczony siłą przemagającą, bo przez siedm półków kawaleryi z dwiema bateryami lekkiej artyleryi, przerżnął sobie przejście drogą wykutą w skale, tak wązką, że zaledwo cztery roty walczyć mogły z dwoma półkami karabinierów, zbitych w massę i po trupach przejście sobie otworzyć. Odwrót nasz zasłaniał kapitan Stokowski, który z piątą kompanią naszego półku, utrzymał na wodzy natarczywość pięciu półków kawaleryi z artyleryą za nami ciągnących. Takowe przejście można było śmiało nazwać zwycięztwem, gdyby strata niepowetowana, nie była zakwrawiła serc naszych, nieodżałowaną boleścią.
Furgon pułkownika już był przeszedł górę, a jako wóz uważany, żadnej własności półku niezawierający w sobie, nie zwrócił uwagi; porzucony później na drodze, dostał się w ręce nieprzyjaciela; wszakże tam się znajdowały owe tajemnicze chorągwie, o czćm żaden z nas nie wiedział. Stosownie bowiem do wyższych rozkazów, od czasu jak wojna Hiszpańska zamienioną została na wojnę gierylasów, czyli partyzancką, sztandary półkowe pozostać miały w zakładzie pod Madrytem, i tam w istocie zostały proporce w pokrowcach, a chorągwie w skrytości odpięte, nie wićm dlaczego, z nami były wożone w półkownika furgonie, o czćm powtarzam, nikt z nas nic wiedział.
Tym sposobem utraciliśmy mimowolnie godła pólku naszego, utraciliśmy nasze nazwanie, a gdy mimo skarg naszych, które aż do samego cesarza dojść musiały, nie uzyskaliśmy zadosyć uczynienia, do sądu potomności odwołać się musimy, bo kto jest bez wyrzutu, niesprawiedliwego sądu się nie lęka.
Niejeden może się dziwi, dlaczego żadne pióro nie opisało dotąd szczegółowych dziejów wojska Polskiego we Włoszech i Hiszpanii; czemu żadna lutnia nie zaśpiewała nad Tagiem na grobie poległych kolegów moich, czemu zdobycie wąwozów Siera-Morena w reku do bitwy konie prowadzących, a pod ogniem kartaczowym dosiadłych i zdobytych, sławie zdobywców Samosieras nic przyświeca?
Wszystko to dlatego zapewne pokryte milczeniem, że z legionów i Hiszpanii, drobna tylko szlachta i kmiotki wrócili do domów, a zanosząc do lepianek pod strzechę sławę czynów wojennych, nie przyczynili rodzinom chleba: rąk im tylko użyczyli do uprawy ojczystej ziemi.
Butwieją zapewnie w archiwach ministeryum wojny w Paryżu dowody dzieł rycerskich półku, w którym miałem zaszczyt służyć; czyli wyjdą kiedy na widok publiczny, nad grobem stojącym weteranom, znikome marności tego świata niechaj zostaną z tej strony mogiły, a na drugą stronę, niechaj towarzyszy spokojne sumienie i i przekonanie, że chwila pokoju, po znojach bez owocu, i opieka rządu udzielona staremu żołnierzowi obok żony i wśród dziatek, jest najmilszą nagrodą.
Jeżeli która rodzina będzie chciała wiedzićć co o swoim synie, w tym pamiętniku nie jedno znajdzie wspomnienie, jednak przebaczyć mnie musi, iż pamięcią tylko sięgając po upływie lat tylu, wiele rzeczy pominąć, wiele zapomnieć musiałem. Dla własnych dzieci pisałem, bez widoku na przyszłość, bez myśli, iż wspomnienia moje kiedy drukiem ogłoszone zostaną.
Gdyby inaczej być miało, i tak dopnę pożądanego celu; powtarzam: dla dziatek moich pisałem, a wszyscy wszakżeśmy dziećmi jednej rodziny.
Przy końcu roku 1806, na odezwę gienerała Dąbrowskiego, pod różnemi pozorami młodzież Galicyjska opuszczała rodziny i do Warszawy biegła; w tej myśli będąc brat mój starszy Wincenty, nadmieniał w domu, że się może na czas długi oddali, towarzysząc przyjacielowi swojemu Gzosnowskiemu i innej młodzieży na polowanie, zwykle co rok odbywane, na granicy Węgierskiej, w Karpatach. Miałem podczas jego niebytności pozostać w domu, i całćm gospodarstwem zarządzać. Domyśliwszy się jednak celu ich wyprawy, odkryłem im moje życzenia, towarzyszenia im.
Gdy więc przypuszczony zostałem do umowy, postanowiliśmy wybrać się razem w podróż, a ja przyjąłem na siebie rolę służącego jadących dwóch panów na polowanie , gdzie charty i konie powodowe towarzyszyć nam miały. Nadszedł dzień podróży; rzuciwszy się do nóg matki, prosząc o błogosławieństwo, te usłyszałem ze łkaniem wymówione słowa: „Już ja cię synu z tego polowania więcej nie obaczę." Jakoż to było ostatnie błogosławieństwo matczyne, które połączone z błogosławieństwem udzielonym mi dawniej przez ojca w wigilią jego śmierci, chociaż jedynćm były mojćm uposażeniem, przekonany jestem, że ściągnęły opiekę nieba, które zawsze odtąd czuwało nade mną, oddalało niebezpieczeństwa, i dozwoliło spokojnie starość na łonie rodziny przepędzać. Panie, bądź pochwalone imie twoje. Pokój popiołom, dawcom życia mojego, a wam dziatki niechaj ztąd nauka będzie, że błogosławieństwo rodziców, jedna nam łaskę nieba.
Podróż nasza skierowana została ku Warszawie; odprowadzanych ode wsi do wsi, kiedyśmy już z Żelechowa wracali, gdzieśmy dalszego przewodnika znaleźć nie mogli , w lesie zdybał nas chłopek idący do kościoła i zatrzymał, mówiąc: „Panicze, nie tu wam droga, wracajcie sie, ja was poprowadzę" Ślepo mu uwierzywszy, wróciliśmy do Żelechowa; tam przesiedziawszy ukryci w karczmie podczas nabożeństwa, była to bowiem niedziela, odprowadzeni potem do dworu, gdzie w stodole zamknięci, za nadejściem nocy pochwyceni na sanie, przejechawszy pomiędzy patrole Austryackich huzarów, przebyliśmy granicę, a dostawszy się do karczmy na Polskiej stronie będącej, idźcie w Imie Boże, rzekł, żegnając się i nami poczciwy przewodnik, już i beze mnie do Warszawy traficie.
Nazajutrz rano przyjechawszy do Warszawy, prawdziwie byłem odurzony; ten łoskot, i huk bębnów, odgłos muzyki, przechody ciągłe Francuzkiego wojska, ta postać dziwaczna żołnićrzy w kapeluszach stosowanych, w płaszczach każden innego koloru, z gipsową fajką w gębie, ten nadzwyczajny ruch mieszkańców jadących i idących, to rżenie koni, ryk zwierząt, wszystko to dla mnie wieśniaka z zaciszy przybyłego, było przerażającym i niepojętem. Zatrzymawszy się na placu Krakowskiego przedmieścia, tam po raz pierwszy ujrzałem uszykowaną Polską piechotę. Nie podobały mi się owe długie bagnety u karabinów i parciane torby, jakie z początku formacyi piechota księztwa Warszawskiego nosiła. Umyśliłem zatem zaciągnąć się do kawaleryi, a ponieważ jeszcze kawaleryi nie było, trzeba było czekać.
Czosnowski, mój towarzysz podróży, zaciągnął się do gwardyi honorowej, ja zaś opierając się ciągłym namowom abym się do piechoty zapisał, czekałem jeszcze na kawaleryę. Aż nareszcie obaczyłem ułana w jasno-zielonym zpąsowem mundurze, rzuciłem mu się prawie na szyję, a uwiadomiony, gdzie się ich pułk formuje, udałem się do koszar pod zdrojami, tam oddany w opiekę gromażorowi Gromczewskiemu, zapisany zostałem jako kadet do ułanów Krasińskiego zwanych. Wincenty hrabia Krasiński, zaczął był pułk formować, ale gdy dostał nominacją na pułkownika szwoleżerów przy cesarzu Napolenie, pułk przez niego pierwotnie formowany, rozebranym został pomiędzy gwardyą a pierwszy pułk ułanów Kwaśniewskiego. Zabrawszy z sobą kilku kadetów, poszliśmy do księcia Józefa Poniatowskiego, prosząc o pozwolenie udania się do armii Francuzkiej; co gdy nam udzielonćm zostało, odmówiwszy ofiarowanej mi przez Gromczewskiego rangi oficerskiej w półku ułanów, zaciągnąłem się do pułku huzarów, któren formował Michał Pruszak a po nim Kalinowski. Zapewnie za to, żem u ułanów nie chciał być oficerem aż się służby nauczę, u huzarów zrobili mnie brygadyerem czyli kapralem; umundurowawszy się własnym kosztem, najwięcej służby robiłem, wszelkie bowiem posyłki odbywałem, i jako wzór przedstawiany byłem. W pierwszej kompanii wyborczej, na prawym skrzydle kapral, święcie służby pilnowałem, starszych słuchałem i szanowałem, żyłem oszczędnie, ani myśląc co dalej nastąpi. Kiedy brat Wincenty przyjechał, pieniędzy od matki przywiózł i nasuwał projekt czyliby lepiej nie było wrócić do domu; odpowiedziałem mu, iż okryty chyba ranami, dopićro wrócę do domu, uważałem bowiem stan wojskowy za szkołę doświadczenia, świat za bibliotekę, a ludzi za książki, z któremi żyjąc, będę mógł się nauczyć być człowiekiem. Miałem w kompanii wielce zacnego i dobrze służbę znającego kapitana Czaplińskiego, dawnego legionistę, porucznika Antoniego Libiszowskiego, podporuczników Moszyńskiego i Karóla Libiczowskiego, starszego sierżanta Topolczaniego, któren później w pierwszej bitwie w Hiszpanii pod Malań, w przeprawie przez rzekę Ebro utonął; nakoniec Stanisława Osińskiego, z którym w ścisłej ciągle zostawałem przyjaźni. Wkrótce, mój kapitan Czapliński, poznawszy pilność moją w służbie i statek, posunął mnie na sierżanta, a następnie n« starszego, w miejsce Topolczaniego.
Na rewii półku odbytej pod Młocinami przez giencrała Rożnieckiego, trafnie przedstawiłem każdego żołnierza i konia z rynsztunkiem, a na manewrach, gdy gienerał oficerów, za nieumiejętność w służbie, za front wysłał, ze mną wszystkie poruszenia wojskowe zrobić potrafił, za co uzyskałem pochwałę. W tym właśnie czasie, półkownik Kalinowski wykradł Protowi Potockiemu córkę, i i nią się ożenił: do któregoto wykradzenia z kolegami użyty byłem.
Tom I. Stycień
Po odbytej rewii, zapewne za grzechy naszego pułkownika, pułk za karę wysłanym został do Konina, zkąd wkrótce wymaszerowaliśmy na Berlin, Potsdam do Westfalii do miasta Minden, niedaleko Kassel. Tam po licznych przeglądach, wybrano sto ludzi z naszego pułku do gwardyi Hieronima Bonapartego króla Westfalskiego, do którego to oddziału, oficerowie stopniem niżej, a podoficerowie na żołnierzy, zamieszczeni zostali. Czapliński, jako szef tej gwardyi, utrzymał się przy randze majora, Dąbrowski z majora na kapitana przeszedł, Maxymilian Niezabitowski z kapitana na porucznika, Moszyński i ja mieliśmy wolność wybrać, albo przejść do legii do pułku ułanów na oficerów, albo pozostać w gwardyi w dawnej naszej randze. Bez wątpienia, byłbym wybrał pićrwsze moje przeznaczenie, lecz idąc za namową Czaplińskiego, na moje nieszczęście pozostałem w gwardyi. 300 ludzi z naszego półku wybrano do półku ułanów legii Nadwiślańskiej, resztę wcielono do piechoty tegoż legionu, gdzie niektórych oficerów w właściwych rangach umieszczono; pułkownik Kalinowski dostał rangę gienerała adjutanta, i z wielu oficerami do Polski powrócił, a tak ukończyła się od razu exystencya naszego pólku huzarów.
Nowy mój kapitan Dąbrowski, dawny oficer, znał służbę polową, ale w garnizonie, żołnierzy w karności utrzymać nie umiał, ztąd skargi ustawiczne aż do samego króla dochodziły; że więc z tego powodu Niemcy chcieli się nas pozbyć, cały nasz szwadron odesłanym został do Osnabruck, do półku ułanów legii Nadwiślańskiej, będącego pod dowództwem pułkownika Konopki.
Tuśmy dopiero poznali, cośmy utracili na przejściu naszem do gwardyi Westfalskiej, a szczególniej ja i podoficerowie; policzeni bowiem zostaliśmy u ułanów, za prostych żołnierzy.
Pułkownik Konopka, chociaż dworak, uczuł jednak niesprawiedliwość nam wyrządzoną: oficerów częstował, a nas udarował zaszczytem straży sztandarów.
W Osnabriick, trębacze z naszego szwadronu Francuzi, poszli do adjutanta podoficera Augusta także Francuza ze skargą, iż złe mają kwatery; ten kazał mnie do siebie przywołać, ci zaś nic mnie o tem nie powiedziawszy, zaraportowali, że miałem odpowiedzieć: „taka mu droga do mnie, jak mnie do niego." Do żywego urażony Francuz, wsadził mnie na odwach, o czem pułkownikowi zdał raport. Na odgłos tej niesprawiedliwości mnie wyrządzonej, zbiegli się koledzy i byliby pewnie rozsiekali Francuza, gdybym ich nie był prośbami mojemi wstrzymał, a żal i oburzenie nasze utopiliśmy wwinie. Tu przy butelce, poznałem się z Piotrem Rogojskim, sierżantem naówczas od warty; odtąd zaczęła się przyjaźń nasza, wśród dobrej i złej doli niczem nienaruszona, i która trwać będzie do grobowej deski.
Nazajutrz w południe, przy obózie warty, przyszedł pułkownik Konopka na odwach, a wypytawszy się o wszystkićm, mało dawszy poznać o ile podziela krzywdę moją, uwolnił mnie z aresztu,  skąd wyszedłszy mocno zachorowałem. Wróciwszy do zdrowia, gdym przyszedł z raportem do kapitana Dąbrowskiego, zastałem u niego wielu oficerów z naszego pułku; ci braterską łagodnością, a szczególniej gromażor Klicki, długą, i że tak powiem, ojcowską rozmową, uspokoił rozżalone serce moje.
Przy końcu 1807 roku, wymaszcrowaliśmy ku Renowi. W Erfurcie, ubrano mój szwadron w ułańskie mundury i podzielono go pomiędzy ośm kompanij naszego pólku. Nieszczęście moje chciało, że każda kompania miała starszego sierżanta, wyjąwszy os mą, w której umieszczony zostałem jako wachmistrz szef kompanii, i do której z całego półku za karę posyłano żołnićrzy. Dobrano nam tez stosownego kapitana Szulca, któren w służbie garnizonowej celował gorliwością, w rygorze dla podoOcerów był okrutnym, dla oficerów złośliwym gdyraczem, a dla żołniórzy nieznośną mantyką.
Pólk nasz niedługo zabawiwszy wErfurcie, przez Moguncyą, przebywszy prawie całą Francyą, przymaszerował do Bajony.
Jeżeli służba kawalerji, wśród walki, na większe niebezpieczeństwo jest narażoną od piechoty, jeżeli stojąc w assekuracyi armat, ginie nieraz bezczynnie, z drugiej strony, kiedy piechota z bagnetem w ręku przeważa szalę zwycięztwa, przejście kawalerji po pobojowisku, toż zwycięztwo ustala.
Lecz nie masz nic nieznośniejszego, szczególniej dla oficerów niższej rangi i podoficerów, jak długi kawaleryi pochód, a takim było nasze przejście przez Francyą. Skoro zmrok padał, trąbiono na koń, półk się zbićrał, całą noc maszerował, i o godzinie 8 lub 9 z rana na kwaterach stawał. Starszyzna ma się rozumićć, podjadłszy, spoczywała, kiedy naszą powinnością było, kompanie rozkwaterować, raporta z odmianami ułożyć: sytuacyą napisać, żywność i furaż odebrać, rozdać i dopilnować, ażeby na bok nie poszło; poczem następowało chędożenie koni, rewizya, czy któren nie odsedniony, podkowy nie zgubił, rynsztunek i broń czy są w całości, a wszystko zrewidowawszy, żołd wypłaciwszy, trzeba było poułałwiać korrespondencyą, odmiany w kontroli ludzi i koni odpisać należycie, słowem, to ukończywszy, zaledwo człowiek miał czas godzinkę się przespać, gdy pobudka już na koń wzywała.
Znużenie nasze do tego tćż przychodziło stopnia, iż żołnierz spał nieraz na koniu wśród marszu. Tu mi przychodzi na pamięć zacięty pojedynek zdarzony w naszym pólku w Hiszpanii. Porucznik Stadnicki tęgi i dziarski chłopak, uważał, że porucznik Linkiewicz, Litwin poczciwy już w wieku będący, na starym też koniku, zawsze na swojem miejscu maszerował, ale zwykle drzymał. W chwili gdy półk cały był, że tak powićm, snem znużony i wszyscy w najgłębszej maszerowali cichości, Stadnicki wziąwszy konia Linkiewicza za cugle, odprowadził go na bok i w przeciwną stronę obrócił. Widocznie, że i Linkiewicz i koń jego spać musieli, gdy Stadnicki odjechał, półk bowiem i aryergarda przemaszerowały, a on pozostał na miejscu. Żart podobny mógł nawet Linkiewicza na wielkie niebezpieczeństwo narazić, bo najczęściej w Hiszpanii gierylasy tuż za aryergardą postępowali, sprzątając maroderów po drogach. Linkiewicz przebudzony, zrozumiawszy swoje położenie, niedługo wrócił do półku, a doszedłszy sprawcy figla i zawoławszy go na stronę, srogi z nim bój po nocy rozpoczął. Wpadli wprawdzie oficerowie na odgłos szczęku pałaszy, lecz już było zapózno, Linkiewicz szkaradnie porąbanym został.
Smutniejsze, a nawet wielkiej wagi było zdarzenie w Hiszpanii z podobnych powodów.
Nad rzeką Guadiana, w siedm pólków kawaleryi, składaliśmy dywizyę, dowodzoną przez gienerała Merle. Przeszedłszy rzeczoną rzćkę, zrobiliśmy poruszenie naprzód, a dotarłszy do jazdy Hiszpańskiej nad samym świtem, cały dzień strawiliśmy na małych utarczkach i manewrach, dla rozpoznania siły nieprzyjacielskiej, i pozycji militarnej. Ku schyłkowi dnia, cofnęliśmy się w tył, i co tylko dla pożywienia się i odpoczynku rozłożyliśmy się obozem, nadciągnął czwarty korpus gienerała Sebastyaniego, w którym znajdowały się półki księstwa Warszawskiego, pod dowództwem półkownika księcia Sułkowskiego, dywizya Niemiecka, półk huzarów Holenderskich i półki Francuzkie. Skoro, mówię, tylko cośmy się rozpołożyli, wydano rozkaz na koń, i znów w to samo miejsce zkądeśmy przyszli, pomaszerowaliśmy napowrót. Nasz półk z pół— kiem Holendrów składał brygadę pod gienerałem Perimont już w wieku i doświadczonym oficerze. Utrudzenie i niewywczas były nadzwyczajne, lubo zmienialiśmy się z półkami w awangardzie. Kolej była na Holendrów przypadła; ci ubrani w niebieskie mundury, komendę i język zachowywali narodowe. Nami wtedy dowodził mężny kapitan Huppet, taki bowiem już wtedy był niedostatek sztabs-oficerów, że subalterni wyższych a podoficerowie niższych, zastępować musieli w służbie i w boju.
Półk huzarów Holenderskich, powtarzam, szedł w awangardzie , za nim półki kawaleryi Francuzkiej, dalej nasz półk ułanów, po którym następowała dywizya Polskiej piechoty, piechota Francuzka, artylerya, bagaże, dalej ciągnął korpus marszałka Wiktora, któren całą tą wyprawą dowodził. Noc była ciemna, cichość największa zalecona, gdyż zamiarem naszym było, korpus Hiszpański rozlokowany we wsi Moncenares, napaść niespodzianierówno ze świtem. Do cichości i spokojnego marszu, każden żołnierz w Hiszpanii był przyuczony, tu zaś w nocy, kiedy kawalerya już drugą noc wcale nie spała, a przez cały dzień manewrując i ucierając się z przemagającym w siły nieprzyjacielem, wielce strudzoną była, od gienerała aż do żołnierza wszystko na koniach spało, a co najgorsza, że awangarda i szpica Niemiecka, zarówno uległa znużeniu.
Kiedy bowiem marszałek maszerujący na czele piechoty dostrzegł, że kawalerya, zamiast zatrzymać się przed ogrodami oliwnemi, i czekać aż się korpus uszykuje i świtać zacznie, wciąż maszeruje, rozgniewany, posłał adjutanta z rozkazem zatrzymania kolumn. Ten nie mogąc dojechać do czołu kolumny, bo każden śpiąc, żaden nie ustępował mu z drogi, krzyknął wiec przeraźliwie halt!
Na to hasło szpica dała ognia, awangarda mając broń przygotowaną, toż samo uczyniła.
Huzary wpadli na półki Francuzkie, mniemając, że to kawalerya Hiszpańska, Francuzi pochwyciwszy za broń, skoczyli na Holendrów biorąc ich za półk Szwajcarów, będący na żołdzie Hiszpańskim.
Szczęściem dla nas, Huppet krzyknął: „Polacy na prawo" i dlatego mało się naszych do tej bitwy wmieszało. Tak pomięszana ogromna kupa kawaleryi lecąc w tył, napadała na naszą Polską piechotę, która uszykowana w kolumny, przywitała ją rzęsistym ogniem. Kawalerya sądząc, że to piechota Hiszpańska, attak powtórzyła, i powtórnie z wielką stratą odpartą została.
Inne dywizye już się uszykowały do boju, na przyjęcie napadu nieprzyjacielskiego, lecz artylerya sądząc, że wszystko stracone, zaczęła armaty zagważdżać, konie obrzynać i w tył uciekać, a pomięszawszy się z bagażami, kanty niczkami, mułami, osłami, trudny do opisania nieporządek i nieład sprawiła, któren wschodząca jutrzenka przed oczami naszemi odkrywszy, boleścią każdego z nas serce napełnia.
WMancenarcs korpus Hiszpański, obozując po utarczce po którćj się cofnęliśmy, tryumfując niby ze zwycięstwa, nie spodziewał się ułożonego napadu, którego skutki, najkorzystniejsze dla nas wypadki byłyby bez wątpienia przyniosły. Smutne nasze nocne wydarzenie, nastąpione z powodu ospałości gienerała komenderującego awangardą i samej awangardy, przypisane jednak zostało Polakom. Że piechota Polska dała ognia do kawaleryi, może w części jest winną: uszykowana bowiem w kolumny, z bagnetem w ręku mogła na mniemanego nieprzyjaciela czekać, mogła kilkakrotnie zapytać kto idzie? zwłaszcza iż mnićj daleko znużoną była od kawaleryi. Mogła łatwiej od nas spostrzedz pomyłkę, tym bardziej że mniemać należało, iż wojsko Hiszpańskie, nie odważyłoby się tak śmiało w nocy na nasze kolumny napadać. Porywczość powtarzam piechoty, mogła być ganioną, ale półk nasz w czem przewinił? Wtem chyba, że się na bok usunął i udziału nie miał w tej nieszczęśliwej bitwie.
Marszałek jednak, kazał nam nieukontentowanie swoje oświadczyć, i tu się znowu znalazł powód do wstrzymania awansów i nagród zasłużonych oddawna. Korpus Hiszpański, obudzony rzęsistym ogniem z ręcznej broni, tuż pod obozem, w nieładzie mało co mniejszym od naszego, cofnął się na bezpieczne stanowiska, zapomniane czyli odbieżane placówki, dostały nam się w zdobyczy za trudne do wynagrodzenia straty w zabitych i rannych, których liczba do tysiąca dochodziła.
W ciągu naszego utrudzającego przez Francyą przemarszu, byliśmy przez mieszkańców, wszędzie jak najmilej przyjmowani; na każdej kwaterze, dawano nam jeść i pić podostatkiem.
W Paryżu, postawiono pułk nasz nad Sekwaną w starem mieście, gdzie mojej kompanii, wypadło postawić konie pod murem. Tam, żołnierze chędożąc konie, a my dozorując, obaczyliśmy nieznajomego przechodzącego, i z wielką pilnością nam się przypatrującego. Wtem starsi legioniści poznają w nim Kościuszkę; gdyśmy go powitać chcieli, rzucił się w uboczną ulicę, i znikł nam z oczów.
Na początku miesiąca maja 1808 roku, stanęliśmy w Bajonie, gdzie już zastaliśmy cesarza Napoleona, z cesarzową Józefiną. Tam, pierwszy raz stanęliśmy obozem, pod namiotami.
W parę dni po przyjściu naszem, wystąpił nasz pułk na rewię: liczył do 1200 ludzi. Uszykowali się kompaniami w jeden szereg, pieszo przy koniach. Przyszedł cesarz; a od oficera, do żołnierza, obejrzawszy każdego, już był w środku kompanii piątej, która z pierwszą składała lszy szwadron, kiedy dobrze podpiły z czterema szewronami żołnierz, lichą francuzczyzną, podnosząc nogę, zawołał: „Patrz cesarzu! jakie ja mam buty, bez podeszew, a służąc lat 25, ani wiem, wiele mam masy, bo książeczki nie mam, a pułkownik z kwatermistrzem zjadają fundusze." Tu dopiero cesarz obróciwszy się raptem, zawołał na pułkownika, któren się z braku książeczek wytłumaczył, iż pisać po francuzku nie umiemy.
Już więc dalej cesarz nie lustrował; kazał wsiąść na koń i rozpocząć manewra. Zpoczątku, półkownik i ofi
cerowie, pomięszani niespodziewana, skargą żołnićrza, tak potracili głowy, ze ewolucje, szły Bóg wie po jakiemu. Cesarz poznawszy ociężałość w poruszeniach, ze zbyt dużych kolumn pochodzącą, kazał więc uformować plutony po rót 12, a zbywające w tył odesłać; powrócili też do siebie panowie oficerowie, a cztery szwadrony po 4 plutony każden, z piątym szwadronem flankierskim odbywając zręcznie obroty wojskowe, zwinnością koni, trafnością i zręcznością w każdej ewolucji, zyskali szczególne zadowolnienie cesarskie.
Po manewrach, półk częstowany został ucztą, wydaną dla nas przez szwoleżerów Krasińskiego, podczas której, ukazał nam się cesarz Napoleon, okrzykami radości przez nas powitany. Pomimo, iż uczta przez noc całą trwała, tak, iż małą zaledwie można było w obozie zebrać garstkę żołnierzy, dla dania koniom obroku i onych napojenia, połowy jednak wina przygotowanego dla nas, wypić nie byliśmy wstanie. Nazajutrz, udarował cesarz półk nasz czterdziestu krzyżami Legii honorowej za batalią pod Szwajnic odbytą w Niemczech w 1806 roku. Były to pierwsze ozdoby wojskowe, udzielone temu półkowi, któren uformowany we Włoszech, pod dowództwem gienerała Kniaziewicza, przez półkownika Alexandra Bożnieckiego, miał sobie udzielone sztandary, jeszcze za czasów konsulatu Napoleona. Tegoż samego dnia, rozdano żołnierzom, a nawet i oficerom, karabinki i ostre ładunki; poczćm, zatrąbiono w marsz, i poprowadzeni zostaliśmy pieszo, każden konia prowadząc w ręku, w Pirenejskie góry.


 
 
 
 











































































































Brak komentarzy: