środa, 21 listopada 2012

Baśka Markietanka zwana Vivandière lub Cantinière


 Markietanka zwana Vivandière lub Cantinière

Podczas wojen napoleońskich, zyskują sobie sławę za bohaterstwo na polu walki, jak również szacunek za pielęgnowanie chorych i rannych. Naprawiały mundury.
Walczyły w każdej kampanii francuskiej i bitwie z epoki, tworząc legendę, która przetrwała na długo potem.
Powszechnie miały zapewnić jedzenie i picie do wojska. Niektóre prowadziły muszkiety i walczył w szeregach.

 Markietanka polskich szwoleżerów Baśka, gdy stwierdziła, że
jej furgon utknął w ścisku, wyprzęgła z niego konia, przecinając uprząż, a potem dosiadła go i z małym synkiem na rękach wjechała do Berezyny. Minęła już połowę szerokości rzeki, gdy jej koń zaczął tonąć i poszedł na dno, zrzucając ją i syna do wody, z której tylko jej udało się wydostać na brzeg.

 Barbara Dąbrowska żona generała Dąbrowskiego chcąc być bliżej męża, jako markietanka, udała się wraz z wojskiem podczas Inwazji na Rosję 1812. Pragnęła towarzyszyć mu w niedoli i trudach tułaczki żołnierskiej. Zawierucha wojenne rozdzieliła małżonków. Barbara odnalazła rannego męża, którego zawiozła, spod Wilna, do domu w Winnogórze.

 W sławnych wyprawach Napoleona za każdym maszerującym pułkiem na kampaniją, widziałeś zwykle przy bagażach pułkowych kilka kobiét pod nazwiskiem markietanek; przy wymarszu z garnizonu każda z nich musiała uzyskać upoważnienie od dowódcy pułkowego do dzielenia trudów wyprawy, bez tego bowiem z piérwszych stacyj wrócona była do domu, i z téj przyczyny, kiedy żołniérze przysposabiali się do marszu, mnóstwo zachodziło intryg miedzy kobiétami garnizonu o uzyskanie tak dla nich pożądanego pozwolenia; zwykle jednak dowódcy pułkowi, nie zważając ani na wiek, ani na urodę, dawali piérwszeństwo tym, które dzieląc poprzednicze wyprawy pułku, dobrze się sprawowały i trudno było zaiste wymówić się ostrzélanym amazonkom, kiedy z ognista wymową stawały w obronie swych praw, wyliczając strawione lata na usługach całego pułku. Postać, ubiór i umysł tych kobiét, różniły ich zupełnie od innéj płci niewiéściej, zahartowane w obozach, ogorzałe od słońca i niewywczasów, naśladujące zwyczaj i mowy prostych żołniérzy, szczególny częstokroć przedstawiały widok; dzieliły się one na stopnie; i tak widziałeś najzasłużeńsze, a przeto w lepszym bycie, jadące w małych wózkach okrytych ceratą, z biczem w ręku; mając na głowie czépek z wielkiémi kokardami; drugie konno przy ostrogach w pantalonach obcisłych, w damskim kapeluszu; inne zaś świéżo przybyłe, przykrywszy lekka sukienkę dolmanem huzarskim lub wielkim spencerem grenadyera, z utrefionemi lokami biegły piechota, niosąc baryłkę wódki na plecach, z pewną nadzieją, że po pierwszéj bitwie czeka ich rumak z całym rynsztunkiem; przybiérały one do swego imienia zwykle nazwisko swojego pułku, do którego trzeba wyznać, zawsze szczérze były przywiązane; dlatego o honor pułkowy częstokroć w obozach, do krwawych między niémi przychodziło sprzeczek; nie będąc rozwiązłe, zdradzały często swych kochanków i mężów, gdyż miłość liczyły między ogólne potrzeby żołnierza; wytrwałe na wszelkie trudy i marsze, nad podziw odważne, na kwaterach kłótliwe, te miały cnoty, iż mało dbając o własne zyski, całą myśl zwracały na potrzeby pułkowe, rannym i chorym niosły troskliwą pomoc, a w głodnych chwilach nawet pod ogniem armatnim przebiegały szeregi z żywnością i napojem, i wtenczas za żadne pieniądze nie udzieliły kieliszka wódki żołniérzowi z innéj broni. Taka była markietanka Baśka z pułku ułanów polskich gwardyi Napoleona; odbywszy szczęśliwie kampaniję w Hiszpanii i w Niemczech, gdzie zawsze wózek jéj był licznie otoczony wesołém żołnierstwém, roku 1812 poszła za pułkiem w kampaniją do Rossyi, lecz tam tak, jak tysiące innych, doznała srogiego losu; w mieście Moskwie po krótkiej chorobie straciła męża, który był piekarzem pułkowym, w kilka dni po urodzeniu piérwszego syna, którego z niewymowna radością awansowała na wachmistrza ułanów gwardyi; w nieszczęsnym odwrocie armii francuzkiéj zdołała stanąć szczęśliwie z swym wózkiem nad brzegami Berezyny, lecz tu nie mogąc się dostać na most z przyczyny strasznego natłoku bezbronnéj zgrai maroderów, stała czas długi tuląc swe dziecko do piersi w największéj rozpaczy, a kiedy granaty rossyjskie zaczęły padać śród tych nieszczęśliwych, Baśka odcina konia od wózka, (bez żalu opuszcza wózek z całym majątkiem) porywa dziecko, a dosiadłszy konia, rzuca się na nim w nurty Berezyny. - Już miała się szczęśliwie dostać się na przeciwny brzég rzéki, kiedy koń zmęczony w wodzie pod nią upada i w tej chwili nieszczęśliwa Baśka traci swego małego wachmistrza; w takim stanie niedoli skościała od zimna, przyszła wieczorem do pułku ułanów, lecz wszystkie starania żołniérzy nie zdołały jéj przynieść pociechy. A tak, kiedy Baśka codzieńnie patrzyła na krwią zbroczonych rycérzy, na płonące pożarem ogrody i na okrytych nędza mieszkańców obojętném okiem, jedno uczucie matki wstrząsało jéj duszę uspioną, zrosiło lice rzewnémi łzami i na całe życie wyryło w jéj sercu smutne wspomnienie!  Rozmaitości. Pismo Dodatkowe do Gazety Lwowskiej 1842




























Brak komentarzy: