Bitwa pod Tudelą. mal. Etienne - Barthelemy Garnier Na obrazie Napoleon gestykuluje kciukiem iż podoba mu się postawa i wyczyn Telesfora Kostaneckiego, który stoi przy Napoleonie. |
Bitwa pod Albuerą i atak Polskich Lansjerów Legii Nadwiślańskiej, zwanych "los infernos picadores" piekielnymi Lansjerami. mal. William Barnes Wollen |
Telesfor Kostanecki, polski oficer.
Urodził się 05 stycznia 1772 w Goślinach rodziny (Józef Kostanecki) i jego żona Elżbieta Kostanecka,
1 grudnia 1788, w wieku 16 lat wstąpił do służby wojskowej z powołaniem 1. Brygada Kawalerii Wielkopolskiej, brał udział w kampanii 1792 przeciwko rosyjskim wojskom i w powstaniu w 1794 pod dowództwem generała Tadeusza Kościuszki, po rozbiorze Polski powrócił do Goślic. 19 stycznia 1799 dołączył do Pułku Ułanów Legionów we Wloszech w randze podporucznika w 1800 roku został przeniesiony do Legii Naddunajskiej, szkolenia oficer odbyła się w Heidelbergu, a 20 czerwca 1800 został mianowany podporucznikiem w 1. Szwadron Kawalerii płk Wojciech Turski, 03 grudnia 1800 odznaczył się w bitwie pod Hohenlinden (Hohenlingen), który atakowany przez ośmiu austriackich ułanów zdobył sześć pistoletów i 60 jeńców . W 1801 roku awansowany do stopnia kapitana z powołaniem Armii Włoskiej (Armee d, Italie), 1803/05 udział w okupacji (Apulia), 24 listopada 1805 odznaczył się w bitwie pod Castel Franco, w 1806 roku uczestniczył w ataku na Neapol, bronił Wybrzeża między Ostiey (Ostia) i Terracina od ewentualnego brytyjskich wylądował, a następnie służył w garnizonach Neapolu, Portici i sesje (Sessa). Gdy po utworzeniu Księstwa Warszawskiego, generał Dąbrowski (Jan Henryk Dąbrowski) rozpoczął organizowanie armii narodowej, Kostanecki z pułkiem opuścił Włochy i wrócił do ojczyzny w Augsburgu (Augsburg), a następnie dołączył do Lansjerów Legi Polsko-Włoskiej, (Józef Joachim Grabiński). 15 lipca 1807 - szef szwadronu, 31 marca 1808 powołany do Legii Nadwiślańskiej (Legion de la Wisła) i 31 maja 1808 przekroczył granicę z Hiszpanią, walczył 11 czerwca 1808 w Tudela (Tudela), 13 czerwca 1808 w Mullen (Mallen), 14 czerwca 1808 w Alagone (Alagón) i 24 czerwca 1808 w Epile ( Epila), od 30 czerwca do 15 sierpnia 1808 wziął udział w pierwszym oblężeniu Saragossy (Saragossa), zapewniając tylne armii Malviedro (Malviedro). Z wytworzeniem trzeciego podziału polskiego gen. Valence (Jean - Baptiste - Syrus - Marie - Alexandre Wartościowość de Timbrune de Thiembronne) IV-Corps, General Sebastiani (Horacy - Francois - Bastien Sebastiani de la Porta) Hiszpański Army (Armee d, Espagne) ułanów płk Konopka (Jan Konopka) poszedł w jego skład, a wyróżnił się w bitwie 25 grudnia 1808 w Almorase (Almoraz), jak i zdobyciu obozu wroga w Consuegra (Consuegro) w Sierra Morena (Sierra - Morena ). 24 marca 1809 stał się sławny za odwagę w bitwie Huvenese (Jevenes), gdzie prowadził pułk do walki z wrogiem przebiła masy kawalerii, i dołączył do głównych siły morskich (Mora). 27 marca 1809 walczył w Ciudad Real (Ciudad - Real), 28 marca w Almagro (Almagro) i Santa Cruz (Santa - Cruz), 28 lipca w Talavera (Talavera), 11 sierpnia (w Almonacid Almonacid), 19 listopada w Ocaña (Ocana), 28 stycznia 1810 roku w Granadzie (Granada), 05 listopada 1810 w Malaga (Malaga), następnie w dolinie San Estevan (San - Estavan) i Albuere (Albuhera). Brał udział w kampanii rosyjskiej 1812 r., 30 maja 1813 - pułkownik, dowódca 4 pułku ułanów, utworzoną z szeregów różnych polskich pułku kawalerii 19 kwietnia 1813 w Wetzlar (Wetzlar), zgodnie z dekretem cesarza organizacji "Dąbrowski Corps".
W ramach brygady kawalerii gen. (Jan Stefan Krukowiecki) uczestniczył w kampanii saskiej, dowodził placówkę (dwa szwadrony 4 pułku, batalionu 14. pułku piechoty) w Veddina (Weddin) pomiędzy Lipsku (Leipzig) i Poczdamie (Potsdam).
W roku 1813 znalazł się na terenie Niemiec, gdzie otrzymał od gen. Dąbrowskiego dowództwo 4 pułku ułanów. Wtedy też został mianowany pułkownikiem. Ppłk Kostanecki dowodził posterunkiem, dysponował dwoma szwadronami 4 pułku ułanów, jednym baonem 14 pułku piechoty i dwoma działami. 26.VIII.1813 r. wielokrotnie większe siły rosyjskie sforsowały Łabę. Walcząc w bitwie z ruskami, podczas szarży został śmiertelnie trafiony przez kulę armatnią pod Klasztorem Zinne, Kloster Zinna, blisko Wittenbergi (Wittenberg) w wieku 41 lat.
W roku 1813 znalazł się na terenie Niemiec, gdzie otrzymał od gen. Dąbrowskiego dowództwo 4 pułku ułanów. Wtedy też został mianowany pułkownikiem. Ppłk Kostanecki dowodził posterunkiem, dysponował dwoma szwadronami 4 pułku ułanów, jednym baonem 14 pułku piechoty i dwoma działami. 26.VIII.1813 r. wielokrotnie większe siły rosyjskie sforsowały Łabę. Walcząc w bitwie z ruskami, podczas szarży został śmiertelnie trafiony przez kulę armatnią pod Klasztorem Zinne, Kloster Zinna, blisko Wittenbergi (Wittenberg) w wieku 41 lat.
Kawaler Legii Honorowej (29 maja 1808), Oficerski Legii Honorowej (6 sierpnia 1811), Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Walecznych ( Militari) (1811).
Kostanecki był jednym z najdzielniejszych oficerów polskiej kawalerii, a jego postać jest uwieczniona w malarstwie Garniera malarza (Etienne - Barthelemy Garnier) (1759-1849) ''Bitwa Tudela". Dwaj bracia Kostaneckiego: Ignacy i Paweł również służyli w legionach, trzeci brat - Teodor-Marcin przeniósł się do wsi Chrabice Dolne koło Łęczycy. Jego synowie: Wojciech i Józef również oddali krew za Ojczyznę ginąc w Powstaniu Listopadowym.
Opisany w pamiętniku ''Pamiętniki moje w Hiszpanii'', Wojciechowski, Kajetan (1786-1848), był Lansjerem Legii Nadwiślańskiej i służył pod Telesforem Kostaneckim.
Młodość moję przepędziłem w wojsku. Dużo rzeczy widziałem, wiele doświadczyłem, i to co spamiętać jestem w stanie, opisać za obowiązek wziąłem sobie. Służąc ciągle wpićrwszym półku ułanów legii Nadwiślańskiej, przezwanym później 7
szwoleżerów Francuzkich, odbyłem z nim kampanią Hiszpańską od 1808 do
1812 roku. Jeżeli biorę pióro do ręki, czynię to, nie miłością własną
powodowany, ale chęcią oddania należnej czci pamięci. Mając sobie poruczone pamiętników Hiszpanii Kajetana Wojciechowskiego, wydać je na widok publiczny wziąłem sobie za obowiązek. Zdarzenia w nich opisane, tę mają szczególniej zaletę, że noszą na sobie piętno prawdy, a niejeden z czytelników moich znajdując w nich o sobie samym wspomnienie, przypomni sobie: byłem.
Pamięci dowódzcom i współkolegom moim, którzy lub na polach bitew zginęli, lub oddawna zmarli, lub w ustroniu resztę dni swoich pędzą. Już niejedno uczone pióro skreśliło historyą wojen półwyspu na początku 19go wieku odbytych, tak pod względem dziejów, jako tćż strategii. Podczas tej długiej kampanii będąc tylko w jednym
pólku, z jednego tylko punktu widziałem, i to tylko co widziałem,
opisywać pragnę. Francuzcy pisarze, skreślając wypadki wielkiej armii
Francuzkiej, jeżeli mało wspominają o nas, ,niechże mi wojno będzie
przypomnieć to, co zapomnianym było.
Półk w którym służyłem,, jiazwany przez Hiszpanów: Los Jnfernos, słusznie wychwalany w rozkazach dziennych Angielskich, którcn za bitwę pod Albuhera miał być policzonym w poczet gwardyi Napoleona: wielkie sobie imie zrobił w Hiszpanii.
Każden oficer, a nawet każden żołnićrz z tego
półku, gdyby opowiadał swoje zdarzenia, byłyby one zawsze podziwiające i
tak różne, iż możnaby wątpić o rzetelności wypadków. Skład korpusu
oficerów tego półku, po po• wrocie jego z Włoch w roku 1807, znaleźliśmy pod dowództwem półkownika Konopki prawdziwie rycerskim. W gronie
takowych, znajdował się podpułkownik Klicki, pełen światła oficer,
powszechnie poważany i kochany od wszystkich: szefowie szwadronów
Kostanecki i Buttie; kapitanowie: Linkiewicz, Stokowski, Kazimierz
Tański, Rybałtowski, Huppet, Skarżyński, Szulc, Porycki, Fijałkowski i
Ojrzanowskj, Atoli należy nam przedewszystkium powiedzieć, że ten półk,
jakkolwiek razem wkroczył do Hiszpanii po powtórnej bitwie pod Tudello w roku 1808, rozdzielony i poprowadzony częściowo
przez podpółkownika Klickiego, powtórnie pod Saragossę, przez półkownika
Konopkę do armii południowej, najdłuższy czas należał do korpusu
czwartego, którym dowodził gienerał Sebastyani. Porywany przez
gienerałaLessale, przez gienerała Merle, to znów przeszedł do marszałka
Suita; przysłany potem marszałkowi Mortie, nakoniec przyłączony do
głównej armii będącej pod dowództwem króla Hiszpańskiego Józefa
Bonapartego, przerzucony na prawy brzeg Tagu przez miasto Toledo, w bitwie
pod Ahnonacid okrył się sławą, i tak z rąk do rąk przechodząc, był
raczej kolumuą partyzancką, aniżeli pólkiem regularnego wojska.
Oddziały tego pólku, przybywające z Francyi,
chciwie chwytane były przez gienerałów Francuzkich do rozlicznych
korpusów; z półkownikiem Kazimierzem Tańskim, około Biskai; ze
Stokowskim około Segowii; z Fijałkowskim wArragonii; z Trzebuchowskim w Hamburgu; zRybałtowskim w kampanii Rossyjskićj w 1812 roku; z Góreckim w Magdeburgu; zRogojskim we Francyi; zKostaneckim przy wicekrólu Włoskim, przy którym także znajdował się w rejteradzie z Moskwy półkownik Klicki. A tak gdy jedni walczyli w Hiszpanii, drudzy pod Możajskiem, Kaługą, w przeprawie pod Berezyną i w Niemczech, okrywali się sławą. Jednćm słowem, półk ten uważaćby można za błędnego rycerza!
Atoli główny półk istniał tam, kędy były chorągwie,
które z furgonu półkownika Konopki, gdzie były schowane, przez
nieprzyjaciół wzięte, utraciwszy; straciliśmy zarazem nazwanie 1 go
półku ułanów. A tak błędem jednego ukarani wszyscy, zasług i prac
naszych, odrazu utraciliśmy nagrodę.
Godła wojskowe jakiemi są sztandary, stają się trofeami zwycięztwa, skoro z orężem w ręku, od mężnie onych broniących, zdobyte zostaną, wtedy ci, którzy je utracą, ohydą okryci, a sława do zwycięzców przechodzi.
Stanowiska w marszu
po bitwie pod Ponte-Almaras i po powrocie z Portugalskich granic,
naznaczone były we wsi Orias; półkownik Konopka nie słuchając rozkazów,
przeszedł górę do Jovenes, gdzie półk w nocy
otoczony siłą przemagającą, bo przez siedm półków kawaleryi z dwiema
bateryami lekkiej artyleryi, przerżnął sobie przejście drogą wykutą w skale, tak wązką, że zaledwo cztery roty walczyć mogły z dwoma półkami karabinierów, zbitych w massę
i po trupach przejście sobie otworzyć. Odwrót nasz zasłaniał kapitan
Stokowski, który z piątą kompanią naszego półku, utrzymał na wodzy
natarczywość pięciu półków kawaleryi z artyleryą za nami ciągnących.
Takowe przejście można było śmiało nazwać zwycięztwem, gdyby strata
niepowetowana, nie była zakwrawiła serc naszych, nieodżałowaną boleścią.
Furgon pułkownika już był przeszedł górę, a jako wóz uważany, żadnej własności półku niezawierający w sobie, nie zwrócił uwagi; porzucony później na drodze, dostał się w ręce
nieprzyjaciela; wszakże tam się znajdowały owe tajemnicze chorągwie, o
czćm żaden z nas nie wiedział. Stosownie bowiem do wyższych rozkazów, od
czasu jak wojna Hiszpańska zamienioną została na wojnę gierylasów,
czyli partyzancką, sztandary półkowe pozostać miały w zakładzie pod Madrytem, i tam w istocie zostały proporce w pokrowcach, a chorągwie w skrytości odpięte, nie wićm dlaczego, z nami były wożone
w półkownika furgonie, o czćm powtarzam, nikt z nas nic wiedział.
Tym sposobem utraciliśmy
mimowolnie godła pólku naszego, utraciliśmy nasze nazwanie, a gdy mimo
skarg naszych, które aż do samego cesarza dojść musiały, nie uzyskaliśmy
zadosyć uczynienia, do sądu potomności odwołać się musimy, bo kto jest
bez wyrzutu, niesprawiedliwego sądu się nie lęka.
Niejeden może się dziwi, dlaczego żadne pióro nie opisało dotąd szczegółowych dziejów wojska Polskiego we Włoszech i Hiszpanii; czemu żadna lutnia nie zaśpiewała nad Tagiem na grobie poległych kolegów moich, czemu zdobycie wąwozów Siera-Morena w reku do bitwy konie prowadzących, a pod ogniem kartaczowym dosiadłych i zdobytych, sławie zdobywców Samosieras nic przyświeca?
Wszystko to dlatego zapewne pokryte milczeniem, że z legionów i Hiszpanii, drobna
tylko szlachta i kmiotki wrócili do domów, a zanosząc do lepianek pod
strzechę sławę czynów wojennych, nie przyczynili rodzinom chleba: rąk im
tylko użyczyli do uprawy ojczystej ziemi.
Butwieją zapewnie w archiwach ministeryum wojny w Paryżu dowody dzieł rycerskich półku, w którym
miałem zaszczyt służyć; czyli wyjdą kiedy na widok publiczny, nad
grobem stojącym weteranom, znikome marności tego świata niechaj zostaną z
tej strony mogiły, a na drugą stronę, niechaj towarzyszy spokojne
sumienie i i przekonanie, że chwila pokoju, po znojach bez owocu, i
opieka rządu udzielona staremu żołnierzowi obok żony i wśród dziatek,
jest najmilszą nagrodą.
Jeżeli która rodzina będzie chciała wiedzićć co o swoim synie, w tym
pamiętniku nie jedno znajdzie wspomnienie, jednak przebaczyć mnie musi,
iż pamięcią tylko sięgając po upływie lat tylu, wiele rzeczy pominąć,
wiele zapomnieć musiałem. Dla własnych dzieci pisałem, bez widoku na
przyszłość, bez myśli, iż wspomnienia moje kiedy drukiem ogłoszone zostaną.
Gdyby inaczej być miało, i tak dopnę pożądanego
celu; powtarzam: dla dziatek moich pisałem, a wszyscy wszakżeśmy dziećmi
jednej rodziny.
Przy końcu roku 1806, na odezwę gienerała
Dąbrowskiego, pod różnemi pozorami młodzież Galicyjska opuszczała
rodziny i do Warszawy biegła; w tej myśli będąc brat mój starszy Wincenty, nadmieniał w domu,
że się może na czas długi oddali, towarzysząc przyjacielowi swojemu
Gzosnowskiemu i innej młodzieży na polowanie, zwykle co rok odbywane, na
granicy Węgierskiej, w Karpatach. Miałem podczas jego niebytności pozostać w domu, i całćm gospodarstwem zarządzać. Domyśliwszy się jednak celu ich wyprawy, odkryłem im moje życzenia, towarzyszenia im.
Gdy więc przypuszczony zostałem do umowy, postanowiliśmy wybrać się razem w podróż,
a ja przyjąłem na siebie rolę służącego jadących dwóch panów na
polowanie , gdzie charty i konie powodowe towarzyszyć nam miały.
Nadszedł dzień podróży; rzuciwszy się do nóg matki, prosząc o
błogosławieństwo, te usłyszałem ze łkaniem wymówione słowa: „Już ja cię
synu z tego polowania więcej nie obaczę." Jakoż to było ostatnie błogosławieństwo matczyne, które połączone z błogosławieństwem udzielonym mi dawniej przez ojca w wigilią
jego śmierci, chociaż jedynćm były mojćm uposażeniem, przekonany
jestem, że ściągnęły opiekę nieba, które zawsze odtąd czuwało nade mną,
oddalało niebezpieczeństwa, i dozwoliło spokojnie starość na łonie
rodziny przepędzać. Panie, bądź pochwalone imie twoje. Pokój popiołom,
dawcom życia mojego, a wam dziatki niechaj ztąd nauka będzie, że
błogosławieństwo rodziców, jedna nam łaskę nieba.
Podróż nasza skierowana została ku Warszawie;
odprowadzanych ode wsi do wsi, kiedyśmy już z Żelechowa wracali,
gdzieśmy dalszego przewodnika znaleźć nie mogli , w lesie zdybał nas chłopek idący do kościoła i zatrzymał, mówiąc: „Panicze, nie tu wam droga, wracajcie sie, ja was poprowadzę" Ślepo mu uwierzywszy, wróciliśmy do Żelechowa; tam przesiedziawszy ukryci w karczmie podczas nabożeństwa, była to bowiem niedziela, odprowadzeni potem do dworu, gdzie w stodole
zamknięci, za nadejściem nocy pochwyceni na sanie, przejechawszy
pomiędzy patrole Austryackich huzarów, przebyliśmy granicę, a dostawszy
się do karczmy na Polskiej stronie będącej, idźcie w Imie Boże, rzekł, żegnając się i nami poczciwy przewodnik, już i beze mnie do Warszawy traficie.
Nazajutrz rano przyjechawszy do Warszawy,
prawdziwie byłem odurzony; ten łoskot, i huk bębnów, odgłos muzyki,
przechody ciągłe Francuzkiego wojska, ta postać dziwaczna żołnićrzy w kapeluszach stosowanych, w płaszczach każden innego koloru, z gipsową fajką w gębie, ten nadzwyczajny ruch mieszkańców jadących i idących,
to rżenie koni, ryk zwierząt, wszystko to dla mnie wieśniaka z zaciszy
przybyłego, było przerażającym i niepojętem. Zatrzymawszy się na placu
Krakowskiego przedmieścia, tam po raz pierwszy ujrzałem uszykowaną
Polską piechotę. Nie podobały mi się owe długie bagnety u karabinów i
parciane torby, jakie z początku formacyi piechota księztwa
Warszawskiego nosiła. Umyśliłem zatem zaciągnąć się do kawaleryi, a
ponieważ jeszcze kawaleryi nie było, trzeba było czekać.
Czosnowski, mój towarzysz podróży, zaciągnął się do
gwardyi honorowej, ja zaś opierając się ciągłym namowom abym się do
piechoty zapisał, czekałem jeszcze na kawaleryę. Aż nareszcie obaczyłem
ułana w jasno-zielonym zpąsowem mundurze,
rzuciłem mu się prawie na szyję, a uwiadomiony, gdzie się ich pułk
formuje, udałem się do koszar pod zdrojami, tam oddany w opiekę
gromażorowi Gromczewskiemu, zapisany zostałem jako kadet do ułanów
Krasińskiego zwanych. Wincenty hrabia Krasiński, zaczął był pułk
formować, ale gdy dostał nominacją na pułkownika szwoleżerów przy
cesarzu Napolenie, pułk przez niego pierwotnie formowany, rozebranym
został pomiędzy gwardyą a pierwszy pułk ułanów Kwaśniewskiego. Zabrawszy
z sobą kilku kadetów, poszliśmy do księcia Józefa Poniatowskiego,
prosząc o pozwolenie udania się do armii Francuzkiej; co gdy nam
udzielonćm zostało, odmówiwszy ofiarowanej mi przez Gromczewskiego rangi
oficerskiej w półku ułanów, zaciągnąłem
się do pułku huzarów, któren formował Michał Pruszak a po nim
Kalinowski. Zapewnie za to, żem u ułanów nie chciał być oficerem aż się
służby nauczę, u huzarów zrobili mnie brygadyerem czyli kapralem;
umundurowawszy się własnym kosztem, najwięcej służby robiłem, wszelkie bowiem posyłki odbywałem, i jako wzór przedstawiany byłem. W pierwszej
kompanii wyborczej, na prawym skrzydle kapral, święcie służby
pilnowałem, starszych słuchałem i szanowałem, żyłem oszczędnie, ani
myśląc co dalej nastąpi. Kiedy brat Wincenty przyjechał, pieniędzy od
matki przywiózł i nasuwał projekt czyliby lepiej nie było wrócić do
domu; odpowiedziałem mu, iż okryty chyba ranami, dopićro wrócę do domu,
uważałem bowiem stan wojskowy za szkołę doświadczenia, świat za
bibliotekę, a ludzi za książki, z któremi żyjąc, będę mógł się nauczyć
być człowiekiem. Miałem w kompanii wielce
zacnego i dobrze służbę znającego kapitana Czaplińskiego, dawnego
legionistę, porucznika Antoniego Libiszowskiego, podporuczników
Moszyńskiego i Karóla Libiczowskiego, starszego sierżanta Topolczaniego,
któren później w pierwszej bitwie w Hiszpanii pod Malań, w przeprawie przez rzekę Ebro utonął; nakoniec Stanisława Osińskiego, z którym w ścisłej ciągle zostawałem przyjaźni. Wkrótce, mój kapitan Czapliński, poznawszy pilność moją w służbie i statek, posunął mnie na sierżanta, a następnie n« starszego, w miejsce Topolczaniego.
Na rewii półku odbytej pod
Młocinami przez giencrała Rożnieckiego, trafnie przedstawiłem każdego
żołnierza i konia z rynsztunkiem, a na manewrach, gdy gienerał oficerów,
za nieumiejętność w służbie, za front wysłał, ze mną wszystkie poruszenia wojskowe zrobić potrafił, za co uzyskałem pochwałę. W tym
właśnie czasie, półkownik Kalinowski wykradł Protowi Potockiemu córkę, i
i nią się ożenił: do któregoto wykradzenia z kolegami użyty byłem.
Tom I. Stycień
Po odbytej rewii, zapewne
za grzechy naszego pułkownika, pułk za karę wysłanym został do Konina,
zkąd wkrótce wymaszerowaliśmy na Berlin, Potsdam do Westfalii do miasta
Minden, niedaleko Kassel. Tam po licznych przeglądach, wybrano sto ludzi
z naszego pułku do gwardyi Hieronima Bonapartego króla Westfalskiego,
do którego to oddziału, oficerowie stopniem niżej, a podoficerowie na
żołnierzy, zamieszczeni zostali. Czapliński, jako szef tej gwardyi,
utrzymał się przy randze majora, Dąbrowski z majora na kapitana
przeszedł, Maxymilian Niezabitowski z kapitana na porucznika, Moszyński i
ja mieliśmy wolność wybrać, albo przejść do legii do pułku ułanów na
oficerów, albo pozostać w gwardyi w dawnej naszej randze. Bez wątpienia, byłbym wybrał pićrwsze moje przeznaczenie, lecz idąc za namową Czaplińskiego, na moje nieszczęście pozostałem w gwardyi.
300 ludzi z naszego półku wybrano do półku ułanów legii Nadwiślańskiej,
resztę wcielono do piechoty tegoż legionu, gdzie niektórych oficerów w właściwych
rangach umieszczono; pułkownik Kalinowski dostał rangę gienerała
adjutanta, i z wielu oficerami do Polski powrócił, a tak ukończyła się
od razu exystencya naszego pólku huzarów.
Nowy mój kapitan Dąbrowski, dawny oficer, znał służbę polową, ale w garnizonie, żołnierzy w karności
utrzymać nie umiał, ztąd skargi ustawiczne aż do samego króla
dochodziły; że więc z tego powodu Niemcy chcieli się nas pozbyć, cały
nasz szwadron odesłanym został do Osnabruck, do półku ułanów legii
Nadwiślańskiej, będącego pod dowództwem pułkownika Konopki.
Tuśmy dopiero poznali, cośmy utracili na przejściu naszem do gwardyi Westfalskiej, a szczególniej ja i podoficerowie; policzeni bowiem zostaliśmy u ułanów, za prostych żołnierzy.
Pułkownik Konopka, chociaż dworak, uczuł jednak
niesprawiedliwość nam wyrządzoną: oficerów częstował, a nas udarował
zaszczytem straży sztandarów.
W Osnabriick,
trębacze z naszego szwadronu Francuzi, poszli do adjutanta podoficera
Augusta także Francuza ze skargą, iż złe mają kwatery; ten kazał mnie do
siebie przywołać, ci zaś nic mnie o tem nie powiedziawszy,
zaraportowali, że miałem odpowiedzieć: „taka mu droga do mnie, jak mnie
do niego." Do żywego urażony Francuz, wsadził mnie na odwach, o czem
pułkownikowi zdał raport. Na odgłos tej niesprawiedliwości mnie
wyrządzonej, zbiegli się koledzy i byliby pewnie rozsiekali Francuza,
gdybym ich nie był prośbami mojemi wstrzymał, a żal i oburzenie nasze
utopiliśmy wwinie. Tu przy butelce, poznałem się z Piotrem Rogojskim,
sierżantem naówczas od warty; odtąd zaczęła się przyjaźń nasza, wśród
dobrej i złej doli niczem nienaruszona, i która trwać będzie do grobowej
deski.
Nazajutrz w południe,
przy obózie warty, przyszedł pułkownik Konopka na odwach, a wypytawszy
się o wszystkićm, mało dawszy poznać o ile podziela krzywdę moją,
uwolnił mnie z aresztu, skąd wyszedłszy mocno zachorowałem. Wróciwszy do
zdrowia, gdym przyszedł z raportem do kapitana Dąbrowskiego, zastałem u
niego wielu oficerów z naszego pułku; ci braterską łagodnością, a
szczególniej gromażor Klicki, długą, i że tak powiem, ojcowską rozmową,
uspokoił rozżalone serce moje.
Przy końcu 1807 roku, wymaszcrowaliśmy ku Renowi. W Erfurcie, ubrano mój szwadron w ułańskie mundury i podzielono go pomiędzy ośm kompanij naszego pólku. Nieszczęście moje chciało, że każda kompania miała starszego sierżanta, wyjąwszy os mą, w której
umieszczony zostałem jako wachmistrz szef kompanii, i do której z
całego półku za karę posyłano żołnićrzy. Dobrano nam tez stosownego
kapitana Szulca, któren w służbie garnizonowej celował gorliwością, w rygorze dla podoOcerów był okrutnym, dla oficerów złośliwym gdyraczem, a dla żołniórzy nieznośną mantyką.
Pólk nasz niedługo zabawiwszy wErfurcie, przez Moguncyą, przebywszy prawie całą Francyą, przymaszerował do Bajony.
Jeżeli służba kawalerji, wśród walki, na większe niebezpieczeństwo jest narażoną od piechoty, jeżeli stojąc w assekuracyi armat, ginie nieraz bezczynnie, z drugiej strony, kiedy piechota z bagnetem w ręku przeważa szalę zwycięztwa, przejście kawalerji po pobojowisku, toż zwycięztwo ustala.
Lecz nie masz nic nieznośniejszego, szczególniej
dla oficerów niższej rangi i podoficerów, jak długi kawaleryi pochód, a
takim było nasze przejście przez Francyą. Skoro zmrok padał, trąbiono na
koń, półk się zbićrał, całą noc maszerował, i o godzinie 8 lub 9 z rana
na kwaterach stawał. Starszyzna ma się rozumićć, podjadłszy,
spoczywała, kiedy naszą powinnością było, kompanie rozkwaterować,
raporta z odmianami ułożyć: sytuacyą napisać, żywność i furaż odebrać,
rozdać i dopilnować, ażeby na bok nie poszło; poczem następowało
chędożenie koni, rewizya, czy któren nie odsedniony, podkowy nie zgubił,
rynsztunek i broń czy są w całości, a wszystko zrewidowawszy, żołd wypłaciwszy, trzeba było poułałwiać korrespondencyą, odmiany w kontroli
ludzi i koni odpisać należycie, słowem, to ukończywszy, zaledwo
człowiek miał czas godzinkę się przespać, gdy pobudka już na koń
wzywała.
Znużenie nasze do tego tćż przychodziło stopnia, iż
żołnierz spał nieraz na koniu wśród marszu. Tu mi przychodzi na pamięć
zacięty pojedynek zdarzony w naszym pólku w Hiszpanii. Porucznik Stadnicki tęgi i dziarski chłopak, uważał, że porucznik Linkiewicz, Litwin poczciwy już w wieku będący, na starym też koniku, zawsze na swojem miejscu maszerował, ale zwykle drzymał. W chwili gdy półk cały był, że tak powićm, snem znużony i wszyscy w najgłębszej
maszerowali cichości, Stadnicki wziąwszy konia Linkiewicza za cugle,
odprowadził go na bok i w przeciwną stronę obrócił. Widocznie, że i
Linkiewicz i koń jego spać musieli, gdy Stadnicki odjechał, półk bowiem i
aryergarda przemaszerowały, a on pozostał na miejscu. Żart podobny mógł
nawet Linkiewicza na wielkie niebezpieczeństwo narazić, bo najczęściej w Hiszpanii gierylasy
tuż za aryergardą postępowali, sprzątając maroderów po drogach.
Linkiewicz przebudzony, zrozumiawszy swoje położenie, niedługo wrócił do
półku, a doszedłszy sprawcy figla i zawoławszy go na stronę, srogi z
nim bój po nocy rozpoczął. Wpadli wprawdzie oficerowie na odgłos szczęku
pałaszy, lecz już było zapózno, Linkiewicz szkaradnie porąbanym został.
Smutniejsze, a nawet wielkiej wagi było zdarzenie w Hiszpanii z podobnych powodów.
Nad rzeką Guadiana, w siedm
pólków kawaleryi, składaliśmy dywizyę, dowodzoną przez gienerała Merle.
Przeszedłszy rzeczoną rzćkę, zrobiliśmy poruszenie naprzód,
a dotarłszy do jazdy Hiszpańskiej nad samym świtem, cały dzień
strawiliśmy na małych utarczkach i manewrach, dla rozpoznania siły
nieprzyjacielskiej, i pozycji militarnej. Ku schyłkowi dnia, cofnęliśmy
się w tył, i co tylko dla pożywienia się i odpoczynku rozłożyliśmy się obozem, nadciągnął czwarty korpus gienerała Sebastyaniego, w którym
znajdowały się półki księstwa Warszawskiego, pod dowództwem półkownika
księcia Sułkowskiego, dywizya Niemiecka, półk huzarów Holenderskich i
półki Francuzkie. Skoro, mówię, tylko cośmy się rozpołożyli, wydano
rozkaz na koń, i znów w to samo miejsce
zkądeśmy przyszli, pomaszerowaliśmy napowrót. Nasz półk z pół— kiem
Holendrów składał brygadę pod gienerałem Perimont już w wieku i doświadczonym oficerze. Utrudzenie i niewywczas były nadzwyczajne, lubo zmienialiśmy się z półkami w awangardzie. Kolej była na Holendrów przypadła; ci ubrani w niebieskie
mundury, komendę i język zachowywali narodowe. Nami wtedy dowodził
mężny kapitan Huppet, taki bowiem już wtedy był niedostatek
sztabs-oficerów, że subalterni wyższych a podoficerowie niższych,
zastępować musieli w służbie i w boju.
Półk huzarów Holenderskich, powtarzam, szedł w awangardzie
, za nim półki kawaleryi Francuzkiej, dalej nasz półk ułanów, po którym
następowała dywizya Polskiej piechoty, piechota Francuzka, artylerya,
bagaże, dalej ciągnął korpus marszałka Wiktora, któren całą tą wyprawą
dowodził. Noc była ciemna, cichość największa zalecona, gdyż zamiarem
naszym było, korpus Hiszpański rozlokowany we wsi Moncenares, napaść
niespodzianierówno ze świtem. Do cichości i spokojnego marszu, każden
żołnierz w Hiszpanii był przyuczony, tu zaś w nocy, kiedy kawalerya już drugą noc wcale nie spała, a przez cały dzień manewrując i ucierając się z przemagającym w siły
nieprzyjacielem, wielce strudzoną była, od gienerała aż do żołnierza
wszystko na koniach spało, a co najgorsza, że awangarda i szpica
Niemiecka, zarówno uległa znużeniu.
Kiedy bowiem marszałek maszerujący na czele
piechoty dostrzegł, że kawalerya, zamiast zatrzymać się przed ogrodami
oliwnemi, i czekać aż się korpus uszykuje i świtać zacznie, wciąż
maszeruje, rozgniewany, posłał adjutanta z rozkazem zatrzymania kolumn.
Ten nie mogąc dojechać do czołu kolumny, bo każden śpiąc, żaden nie
ustępował mu z drogi, krzyknął wiec przeraźliwie halt!
Na to hasło szpica dała ognia, awangarda mając broń przygotowaną, toż samo uczyniła.
Huzary wpadli na półki
Francuzkie, mniemając, że to kawalerya Hiszpańska, Francuzi pochwyciwszy
za broń, skoczyli na Holendrów biorąc ich za półk Szwajcarów, będący na
żołdzie Hiszpańskim.
Szczęściem dla nas, Huppet krzyknął: „Polacy na
prawo" i dlatego mało się naszych do tej bitwy wmieszało. Tak pomięszana
ogromna kupa kawaleryi lecąc w tył, napadała na naszą Polską piechotę, która uszykowana w kolumny,
przywitała ją rzęsistym ogniem. Kawalerya sądząc, że to piechota
Hiszpańska, attak powtórzyła, i powtórnie z wielką stratą odpartą
została.
Inne dywizye już się uszykowały do boju, na
przyjęcie napadu nieprzyjacielskiego, lecz artylerya sądząc, że wszystko
stracone, zaczęła armaty zagważdżać, konie obrzynać i w tył uciekać, a
pomięszawszy się z bagażami, kanty niczkami, mułami, osłami, trudny do
opisania nieporządek i nieład sprawiła, któren wschodząca jutrzenka przed oczami naszemi odkrywszy, boleścią każdego z nas serce napełnia.
WMancenarcs korpus Hiszpański, obozując po utarczce
po którćj się cofnęliśmy, tryumfując niby ze zwycięstwa, nie spodziewał
się ułożonego napadu, którego skutki, najkorzystniejsze dla nas wypadki
byłyby bez wątpienia przyniosły. Smutne nasze nocne wydarzenie,
nastąpione z powodu ospałości gienerała komenderującego awangardą i
samej awangardy, przypisane jednak zostało Polakom. Że piechota Polska
dała ognia do kawaleryi, może w części jest winną: uszykowana bowiem w kolumny, z bagnetem w ręku
mogła na mniemanego nieprzyjaciela czekać, mogła kilkakrotnie zapytać
kto idzie? zwłaszcza iż mnićj daleko znużoną była od kawaleryi. Mogła
łatwiej od nas spostrzedz pomyłkę, tym bardziej że mniemać należało, iż
wojsko Hiszpańskie, nie odważyłoby się tak śmiało w nocy na nasze kolumny napadać. Porywczość powtarzam piechoty, mogła być ganioną, ale półk nasz w czem przewinił? Wtem chyba, że się na bok usunął i udziału nie miał w tej nieszczęśliwej bitwie.
Marszałek jednak, kazał nam nieukontentowanie swoje
oświadczyć, i tu się znowu znalazł powód do wstrzymania awansów i
nagród zasłużonych oddawna. Korpus Hiszpański, obudzony rzęsistym ogniem
z ręcznej broni, tuż pod obozem, w nieładzie
mało co mniejszym od naszego, cofnął się na bezpieczne stanowiska,
zapomniane czyli odbieżane placówki, dostały nam się w zdobyczy za trudne do wynagrodzenia straty w zabitych i rannych, których liczba do tysiąca dochodziła.
W ciągu
naszego utrudzającego przez Francyą przemarszu, byliśmy przez
mieszkańców, wszędzie jak najmilej przyjmowani; na każdej kwaterze,
dawano nam jeść i pić podostatkiem.
W Paryżu, postawiono pułk nasz nad Sekwaną w starem
mieście, gdzie mojej kompanii, wypadło postawić konie pod murem. Tam,
żołnierze chędożąc konie, a my dozorując, obaczyliśmy nieznajomego
przechodzącego, i z wielką pilnością nam się przypatrującego. Wtem starsi legioniści poznają w nim Kościuszkę; gdyśmy go powitać chcieli, rzucił się w uboczną ulicę, i znikł nam z oczów.
Na początku miesiąca maja 1808 roku, stanęliśmy w Bajonie, gdzie już zastaliśmy cesarza Napoleona, z cesarzową Józefiną. Tam, pierwszy raz stanęliśmy obozem, pod namiotami.
W parę dni po przyjściu naszem, wystąpił nasz pułk na rewię: liczył do 1200 ludzi. Uszykowali się kompaniami w jeden szereg, pieszo przy koniach. Przyszedł cesarz; a od oficera, do żołnierza, obejrzawszy każdego, już był w środku
kompanii piątej, która z pierwszą składała lszy szwadron, kiedy dobrze
podpiły z czterema szewronami żołnierz, lichą francuzczyzną, podnosząc
nogę, zawołał: „Patrz cesarzu! jakie ja mam buty, bez podeszew, a służąc
lat 25, ani wiem, wiele mam masy, bo książeczki nie mam, a pułkownik z
kwatermistrzem zjadają fundusze." Tu dopiero cesarz obróciwszy się
raptem, zawołał na pułkownika, któren się z braku książeczek
wytłumaczył, iż pisać po francuzku nie umiemy.
Już więc dalej cesarz nie lustrował; kazał wsiąść na koń i rozpocząć manewra. Zpoczątku, półkownik i ofi
cerowie, pomięszani niespodziewana, skargą
żołnićrza, tak potracili głowy, ze ewolucje, szły Bóg wie po jakiemu.
Cesarz poznawszy ociężałość w poruszeniach, ze zbyt dużych kolumn pochodzącą, kazał więc uformować plutony po rót 12, a zbywające w tył
odesłać; powrócili też do siebie panowie oficerowie, a cztery szwadrony
po 4 plutony każden, z piątym szwadronem flankierskim odbywając
zręcznie obroty wojskowe, zwinnością koni, trafnością i zręcznością w każdej ewolucji, zyskali szczególne zadowolnienie cesarskie.
Po manewrach, półk
częstowany został ucztą, wydaną dla nas przez szwoleżerów Krasińskiego,
podczas której, ukazał nam się cesarz Napoleon, okrzykami radości przez
nas powitany. Pomimo, iż uczta przez noc całą trwała, tak, iż małą
zaledwie można było w obozie zebrać
garstkę żołnierzy, dla dania koniom obroku i onych napojenia, połowy
jednak wina przygotowanego dla nas, wypić nie byliśmy wstanie.
Nazajutrz, udarował cesarz półk nasz czterdziestu krzyżami Legii
honorowej za batalią pod Szwajnic odbytą w Niemczech w 1806
roku. Były to pierwsze ozdoby wojskowe, udzielone temu półkowi, któren
uformowany we Włoszech, pod dowództwem gienerała Kniaziewicza, przez
półkownika Alexandra Bożnieckiego, miał sobie udzielone sztandary,
jeszcze za czasów konsulatu Napoleona. Tegoż samego dnia, rozdano
żołnierzom, a nawet i oficerom, karabinki i ostre ładunki; poczćm,
zatrąbiono w marsz, i poprowadzeni zostaliśmy pieszo, każden konia prowadząc w ręku, w Pirenejskie góry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz